Świat świeckich nie ma mi nic ciekawego do zaoferowania

Świat świeckich nie ma mi nic ciekawego do zaoferowania

Rozmowa z s. Edytą Anną Bis, nową ksieni klasztoru klarysek w Starym Sączu

– Jak to jest zdecydować się żyć w zamknięciu, tak dobrowolnie?

– Nie wiem. Nawet nie myślałam, że to będzie w zamknięciu. W ogóle nie wiedziałam wiele o życiu zakonnym, że są zakony czynne, klauzurowe. Po prostu byłam przekonana, że tu jest moje miejsce i tu mnie Pan Bóg powołał. Wszystkie inne sprawy nie miały znaczenia.

– Siostra od najmłodszych lat mówiła, że będzie zakonnicą?

– Nikomu nie mówiłam, że będę zakonnicą. To było moje ciche pragnienie. Mniej więcej od drugiej klasy szkoły podstawowej, może wcześniej. Nie potrafię dokładnie stwierdzić. Wiążę to z przyjściem do pracy sióstr zakonnych do mojej parafii w Nowej Sarzynie, gdzie mieszkałam. Dopytywałam, co to za panie. Byłam ich ciekawa. Bardzo spodobało mi się, co robią, jak się zachowują. Były kimś innym niż „normalni” ludzie, których spotykałam na co dzień. Kolejnym takim etapem mojej drogi do zakonu, była fascynacja świętym Franciszkiem z Asyżu. Zapragnęłam żyć tak jak on, według jego reguł. Problem w tym, że jego zakon przyjmuje tylko mężczyzn. I wówczas przyszło olśnienie, że kobietą, która żyła według inspiracji świętego Franciszka, była święta Klara. To było dla mnie odkrycie. Od tego czasu wiedziałam, że chcę zostać klaryską. Pozostało mi tylko dowiedzieć się gdzie.

– Nieraz księża, zakonnice w swoich świadectwach opowiadają o nagłych sytuacjach, które zmieniły ich dotychczasowe życie i odkryli swoje powołanie. U siostry to było takie naturalne?

– Rzeczywiście niektórzy tak mają, że do tej pory żyli tak, a później „coś” się wydarza, co zmienia ich zupełnie i nawraca. U mnie nie było nagłego zwrotu, olśnienia. Powołanie rosło stopniowo.  Było naturalne i oczywiste. Myślę, że to, w jakiej rodzinie byłam wychowywana, też miało wpływ na kształtowanie mojego powołania. Modlitwa u nas była codziennością. Rodzice angażowali się w działania domowego kościoła, oazę Ruch Światło-Życie. Sama również należałam do grupy oazowej. Z pewnością to mnie umacniało w przekonaniu, że chcę żyć w klasztorze.

– A był okres buntu: „Świat jest taki ciekawy, a ja mam go spędzić w zamknięciu?”

– Jak już wspomniałam, nawet nie wiedziałam, że w zamknięciu. A kiedy się dowiedziałam, nie miało to dla mnie znaczenia. W świecie świeckich żyłam i uznałam, że nie ma mi nic ciekawego do zaoferowania, co by mnie bardziej pociągało niż klasztor. Okres buntu? Nikt mnie do niczego nie przymuszał, więc nie miałam się przeciw czemu buntować. Pan Bóg mnie tak prowadził, że nie było we mnie wątpliwości. Pragnienie wzrastało, więc trzeba było za nim podążyć.

– I siostra któregoś dnia po prostu spakowała walizkę i przyjechała pod klasztor w Starym Sączu?

– Zanim tak zrobiłam, musiałam skończyć szkołę średnią. Żeby być w klasztorze, trzeba mieć ukończone 18 lat. Po tym od razu napisałam do sióstr w Starym Sączu o przyjęcie i dostałam odpowiedź, żebym wysłała wszelkie potrzebne dokumenty.

– Jakie dokumenty się składa do zakonu?

– Standardowe, jak przy składaniu podania o pracę: życiorys, badania lekarskie, prośbę o przyjęcie, świadectwo ukończenia szkoły. No może z tą różnicą, że przy podaniu o pracę nie potrzeba świadectwa chrztu i opinii księdza proboszcza. Kiedy dostałam pozytywną odpowiedź, że nie ma przeciwwskazań o przyjęciu, spakowałam się i przyjechałam do klasztoru. Potem czekałam z walizką na otwarcie furty.

– Świadoma, że jeśli ją siostra przekroczy, nie będzie mogła wyjść, by zobaczyć się z bliskimi? Jak zareagowali na to rodzice?

– Nie wiedziałam, że takie panują zasady w tym klasztorze. Kiedy je poznałam, po prostu je przyjęłam. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, że nie mogę wyjść. Nawet tego nie rozważałam. Rodzice, myślę, mieli większą świadomość, gdzie idę.

– Co siostra wiedziała i jak wspomina pierwsze dni w klasztorze?

– Dla mnie wszystko było nowe, niczego o klasztorze nie wiedziałam. Nawet, że jest tu sanktuarium świętej Kingi. Byłam, przyznaję, kompletną ignorantką. Jedyne co wiedziałam i czego byłam pewna, to że chcę tu być. To było dla mnie tak silne pragnienie, jak dla kogoś na przykład chęć zbudowania domu. Ma pani cel – chce postawić dom. Odmawia więc pani sobie nowych butów, lepszego ubrania, wszystkie środki i siły koncentruje tylko na tym celu. Co więcej te nowe buty, ubrania przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, bo pragnienie domu jest o wiele większe. I tak było z moim powołaniem. Ja tak bardzo chciałam żyć przy Bogu, w klasztorze, że nie było dla mnie istotne, czy będę mogła odwiedzać rodziców, czy nie. To nawet nie było przedmiotem moich rozważań. Nie interesowało mnie, z iloma wyrzeczeniami wiąże się klasztorne życie. Miałam ogromne poczucie zaufania do sióstr. Jeśli kazały mi coś robić, a ja nie umiałam, uznawałam, że one mnie wszystkiego nauczą, wszystko pokażą i właściwie pokierują. Pamiętam, że na początek przydzielono mnie wraz z innymi nowicjuszkami do szycia. Nie umiałam obsługiwać maszyny, więc siostry dawały mi coś do sfastrygowania, poprucia. Na zasadzie każda praca, na każdym etapie się przyda, żeby osiągnąć zamierzony efekt.

– Dziś umie siostra szyć na maszynie?

– Byłam uparta, więc nauczyłam się.

– Czego jeszcze siostra nauczyła się w klasztorze?

– Najwięcej to bycia z ludźmi. Tutaj, jesteśmy z siostrami razem, bez względu na to, czy mamy dobry, czy zły humor. Człowiek jak jest w podłym nastroju, to chętnie by się zaszył i z nikim nie widział. Tutaj jednak muszę przyjść na wspólny posiłek, modlitwę, czas rekreacji. Obowiązkowo. Trzeba bowiem brać odpowiedzialność za swoje samopoczucie, ono nie może mną rządzić i moimi relacjami. Rządzić mają wartości.

– Ile obecnie jest sióstr w zakonie.

– 27. Najstarsza ma 85 lat, najmłodsza 31.

– Siostra długo była najmłodsza?

– Powołania nie są częste. Siostry mówią, że bywało ich 50 w klasztorze. Ale kiedy ja przyszłam do klarysek, minęło kilka lat, zanim pojawiły się młodsze ode mnie zakonnice.

– Co, zdaniem siostry, wpływa na to, że powołań jest dziś o wiele mniej?

– Myślę, że dziś trudniej o powołania z różnych względów. Kiedy ja byłam dzieckiem, korepetycje były przeznaczone tylko dla tych, którzy nie radzili sobie z nauką. Dziś na korepetycje wysyła się już przedszkolaki. Dzieci idą do szkoły, później mają ogrom innych dodatkowych lekcji oraz zajęć, które narzucają rodzice, i zwyczajnie nie mają czasu dla siebie. Nie mają przez to możliwości na wewnętrzne rozeznanie do czego ich Bóg powołuje. Rodzice już za nich wybrali. Ponadto dziś wszyscy chcą mieć wszystko tu i teraz. Roszczeniowa postawa powoduje, że trudno wytrwać w miejscu, gdzie panuje dyscyplina.

– Siostra jest w klasztorze już 23 lata. W tym czasie pojawiały się chwile zwątpienia, czy wytrwam?

– Wątpliwości były do czasu, kiedy nie złożyłam ślubów wieczystych. Rozważałam, czy jest to moje miejsce, czy się nadaję. Wydaje mi się, że to były oczywiste pytania. To bowiem, że chciałam być w zakonie, to jedna strona, druga to wspólnota, czyli to jak patrzą na mnie inne siostry. One wypowiadają się na każdym etapie – od nowicjatu, przez śluby czasowe, do wieczystych – czy mogę pójść dalej. Wspólnota rozeznawała, że się nadaję, a ja wciąż zadawałam sobie te pytania. W końcu usłyszałam – już nie pamiętam, czy od któreś ze sióstr czy na rekolekcjach – słowa, które mnie uspokoiły i umocniły: „Po ślubach wieczystych już się nie rozważa nad sensem swojego powołania”. Kiedy więc pojawia się pytanie, czy to był właściwy wybór, ucinam takie myśli. Skoro przez sześć lat od wejścia do klasztoru do złożenia ślubów wieczystych się nie rozmyśliłam, a wspólnota potwierdzała, że mogę iść dalej, to koniec dyskusji. To jest jak w małżeństwie. Do czasu ślubu, w okresie narzeczeństwa, można się jeszcze zastanawiać, czy to właściwa osoba, czy chcę z nią być do końca życia. Po ślubie nie czas na to. Decyzja zapadła i trzeba pozostać wiernym swemu wyborowi.

– Jak siostra przyjęła wiadomość, że została wybrana przełożoną klasztoru?

– W duchu posłuszeństwa.

– To był dla sióstr oczywisty wybór?

– Jeśli by tak było, nie potrzebowałybyśmy wyborów.

– Siostra Teresa Izworska w jednym w wywiadów powiedziała, że w klasztorze nie potrzebujecie kampanii wyborczej. Każda z was sama dla siebie jest plakatem. Jaki napis wyczytały siostry w oczach przyszłej ksieni?

– Nie mam pojęcia. To już działanie Pana Boga. W klasztorze nie ma agitacji wyborczej. Żadna nie chodzi po korytarzach i mówi: Wybierzcie mnie! (śmiech). Raczej żadna też nie namawia innych, kogo wybrać. Bóg podpowiada nam, jak głosować.

– Spełniło się siostry największe marzenie, jest zakonnicą i żyje w klasztorze. A o czym teraz siostra marzy?

– Aby Pan Bóg pozwolił mi szczęśliwie dotrwać do końca. To znaczy szczęśliwie dokończyć życia w zakonie i być mu wierną. Widzę bowiem, jak to jest ważne i trudne zarazem. Nie mam mniejszych celów, do których dążę, by osiągnąć kolejny. Ten łańcuszek został przerwany w momencie przekroczenia murów klasztoru.

Pobierz specjalne wydanie DTS Kobieta:

 

 

 

Reklama