Świadectwo Barbary Koral czyli… jak pustelnik z Libanu pomógł lekarzom, albo oni – Jemu

Świadectwo Barbary Koral czyli… jak pustelnik z Libanu pomógł lekarzom, albo oni – Jemu

Jesienią był rak, a razem z rakiem lęk i troska: co będzie z najbliższymi, jeśli z chorobą nie uda się wygrać. Dziś jest wiara granicząca z pewnością, że najskuteczniejsze lekarstwo na każdą chorobę pochodzi nie z tego świata. Tę pewność ma Barbara Koral, żona Józefa Korala twórcy nowosądeckiego „lodowego imperium”. Jesienią 2018 roku usłyszała diagnozę, po której zwykle nie pozostaje wiele miejsca dla nadziei: rak trzustki. Z tą podstępną chorobą przegrali  Steve Jobs, Anna Przybylska, Daria Trafankowska, Patrick Swayze. Żadnej z wymienionych osób nie pomogły ani pieniądze, ani znane nazwisko. Barbara Koral żyje, choć dwa razy otarła się o śmierć. Jednak paradoksalnie  to nie rak doprowadził ją do stanu, w którym gaśnie życie. Ocalenie uważa za cud. Swoim świadectwem podzieliła się niedawno publicznie podczas mszy świętej w sądeckim kościele ojców jezuitów.

Opowiadała co wydarzyło się, gdy leżała w krakowskim szpitalu przy ul. Kopernika, nieopodal kościoła jezuitów.

„Dzieci i mąż byli ze mną codziennie. Modliliśmy się do Jezusa Przemienionego za wstawiennictwem św. Jana Pawła II oraz świętego Szarbela. Zięć Piotr przywiózł od znajomego księdza płatek nasączony olejem świętego Szarbela. Codziennie odmawialiśmy nowennę i podczas modlitwy pocierałam się tym olejem…. ” – cytuje fragment opowieści pani Barbary tygodnik katolicki „Niedziela”.

Barbara Koral otarła się o śmierć dwukrotnie. Najpierw podczas operacji, która trwała sześć godzin. Lekarze postanowili wyciąć zmieniony chorobowo fragment trzustki. Gdy zobaczyli z czym mają do czynienia, byli zrezygnowani. „Po otwarciu jamy brzusznej większość lekarzy odłożyła narzędzia i odeszła od stołu, stwierdziwszy, że przypadek jest beznadziejny. Jednak profesor po kilku minutach głębokiego namysłu wznowił operację. Usunął raka. Operacja się udała” – pisze Jolanta Marszałek, autorka tekstu „Dzieją się cuda”.

Chirurdzy wykonali co do nich należy najlepiej jak umieli, ale śmierć nie miała zamiaru odpuścić. Trzy dni później Barbara Koral zaczęła gorączkować. Ciałem wstrząsały dreszcze.

– Zdawało mi się, że ktoś przecina mnie piłą na pół. Zwijałam się wtedy w kłębek i modliłam do Pana Boga z prośbą o ulgę w niesieniu tego krzyża – wspomina.

Badania wykazały zakażenie bakterią szpitalną, które w przypadku ludzi osłabionych chorobą i operacjami w pełnej narkozie zwykle kończy się tragicznie.

Był to czas, gdy gospodarze  Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia Nowym Sączu czyli kościoła jezuickiego oczekiwali na relikwie świętego Szarbela. Przywiózł je wprost z Libanu ksiądz Andrzej Baran, poprzedni proboszcz powracający z pielgrzymki.  Obecny proboszcz – ksiądz Józef Polak pojechał odebrać je z Krakowa. Gdy będąc już w stolicy Małopolski wychodził z księgarni, do której wstąpił po książkę o świętym, spotkał swoich parafian – Józefa Korala i jego córkę. Wracali ze szpitala od pani Barbary. Wyznali proboszczowi, że stan chorej jest ciężki.

Zakonnik podjął decyzję na poczekaniu. Wraz z relikwiami i z najbliższymi pani Barbary poszedł do szpitala aby prosić świętego o interwencję.

Już w czasie modlitwy koszmarny ból ustąpił. „Kiedy ucałowałam relikwiarz, nie zastanawiałam się, czy to będzie uzdrowienie. Byłam tego pewna i nie mam pojęcia skąd się wzięła ta pewność” –  wspomina Barbara Koral.

Następnego dnia rano okazało się, że bakterii nie ma. Ani na oddziale, ani w organizmie pacjentki.

Od 20 stycznia w kościele przy ul. Ducha św. W Nowym Sączu w środku nawy głównej świątyni, między ołtarzami Serca Pana Jezusa i św. Andrzeja Boboli stoi relikwiarz  w kształcie drzewa. Znajduje się w nim fragment kości libańskiego mnicha i pustelnika Szarbela Makhloufa.

Nazywał się Jusuf Antun Machluf. Urodził się w maju 1828 w ubogiej chrześcijańskiej rodzinie. Mając 23 lata wstąpił do klasztoru  w  miejscowości Annaja, gdzie otrzymał imię Szarbel. W 1875 roku przeniósł się do znajdującej się nieopodal pustelni, gdzie spędzał czas na modlitwie. W 1898 roku dostał udaru w czasie odprawiania mszy. Trzymał wówczas w dłoni uniesioną hostię. Zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia – 24 grudnia 1898 roku.  Zgodnie z zakonną tradycją  – ciało ubrane w habit zostało złożone w grobie bez trumny.  Po pogrzebie nad tym grobem pojawiła się poświata, choć nigdzie w okolicy nie było elektryczności. Wokół miejsca pochówku zaczynali gromadzić ludzie ciekawi niezwykłego zjawiska.

Ze względów bezpieczeństwa władze zakonu postanowiły przenieść ciało do klasztoru. Okazało się wówczas, że ciało Szarbela nie ulega rozkładowi, ale wydziela wonną ciecz. W końcu zamurowano je w grobowcu, jednak w 1950 roku Szarbel  sprawił kolejną niespodziankę: z grobowca zaczął sączyć się płyn. Mnich został beatyfikowany w 1965 roku. Płyn przestał się sączyć.

9 października 1977 roku w Watykanie papież Paweł VI kanonizował ojca Szarbela. Do dziś grób świętego w Annaji jest celem licznych pielgrzymek z całego świata.

Co ciekawe – od momentu wstąpienia św. Szarbela do klasztoru nikt, poza jego zakonnymi współbraćmi go nie fotografował. 8 maja 1950 r., w dniu urodzin pustelnika, kilku misjonarzy, którzy przybyli z pielgrzymką do jego grobu, ustawiło się do grupowej fotografii. Po wywołaniu kliszy okazało się że na zdjęciu przed nimi jest jeszcze jedna postać – mnich z kapturem na głowie. Mnisi, którzy znali św. Szarbela twierdzą, że tak właśnie wyglądał w ostatnich latach swojego życia. Fotografia ta stała się wzorem dla wszystkich portretów pustelnika  – również tego umieszczonego w nagłówku.

W trzecie piątki miesiąca o godz. 18. w sądeckim kościele ojców jezuitów odbywają się nabożeństwa z modlitwą o uzdrowienie za wstawiennictwem św. Szarbela.

(ik)

 

Czytaj też:

Relikwie świętego pustelnika Szarbela u sądeckich jezuitów

źródło: http://odnowa.jezuici.pl;

https://www.niedziela.pl

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama