Stulatek z Wawrzki: Czuję się dobrze, bo mam przy sobie dobrych ludzi

Stulatek z Wawrzki: Czuję się dobrze, bo mam przy sobie dobrych ludzi

Stanisław Święs z Wawrzki koło Grybowa pod koniec września tego roku skończył sto lat! Mleko prosto od krowy, sporo ruchu i dobrzy ludzie wokół – to jego najprostszy sposób na długie życie.

Od lat siedemdziesiątych pan Stanisław mieszka w domu wraz z córką Zofią Zielińską, jej mężem Władysławem oraz wnuczką Iwoną Drąg i jej małżonkiem. Rozmawiając z nim, ma się poczucie, że absolutnie nie wygląda na swój wiek. Porusza się samodzielnie, przy delikatnym wsparciu córki. Swoją sprawność zawdzięcza zapewne diecie, choć nie jakiejś specjalnie restrykcyjnej. Wprost przeciwnie, nie odmawia sobie na przykład kieliszka „czystej”.

– Kieliszeczek dziennie nie zaszkodzi – puszcza oko. To jedyny z jego nałogów, stroni bowiem od papierosów.

 

Recepta na długowieczność

– Kiedyś jadło się inaczej. Kromka chleba to już było coś! – wspomina z rozrzewnieniem. – Nie było takiego dobrobytu, jak teraz. Panował głód. Było nas sześcioro. Mama stawiała na ławce miskę, ubrała sobie jedną, dwie łyżki i… koniec. Wszystko zjadały dzieci – opowiada.

Teraz pan Stanisław jada chleb wypiekany w domowym piecu, czasem świeżutką chałkę. Za to produkty przetworzone, oferowane w sklepach raczej stara się omijać.

Córka przypomina, że tato lubił sobie kiedyś pojeść słoniny gotowanej w kapuście, twarogu albo robił dziurkę w świeżym jajku i wypijał zawartość. Teraz pija ciepłe mleko – prosto od krowy. Kosztuje też kwaśnego mleka. Lubi również słodycze, zwłaszcza ptasie mleczko. Senior rodu nie stroni od cukru. Pije słodzoną herbatę, zwykle trzema łyżeczkami. Gdy rodzina zwraca mu uwagę, by uważał, ten szybko odpowiada: „Jeszcze tego mi żałujcie!”.

Dobrzy ludzie wokół

Małżonka pana Stanisława, Helena, zmarła 34 lata temu. Stulatek wzrusza się na jej wspomnienie. – Jakżebym miał jej nie pamiętać? Przecież z nią spałem! To była dobra żona. Ona śmiała się do mnie, ja do niej… – zwiesza głos. Doczekali się sześciorga dzieci. Obecnie Stanisław Święs może pochwalić się też 33 wnukami, 76 prawnukami i 8 praprawnukami.

Staruszek z Wawrzki przyznaje, że nie narzeka na dobre samopoczucie. Opowiadając o sobie, co rusz ucisza rodzinę, która zebrała się wokół, ale czyni to w wyjątkowy, ciepły sposób.

– Czuję się dobrze, bo mam przy sobie dobrych ludzi – mówi bez ogródek.

Mimo tylu lat na karku, wciąż czyta, najczęściej gazety, siadając przy swoim kilkudziesięcioletnim stole w kuchni. Stamtąd ma widok na stajnię i podwórko. Lubi widzieć, kto właśnie przyjechał pod dom. Uwielbia też, gdy domownicy gotują. Wciąż dopytuje się wtedy o składniki dodawane do poszczególnych dań i zachwala.

Praca i… hobby

W przeszłości Stanisław Święs był sołtysem. Tę funkcję pełnił przez 25 lat. Szczególnie zapamiętał wysiedlenia Łemków.

– Pewnego dnia do wsi przyszło dwóch żołnierzy i polecili nam, byśmy wybrali sołtysa. Padło na mnie. Zamykałem i pilnowałem domostw Łemków. Po nich przyjeżdżały wozy, byli wysiedlani, to było jakoś tak w 1945, 1947 roku… – przypomina sobie.

Czy był dobrym gospodarzem. – Bo ja wiem? – zamyśla się. – To zawsze był skromny człowiek – uzupełnia córka. – Nigdy się nie wywyższał – mówi wnuczka Katarzyna Siuta, przysłuchująca się rozmowie.

Jak przypuszcza, dobry stan zdrowia to także wynik tego, że sporo się w życiu nachodził. Zwykle plan dnia pana Stanisława wypełniało przede wszystkim zajmowanie się 10-hektarowym gospodarstwem. Znajdował jednak czas na hobby. Lubił… robić na drutach, swetry, rękawiczki czy skarpetki.

– Trzeba było sobie jakoś radzić. Teraz w sklepach ogrom wszystkiego, kiedyś to nawet za wielu sklepów nie było, nie wspominając o towarach – śmieje się.

Wyjątkowe urodziny

Pod koniec września tego roku u pana Stanisława było gwarno, jak rzadko kiedy. Najbliżsi zjechali do Wawrzki, by uczcić jego okrągłe urodziny. Nie zabrakło też wójta gminy Jacka Migacza, księdza proboszcza Mariusza Tomaka, towarzyszących mu kapłanów czy sołtysa Wawrzki Mariana Kmaka.

– Najdroższy dziadku Stasiu. Urodziłeś się 30 września 1919 roku. To były ciężkie czasy – mówiła żona wnuka. –  Tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Twoje dzieciństwo naznaczone było ciężką pracą, nieraz głodem, rozstaniem z ojcem, który musiał iść na wojnę z bolszewikami. W twoją młodość – bo miałeś wtedy zaledwie 20 lat – wdarła się kolejna wojna i całe wiążące się z nią okrucieństwo: ból, głód, śmierć, strach o bliskich. Jak w obliczu takich cierpień można było cieszyć się życiem? Kiedy skończyła się II wojna światowa, nastał kolejny trudny okres – bo życie w czasach komuny też nie rozpieszczało. Mimo tego wziąłeś to życie za rogi. Ożeniłeś się z babcią Heleną. Na świat przyszła szóstka waszych dzieci: trzy córki Maria, Michalina i Zofia oraz trzech synów – Czesław, Janek i Zbyszek. To dzięki tobie i babci wasze dzieci wyrosły na porządnych i mądrych ludzi. Uczyłeś dzieci a potem wnuki pracy na roli. Pilnowałeś, żeby gospodarstwo było zadbane. Oprócz dbania o rodzinę poświęciłeś się też pracy dla wsi, dla jej mieszkańców, dla parafii. Byłeś sołtysem (przez 25 lat) a także radnym, kościelnym. Dbałeś też o dobre wychowanie wnuków. Pewnego razu ministranci rzucali kulami śnieżnymi do ptaka na rynnie kościelnej. Jedna z kul dopadła go i ptaszek spadł na ziemię. Wypatrzyłeś wśród tamtych chłopców swojego wnuka. Zawołałeś go do siebie i zapytałeś: „Zdzisiu, co się stało temu ptaszkowi?”. To wystarczyło, żeby zrozumiał swój błąd. Zdzisiu – mój mąż – do dziś często o tym wspomina przy różnych okazjach.

Po przemówieniach, wspomnieniach, życzeniach oczywiście zagrzmiało gromkie: „Dwieście lat” dla pana Stanisława.

Tekst powstał w ramach projektu: Kraina Długowieczności

 

 

Reklama