Bóg się rodzi, moc truchleje – słowa tej kolędy w tym roku dla Daniela Szczepanka zabrzmią szczególnie. Bo Bóg rodzi się dla niego i w nim. Bo on, Daniel, rodzi się na nowo jako człowiek. Bo wyśpiewa je na pasterce po raz pierwszy od 22 lat. Bo te święta spędzi na wolności po 11 latach więzienia.
Życie 39-latka nadawałoby się na scenariusz filmowy. Niestety, nie na żadną komedię romantyczną, ale dramat, choć, miejmy nadzieję, ze szczęśliwym zakończeniem.
Urodził się w Kielcach. Swoich rodziców nie pamięta. Zginęli w wypadku samochodowym w 1983 r. On miał wtedy kilka miesięcy. Podróżował z nimi. Cudem przeżył. Przed zmiażdżeniem ochroniło go siedzenie fotela matki. Trafił do sierocińca.
Gdy miał cztery lata, został adoptowany. Jego nowa mama opowiadała mu później, że przyjechała z mężem do domu dziecka po upatrzoną wcześniej dziewczynkę. Ale zobaczyła wpatrzone w siebie jego wielkie smutne oczy. I szybko podjęła decyzję – wezmą tego chłopca. Mężowi to się nie spodobało, czego wyraz dawał przez kolejne lata.
– Mama była dla mnie jak anioł, naprawdę dobra – wspomina Daniel Szczepanek. – Traktowała mnie jak własne dziecko. W przeciwieństwie do adopcyjnego ojca, który mnie bił, znęcał się nade mną psychicznie, zamykał w ciemnej piwnicy, wyzywał od znajd.
Gdy miał 14 lat, adopcyjna mama nagle zachorowała na białaczkę. Po dwóch miesiącach zmarła. Tydzień później ojciec oddał go do domu dziecka.
– Gdyby mama żyła, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej – przyznaje.
***
W 1998 r. trafił do placówki opiekuńczej w Nowym Sączu.
– I wpadłem w złe towarzystwo. Zacząłem palić papierosy, pić alkohol, kraść. Całkowicie się pogubiłem. W 2001 r. dostałem pierwszy wyrok. Trafiłem do więzienia – opowiada. – Po wyjściu znów piłem i kradłem. I znów odsiadka. Chciałem żyć jak normalny człowiek, ale nie potrafiłem. Kilka razy próbowałem odebrać sobie życie. W 2003 r. po wyjściu z więzienia rzuciłem się pod pociąg. Przeżyłem… To był kolejny raz, gdy Bóg podarował mi życie…
***
To jeszcze nie był czas przemiany. Pił, kradł, miał na koncie rozboje. W 2005 r. dostał wyrok w zawieszeniu. Poznał dziewczynę, urodził mu się syn. Była nadzieja, że wyjdzie na prostą.
– Wtedy niespodziewanie sędzina odwiesiła mój wyrok. Zupełnie bez powodu, bo pilnowałem się, nie miałem żadnych zatargów z prawem. Nawet interweniował mój kurator sądowy, ale bezskutecznie. Znów trafiłem za kratki. I wtedy się poddałem – wspomina.
Gdy wyszedł jego życiem całkowicie zawładnął alkohol. Za kieliszkiem szedł kieliszek.
– Wypłata szła „na przelew”, czyli na przepicie. I tak tydzień za tygodniem. Dzień w dzień.
Aż do 15 października 2010 r.
***
– Tego dnia zabiłem człowieka – mówi łamiącym się głosem. (…)