Płatne gazety są bezpłatne

Płatne gazety są bezpłatne

Czasy dla mediów są podłe. Każdy kto napisze kilka zdań w Internecie, uważa się za dziennikarza. Komentatorów jest dwadzieścia, a ekspertów trzydzieści milionów. To tak z grubsza. Nie miejsce tutaj, by analizować szczegóły, wszak narzekanie to pierwszy krok do piekła. Komu się ta sytuacja nie podoba, zamiast uprawiać dziennikarstwo, może uprawiać ogródek za domem – wolny rynek, wolny wybór.

My temu rynkowi kilka lat temu zaproponowaliśmy bezpłatną wersję gazety. Bezpłatną, to znaczy gorszą – tak uważała część komentatorów. Która wersja gazety jest lepsza? Nie wiem, od wystawiania ocen są czytelnicy i reklamodawcy.

I pewnie świat nadal kręciłby się wokół swojej lekko skrzypiącej już osi, gdyby nagle nie okazało się, że w Polsce nawet płatne gazety są bezpłatne. Mówiąc najprościej duża część pieniędzy za gazety, które kupujecie i tak nie trafia do ich wydawców.

Problem narastał, ale dopiero raport wydawcy „Gazety Wyborczej” pokazał skalę zjawiska. Tylko do lipca ub. roku 13,6 mln zł spółka musiała uznać za nieściągalne i skorygować w swoim bilansie. Nieściągalne od balansującego nad przepaścią „Ruchu”, który nie płacił też wydawcom innych gazet, może wszystkich, jakie są dostępne w sprzedaży. „Ruch” tonie w długach, a wydawcy miesiącami nie widzieli pieniędzy, jakie powinny do nich trafić od pośrednika, któremu powierzyli sprzedaż swojego tytułu. W praktyce więc wydają gazety bezpłatne. Klasyczna biznesowa katastrofa, rozgrywająca się według scenariusza znanego od kiedy człowiek wymyślił pieniądze. Z jedną modyfikacją.

„Ruch” to państwowy moloch umierający latami, którego agonalne podrygi można było z bliska obserwować w Nowym Sączu. Monopolista dyktujący warunki reszcie świata, zjadał kolejne kawałki swojego bezwładnego cielska, aż z głodu połknął ostatni. I udławił się. Do dyrektorowania „Ruchowi” zawsze wysyłani byli partyjni działacze, którym w ramach podziału łupów należał się jakiś wygodny stołek i miła pensyjka. Do tego zero odpowiedzialności, bo przecież jak się zawali, to państwowe czyli niczyje. Robiły tak wszystkie partie, niezależnie od koloru legitymacji. Z każdym kolejnym dyrektorem sądecki „Ruch” miał się gorzej, aż zniknął w odmętach Dunajca. Jak mogło być inaczej, skoro do kierowania przedsiębiorstwem delegowano ludzi, którzy o zarządzaniu mieli takie pojęcie, jak ja o Wielkim Zderzaczu Hadronów. Teraz pieniądze wydawców idą na dno z całym niesterownym molochem.

Wyć się chce, kiedy się patrzy jak kolejne ekipy rządzące oddają państwowe przedsiębiorstwa w ręce partyjnych aktywistów, którzy nic nie wiedzą o powierzonej im firmie, ale przecież muszą gdzieś pracować. I nikt nigdy tego nie zmieni, choćbyśmy tłukli głową w mur.

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki”:

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama