PERYFERIADA 2023: Strefa entuzjazmu [FELIETON]

PERYFERIADA 2023: Strefa entuzjazmu [FELIETON]

Lubię powroty. Patrzeć, jak ludzie znowu poklepują się po ramionach, gesty szacunku i sympatii. Lubię niecierpliwość i niedopasowanie. Lubię usta, które nie nadążają za obrazami. Uszy, które słyszą to, co chcą słyszeć. Oczy, które nie pojmują zachodzących zmian. Lubię obecność, uśmiech, koniec tęsknoty za czymś większym od siebie, który w temacie kolejnej Peryferiady dopełnił się początkiem sierpnia. I znowu tęsknię.

Wejście w Peryferiadę przypomina wejście do pokoju wzajemnego zainteresowania. Zainteresowania widza artystą. Artysty – widzem. Organizatorów mediami i vice versa. Zainteresowania wszystkich wszystkimi, które utrzymuje się jeszcze na długo po zakończonej prelekcji, napisach znaczących finał seansu, a początek rozmów nierzadko równie pasjonujących co sam film. A kiedy w końcu przyjdzie nam z tego pokoju wyjść, pamięta się więcej: obrazy, emocje – total tego, co utrwaliło w tobie tę pamięć. Nie jest to pewnik wpisany w każdy festiwal. W żadnym razie. Jest to pewnik w istocie peryferyjny.

Peryferiada – Beskidzka Kanikuła Filmowa | fot. Aneta Wójcik

Tegoroczny repertuar – tak starannie dobrany przez Dyrektora Artystycznego Festiwalu Filipa Nowaka, ale i dotychczasowe działania i tym samym zawiązującą się tkankę całej Peryferiady, można zamknąć w wielu słowach. Ale mnie osobiście ciśnie się na usta banalne słowo „przyjaźń”, które ma przecież tak wiele odcieni, odsłon i konceptów. Filmy, które przez całość trwania imprezy uczyły, żeby kochać i być kochanym. Że pocałunki to nie umowa ani pakt, a podarunki to nie poręczenie. Że wszystkie nasze przyszłe drogi należy budować dzisiaj, a jeżeli szukać radości, to w najsmutniejszych miejscach. Nigdy nie trywializować tego, co skomplikowane, ani nie komplikować tego, co zwyczajne. A jak mierzyć się z porażkami, to z podniesioną głową, otwartą przyłbicą, z godnością i bez żalu.

Tak jak Ziemię i Księżyc łączy ta sama dynamika obustronności, tak Peryferiada i mainstream to ciała z jednej strony tak odległe – z drugiej, nieustannie przenikające się siłami wzajemnego przyciągania. Wszak główny nurt od zawsze zasilany był przeróżnymi dopływami myśli. Ale to swoiste przeciąganie liny (struny?) – ta przekora tak subtelnie podana przez starosądecki festiwal jest przekorą innego kalibru. To z jednej strony iluzoryczna próba uniezależnienia się od narzucanych schematów jako wzorców myślenia i doświadczania rzeczywistości. Jednocześnie w swoim „odkurzonym” spojrzeniu na filmy i zaznaczoną w nich problematykę znajduje zupełnie inne, nowe zastosowanie tych samych klasycznych elementów, by całościowo (repertuarowo) mieć szanse stać się czymś więcej, niż to możliwe. Zapisać się i żyć w pamięci ludzi. I w tym poniekąd tkwi istota donkiszotyzmu wpisanego w Peryferiadę. By przede wszystkim nie umrzeć.

Peryferiada – Beskidzka Kanikuła Filmowa | fot. Aneta Wójcik

I to niejako w niedoskonałości, jaką jest życie, festiwal Filipa Nowaka manifestuje swoją siłę. Wiarę. Swoją kulturę i pragnienia. W rozmowach, przeżywaniu, rozwijaniu empatii i otwartości na drugiego człowieka. Wszak nie perfekcja, nie dążenie do perfekcji, nie pozerstwo. Ludzi przecież od zawsze pociągali ludzie, wspólne zainteresowania, dzielone problemy i energia życiowa, a próba stworzenia swojego obrazu doskonałości w oczach innych zawsze powodowała, że stawaliśmy się jeszcze bardziej śmieszni, śliscy, pozbawieni życia – niewarci uwagi.

Jakiś czas temu doszedłem do przerażającego w swojej prawdziwości wniosku, że to ja jestem elementem decydującym, a klimat danego miejsca, w którym zdecydowałem się pojawić, nie może nie mieć wpływu na to, co nastąpi. U mnie. Okazuje się jednak, że nie bez kozery. Gdyż tak naprawdę to nie ja bezpośrednio jestem tym czynnikiem, ale ludzie, którzy robią mi dzień, regulują mój wewnętrzny termostat chciejstwa tak, by poradził sobie z fluktuacjami zmiennej temperatury otoczenia.

Peryferiada – Beskidzka Kanikuła Filmowa | fot. Aneta Wójcik

A do tego potrzeba nierzadko jednej iskry, jednego właściwego sygnału pamięci wysłanego we właściwym czasie, by zadziała się magia. Pękam wtedy niczym kostki lodu wrzucone do ciepłej lemoniady. Wyzwalają się we mnie moce czynienia swojego życia jeszcze bardziej nieszczęśliwym – jeszcze bardziej wspaniałym. Mogę ponownie zasiąść do promieniującego bielą ekranu, by po raz wtóry sam dla siebie stawać się narzędziem tortury – ekstatycznych inspiracji. Znowu mogę mylić dzień z nocą w nadziei, że ta noc ześle jedną z gwiazd, a dzień jej nie zgasi. Znowu mogę być głosem słyszalnym lub wołającym na puszczy. Mogę śmiać się ze swoich kiepskich żartów i ranić słowem niczym łyżeczką do herbaty. I to moja wyobraźnia decyduje o tym, czy tematy eskalują czy też nie.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że jeśli podejdę do pisania nieosobowo, nie stworzę niczego ponad publicystyczną wydmuszkę. Wystarczy jednak podmienić w głowie jedno słowo „wydarzenie” słowem „człowiek”, by stało się to, co stać się miało. By wyzwolił entuzjazm i docenienie – jakkolwiek nieznacząco dobre i ulotne miałoby się to finalnie okazać.

Redakcyjnie dziękujemy przepięknie Centrum Kultury i Sztuki im. Ady Sari w Starym Sączu za kolejną edycję Beskidzkiej Kanikuły Filmowej. Za pamięć, entuzjazm, ciąg dalszy.

Fot. Aneta Wójcik

Reklama