Olimpijskie legendy, czyli… Spirytus do płóz

Olimpijskie legendy, czyli… Spirytus do płóz

To brzmi trochę jak bajka o Kopciuszku w krainie czarów. Pojawia się nawet na moment książę Monako. 3 lutego minęło 70 lat od legendarnego ślizgu bobslejowej czwórki z Nowego Sącza na zimowej olimpiadzie w Cortina d’Ampezzo.

Stefan Ciapała, Józef Szymański, Jerzy Olesiak i Aleksander Habela – na zdjęciach z 1956 r. w skórzanych kurtkach wyglądają jak filmowi amanci. Ale ich droga do sławy (pardon, lodowa rynna do sławy) wcale nie przypominała hoolywodzkiej produkcji. Zresztą sławni byli głównie w Nowym Sączu. Ich 15. miejsce na igrzyskach przeszło do historii przede wszystkim dlatego, że w Dolomity udało się wysłać bobslejową załogę, chociaż u nas nie było toru do treningów, a nawet prawdziwego boba. Jedna z legend głosi, że płozy do narodowego bolidu olimpijskiego wykuwały się w sądeckich ZNTK, a podwozie pojazdu ogarniali znajomy spawacz i ślusarz. Według innej opowieści załoganci udali się na włoską olimpiadę na pace ciężarówki wiozącej ich boba, choć był przecież środek zimy.

Być może właśnie dlatego z tamtego startu w Cortinie w 1956 r. przetrwały bardziej anegdoty i zabawne wspomnienia, niż jakimkolwiek zapis czysto sportowych zmagań. Jak relacjonuje „Panorama sportu sądeckiego” 31 stycznia, czyli na kilka dni przez zawodami, w jednym z lokali załoga świętowała urodziny Józefa Szymańskiego. Na włoskie wino sądeccy bobsleiści mieli wydać równowartość swoich kilkumiesięcznych wypłat. No, ale przecież taki moment jak start w olimpiadzie może zdarzyć się w życiu tylko raz. A skoro o winie było, niech będzie i o spirytusie. Olimpijska legenda czwórki z Nowego Sącza głosi, że spirytus służący do smarowania płóz lodowego bolidu odkupili od Polaków karabinierzy. Widać ktoś w Łącku się zagapił i nie pomyślał, by wsunąć sportowcom kilka butelek śliwowicy do walizki.

(ice)

Fot. Arch. Muzeum Okręgowego

Więcej ciekawostek w numerze:

Partnerzy wydania:

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama