Nowy Jork jest opustoszały jak Jerozolima

Nowy Jork jest opustoszały jak Jerozolima

Rozmowa z sądeczaninem Jakubem Polaczykiem, światowej sławy kompozytorem, pianistą i pedagogiem mieszkającym w Nowym Jorku

– Jak to się stało, że zamieniłeś Nowy Sącz na Nowy Jork?

– Po studiach na Uniwersytecie Jagiellońskim i Akademii Muzycznej w Krakowie w 2011 r. postanowiłem wysłać swoje utwory do Carnegie Mellon University. To amerykański uniwersytet w Pittsburghu, w stanie Pensylwania. Mój kolega wiele mi o nim opowiadał – że to uczelnia z wielką tradycją i możliwościami. Ciekawy nowych kultur postanowiłem wysłać tam moje kompozycje. Niczego po tym się nie spodziewałem. Tymczasem dostałem wiadomość, że one nie tyko bardzo się spodobały, ale nimi zasłużyłem sobie na stypendium. Mogłem studiować tam za darmo. Nie ukrywam, że zawsze ciągnęło mnie do Ameryki. Miałem tam wielu znajomych, poznanych podczas licznych konkursów za granicą – szczególnie we Włoszech, Francji, gdzie jeździłem w trakcie studiów. Z pomocą rodziny, która wsparła mnie finansowo, wyjechałem więc do Stanów. Tam poznałem moją żonę Shell, która z pochodzenia jest Chinką, ale od małego wychowywała się w Stanach. Ona dostała kontrakt w Nowym Jorku, więc koniec końców oboje się tam przeprowadziliśmy. Tak w skrócie wygląda moja droga z Nowego Sącza do Nowego Jorku.

– Twoja żona też jest muzykiem?

– Nie, jest architektem, ale jej pasją jest architektura miejsc koncertowych, więc blisko nam do siebie.

– Tworzycie wielokulturową rodzinę. Jak zatem wyglądają u Was święta Bożego Narodzenia?

– Generalnie w Stanach Zjednoczonych święta Bożego Narodzenia różnią się od polskich. Moja żona miała okazję zobaczyć, jak to wygląda w Polsce i była bardzo zaciekawiona. Jako architekta szczególnie ją zainteresowały nasze szopki. W Stanach tego nie ma. Do tej pory sam nie robiłem szopki na święta, ale może, chcąc pokazać polskie tradycje synowi, to się zmieni. Z tradycji, które praktykuję w naszym domu w Stanach, jest dwanaście dań na wigilijnym stole. Wśród nich, co nie zdarza się na polskich stołach, są dania z ryżem. To ukłon w stronę mojej żony. Shell oprócz tego wprowadziła zwyczaj dzielenia się jabłkiem. Jabłko w języku chińskim fonetycznie brzmi jak słowo pokój, stąd tradycja obdarowywania siebie malowanymi jabłkami. Po wigilii siadamy przy choince i śpiewamy kolędy. Napisałem kiedyś kolędą dla kościoła protestanckiego, do którego należy moja żona, jak i polskiego, katolickiego. Wspólnie je wykonujemy. Staramy się też o północy być na pasterce. W ubiegłym roku byliśmy w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Newark, gdzie jestem dyrektorem muzycznym. Tam też gram na organach. Od ponad roku muzyka organowa jest moją nową pasją.

– A gdzie zamierzacie przywitać Nowy Rok? (…)

To tylko fragment rozmowy. Całość przeczytasz w świątecznym wydaniu „Dobrego Tygodnika Sądeckiego” – dostępny bezpłatnie pod linkiem:

 

Reklama