Mogłeś przegapić, przeczytaj! Opracowała archiwum Osieckiej

Mogłeś przegapić, przeczytaj! Opracowała archiwum Osieckiej

Rozmowa z Magdaleną Nosal – dyrektor Fundacji „Okularnicy” im. Agnieszki Osieckiej

– Sądeczanka z Warszawy?

– Sercem zawsze sądeczanka, a w Warszawie już prawie 17 lat.

– A dlaczego w Nowym Sączu musieliśmy tak długo czekać, żeby odkryć Magdę Nosal?

– Pewnie dlatego, iż nie myślałam, że jest powód, żeby szukać. Finalnie okazało się, że sprowadza mnie tutaj Agnieszka Osiecka, która jest zawsze dobrym pomysłem do rozmowy. Ale Agnieszka Osiecka jest dla mnie bardziej osobistą historią niż zawodową, więc pewnie z tego powodu więcej byłam w sobie niż na zewnątrz z tym tematem, na który chcesz rozmawiać.

– Brakuje mi jeszcze, żebyś dodała: „Nie odkryliście mnie wcześniej, bo moja robota, którą latami wykonywałam, to była robota benedyktyńskiego mnicha, który spisywał, co odziedziczył świat po Agnieszce Osieckiej”. Tak było?

– Tak dokładnie było – benedyktyńska i niezwykła praca. Sama jestem zaskoczona, że ją zrobiłam i nie jest to fałszywa skromność. Czasami życie daje nam zadania, które biorą nas z zaskoczenia i albo je weźmiemy albo stchórzymy. Ja uznałam, że spróbuję. I rzeczywiście tak było, że kilka lat spędziłam codziennie w tajemniczej, nieco piwnicznej, ale fajnej przestrzeni, gdzie były rzeczy po Agnieszce Osieckiej z jej mieszkania. Cała spuścizna dotycząca jej twórczości literackiej, ale także w ogóle jej życia, a ja porządkowałam to archiwum. Mieliśmy wielkie szafy, a w nich teczki wypełnione maszynopisami i rękopisami.

– Brzmi nieźle i zaraz do tego wrócimy. Mnie intryguje taki wątek – dziewczyna wyjeżdża po maturze z Nowego Sącza do Warszawy studiować i kilkanaście lat później przedstawiamy ją jako dyrektor poważnej fundacji. A co się wydarzyło między tymi dwoma momentami?

– Kiedy wyjeżdżałam z Nowego Sącza, tak naprawdę nie wiedziałam, że pewnych rzeczy się nie robi. To jest kluczem tej historii. W pierwszym miesiącu swojego pobytu w Warszawie, to był wrzesień 2005 r., chwilę po koncercie Stinga, który inaugurował rozpoczęcie działalności ważnej firmy, stwierdziłam, że trzeba marzenia realizować od razu. I zapukałam do dwojga drzwi – do Fundacji „Okularnicy” i Agencji Artystycznej „Granie”, która była menagerem Anny Marii Jopek i powiedziałam, że chcę działać. Tu i tu zostałam przyjęta.

– Byłaś na pierwszym roku studiów.

– Byłam na pierwszym roku muzykologii i to było najgorsze połączenie, jakie mogłam zrobić. Czyli zacząć studia muzykologiczne i zacząć aktywność zawodową. Ale historia bardzo dobrze się potoczyła, bo studia skończyłam, rozpoczęłam drugie, a archiwum Agnieszki Osieckiej zostało stworzone.

– W fundacji akurat szukali kogoś, kto zająłby się tym archiwum?

– Nie, dlatego wspomniałam o tym swoim tupecie. Po prostu poszłam, zapukałam i powiedziałam, że chcę tu być. Powiedzieli, że nikogo nie szukają, ale wzięli numer telefonu. Po miesiącu zadzwonili. Tak zostałam i cały czas tam jestem. Zaczynałam jako wolontariuszka, a teraz mam dumnie brzmiącą funkcję dyrektorki.

– Jaką młoda dziewczyna ma motywację, żeby pójść do takiej fundacji?

– Trochę zrobiłam to w kontrze do tego, co widziałam wśród moich rówieśników, którzy też zaczynali pracę. Chciałam wejść do środowiska, które będzie inne, bo mieliśmy tam w radzie fundacji Magdę Umer, Daniela Passenta, Adama Sławińskiego, Agatę Passent, Krystynę Jandę. To są nazwiska, które mówią, że klucz jest inny, kultura jest inna, więc uznałam, że pójdę spróbować.

– Nie martwi Cię, że nie wszyscy słysząc te nazwiska, mogą je kojarzyć.

– To też część misji fundacji, żeby wracać do tego, co jest częścią naszej tradycji, pokazywać i uwrażliwiać. To też nie jest tak, że jak poszłam do fundacji, bo byłam świetnie wykształcona. Jak przyszłam na rozmowę, a przyjmował mnie Daniel Passent, to nie wiedziałam, kto przede mną siedzi.

– Nie wiedziałaś?

– Kojarzyłam, że jest dziennikarzem „Polityki”.

– I że był mężem Agnieszki Osieckiej?

– Niestety, tego nie wiedziałam. W wieku 20 lat nie byłam znawczynią tematu. To przyszło później.

– Powiedziałaś: chciałam to zrobić w kontrze do moich znajomych. Czyli wszyscy chcieli do warszawskich korporacji na dwudzieste piętro przeszklonego wieżowca, a Ty do piwnicy u Osieckiej?

– Piwnica pojawiła się w 2007 r., kiedy skończył się depozyt Muzeum Literatury. W momencie, gdy Agnieszka Osiecka umierała w 1997 r., rodzina jeszcze nie wiedząc, co ma zrobić z archiwum, podpisała umowę z Muzeum Literatury w Warszawie, które przejęło ten dorobek na 10 lat. Po tych okresie trzeba było podjąć decyzję, co dalej. Albo zostaje to w muzeum na zawsze albo to zabieramy. Ja w swoim młodzieńczym szaleństwie i braku wyobraźni powiedziałam: spróbujmy, ja to zrobię, chciałabym to opracować.

– I pożałowałaś?

– W żadnym momencie nie pożałowałam. Powtarzam, bo to klucz do mojej młodości, że Fundacja jest moim pierwszym uniwersytetem, który mnie zbudował, uwrażliwił, dał kapitał kulturowy. Później dopiero jest muzykologia i polonistyka na Uniwersytecie Warszawskim.

– Co wiedziałaś o Agnieszce Osieckiej, pukając do „Okularników”?

– Że Majka Jeżowska śpiewa jej piosenki. Wybacz, ale to nie jest historia, w której będę mówiła, że znałam doskonale Agnieszkę Osiecką. Po prostu czułam, że to jest fundacja, która robi świetne rzeczy.

– Ale skąd czułaś?

– Bo znałam koncerty Osieckiej w Trójce. One były zawsze w październiku w studiu muzycznym jej imienia na konkurs „Pamiętajmy o Osieckiej”, który w tamtym czasie prowadziła Magda Umer. Jako szczeniak słuchałam Marcina Kydryńskiego i koncertów Osieckiej w Trójce. Dlatego uznałam, że ta fundacja jest ok. Część wolontariatu zrobiłam w sądeckim Sursum Corda, a część właśnie w „Okularnikach”.

– W Sursum Corda zostałaś nawet wolontariuszką roku.

– Tak było, to było kilka lat działalności ze wspaniałymi ludźmi. To moment mojego wzrostu i to mnie poniosło, żeby zapukać do ludzi z pierwszych stron gazet.

– I zostać ich koleżanką.

– Cały czas szukam nazwy na te znajomości.

– Na określenie tej relacji? Z Magdą Umer, Marylą Rodowicz, Krystyną Jandą, Jerzym Satanowskim…

– Bliska relacja była z panią Umer, panami Passentem czy Sławińskim. Pani Rodowicz czy pani Janda były zaangażowane w swoją działalność zawodową, więc niewiele miałam z nimi do czynienia.

– Wymieniłaś Majkę Jeżowską, że ona śpiewała teksty Osieckiej. A możesz wymienić trzech artystów estradowych, którzy jej tekstów nie śpiewają?

– Tak, to kluczowa kwestia. Nawet teraz, gdy mamy młode pokolenie. Przecież Nosowska, Brodka, Zelewski też śpiewali Osiecką.

– Kolejne pokolenia interpretacji Osieckiej.

– Tak, cały czas ona wraca.

– Jakie to uczucie – siadasz przed szafami pamiątek spuścizny po Agnieszce Osieckiej i myślisz: ależ to miejsce, tu się dzieje historia?

– Tak było, ale czułam się w tym niezręcznie, bo uważałam, że chyba jednak ktoś inny powinien to opracowywać i chyba się trochę zapędziłam. W 2007 r. miałam 22 lata, więc jakie ja mogłam mieć przygotowanie, żeby coś takiego opracowywać.

– Mówisz o kompetencjach czysto zawodowych?

– Tak. Brakowało mi tej części metodologicznej, w ogóle wglądu w historię archiwistyki, żeby mieć wyobrażenie, jakie są praktyki. U mnie tego nie było, ale okazuje się, że to działało na moją korzyść, bo miałam do czynienia z bardzo różnorodnym zespołem, materiałem, który nie był spójny. Biblioteki, gdy przyjmują taki materiał, najczęściej rozparcelowują go na różne archiwa np. rękopisy, maszynopisy idą do biblioteki, a części wizualne, ikonograficzne do innych archiwów.

– Powstanie jakieś Muzeum Agnieszki Osieckiej?

– Nie. Cel, który zrodził się w trakcie, czyli katalog wydany przez Bibliotekę Narodową, został osiągnięty.

– Grubo wygląda ten katalog.

– Grubo i wspaniale. Bo jak zaczynasz nad czymś takim pracę to jeszcze nie umiesz tego wizualizować, a finalnie widzisz coś, czego nie było się w stanie przewidzieć. I to jest wspaniałe. Dlatego, jak coś wydaje się dla mnie niemożliwe, to najpierw patrzę, jak można podzielić tego słonia.

– A potem pisali o Tobie w książkach. Dowiedziałem się o Tobie, czytając książkę Daniela Passenta „Passa” i tam jest kilka pięknych, ciepłych zdań na Twój temat. Znalazłaś je?

– Znalazłam to zdanie na końcu, gdzie pan Daniel mi dziękuje. Książka, o której mówisz, to też czas bardzo osobistej i bardzo niezwykłej pracy z Passentem. To było kilka miesięcy pracy nad archiwum rodzinnym pana Daniela, dzięki czemu mniej więcej poukładał on sobie porządek tej książki i tego, co chce opowiedzieć. Ja pojawiłam się przypadkiem i nieprzypadkiem. Sama jestem zdziwiona i wdzięczna, że to się mogło zdarzyć.

– Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej i Daniela Passenta, przyjaciółka czy szefowa?

– Po pierwsze przyjaciółka. Szefowa już nie. Cele mamy wspólne, idee wspólne, zwłaszcza jeśli chodzi o osobę Agnieszki. Obu nam zależy na tym, żeby ta pamięć była żywa, więc to jest taka relacja, która się też niezwykle zmieniła. Towarzyszyłyśmy sobie w różnych momentach życia.

– Jednym z celów statutowych fundacji jest krzewienie pamięci, propagowanie twórczości Agnieszki Osieckiej. A nigdy nie było w Nowym Sączu wieczoru, koncertu, festiwalu poświęconego Osieckiej.

– Może to będzie jeden z tych powodów, dla którego warto będzie tu wrócić. To dobra perspektywa.

– Wyjeżdżając do Warszawy będziesz miała przyklejoną kartkę z takim zadaniem?

– Zadzwonię do Ciebie i wespół zespół…

– Robimy to?

– To jest poezja, ona nie umiera, nie ma daty ważności, więc niekoniecznie to ja muszę zrobić, niekoniecznie muszę teraz zrobić, na to zawsze jest czas i miejsce.

– Jakiś szczególny dokument z tych nieprzebranych zasobów pamiątek po Agnieszce Osieckiej zapadł Ci w pamięć?

– Jest tego cała masa.

– To uproszczę pytanie: Twoja ulubiona piosenka Agnieszki Osieckiej.

– Na to nie mogę odpowiedzieć. To zależy od etapu życia. To dla mnie jest poezja, a nie piosenka. Tak jak z żywym tekstem, on musi trafić na odpowiedni moment w życiu. Aktualnie jest to piosenka „Nie spoczniemy”.

– Nie spoczniemy, nim dokąd dojdziemy?

– To jeszcze jest niewypowiedziane.

– Nie wiesz jeszcze tego?

– Jeszcze zachowuję ostrożność.

– A wiedziałaś, że Agnieszka Osiecka jest autorką hasła reklamowego Coca-Coli?

– To prawda. Ale historia mniej znana – Agnieszka te pieniądze, które zarobiła, przekazała w całości potrzebującej rodzinie na wakacje.

– A to nie była mała kwota.

– Mam nadzieję.

– W internecie krąży informacja, że może nawet milion dolarów.

– Fantazja internetu jest wspaniała.

– Przypomnijmy to hasło.

– „Coca-Cola to jest to”. Nie wiem, czy to jest to, ale na pewno jest to coś, co uszczęśliwiło rodzinę z dzieciakami. Jak pytasz mnie o zaskoczenia, to chciałabym włożyć tę część, która jest nieoczywista. Moim zdaniem postrzegamy Agnieszkę przede wszystkim jako poetkę, a ona też była dziennikarką, reporterką, fotografką, felietonistką, eseistką.

– Barwną, niebanalną postacią.

– Niezwykłą przez ten sposób odczuwania świata.

Wykorzystano fragmenty wywiadu dla Regionalnej Telewizji Kablowej.

Przypominamy najchętniej czytane teksty z naszego archiwum

 

Reklama