Mają motocyklozę i nie zamierzają jej leczyć

Mają motocyklozę i nie zamierzają jej leczyć

Rozmowa z Grzegorzem Strojnym i Marcinem Kucharskim, sądeckimi pasjonatami turystyki motocyklowej

-Podobno nierozłączny duet motocyklowy, chwilowo w separacji…

-Tak, ale tylko chwilowo. Jeździmy razem od trzech, czy czterech lat. Odbyliśmy już trzy duże wyprawy i w planach mamy następne, ale może nie w tym roku.

– Jak to się dzieje, że człowiek wstaje pewnego dnia rano z łóżka i mówi: kupię sobie motor i będę jeździł po świecie. Do tego się dojrzewa? Dochodzi się etapami?

– Chyba trudno odpowiedzieć na to pytanie w taki sposób, który byłby jakąś jedną wspólną historią. Myślę, że do motocyklizmu się dochodzi z czasem i na różne sposoby. Można pielęgnować swoje marzenia dziecięce i dopiero realizować je wtedy, gdy pozwala na to czas, rodzina, odchowane dzieci, środki finansowe. Motocyklizm może towarzyszyć przez całe życie. W moim przypadku było tak, że wróciłem do marzeń z młodości.

Zdjęcia: Marcin Kucharski Podróżowanie motocyklem stwarza możliwość, żeby zobaczyć, gdzie jest granica naszej wytrzymałości, odporności na różnego rodzaju warunki atmosferyczne, wysiłek i zmęczenie, odmienność, inną kuchnię i dietę.
Zdjęcia: Marcin Kucharski
Podróżowanie motocyklem stwarza możliwość, żeby zobaczyć, gdzie jest granica naszej wytrzymałości, odporności na różnego rodzaju warunki atmosferyczne, wysiłek i zmęczenie, odmienność, inną kuchnię i dietę.

– I kupiłem sobie motocykl?

-W zasadzie to został w spadku po moim ojcu. Ojciec zmarł kilka lat temu i w garażu został motocykl, to było impulsem do tego, by spróbować jakoś wrócić do swoich marzeń.

– A Pan jak dochodził do tego momentu, w którym jest obecnie?

MK: -Dojrzewałem długo do tej decyzji. To były jakieś marzenia sprzed wielu, wielu lat. Pojawił się taki moment w życiu, że stwierdziłem, iż już jestem na tyle dojrzały, by móc wsiąść na motocykl i bezpiecznie się poruszać. Moim zdaniem ważne jest, aby zacząć jeżdżenie na motocyklu późno.

– Co to znaczy późno?

MK: – Jest jakiś przedział wiekowy, w którym uważam, że nie powinno się wsiadać na motocykl. Myślę, że tak po trzydziestce można zacząć jeździć. Kiedy człowiek już się troszeczkę ustabilizuje, ma przejechane trochę kilometrów samochodem, jakoś ustabilizuje się emocjonalnie. Wtedy można rozsądnie jeździć.

– W tej pasji to chyba nie jest norma. Widzimy często na drogach motocyklistów, którzy nie sprawiają wrażenia, że do tego dojrzeli.

– Jest ich wielu. Sami to widzimy i też nas to oburza.

– Panowie dojrzeli. Rozumiem, że to jest tak, że coraz dalej się tym motocyklem jedzie, aż sobie człowiek mówi w pewnym momencie: to teraz pojedźmy bardzo daleko.

– Tak jest. Zaczyna się, jak to mówimy, od jeżdżenia wokół komina, później się wyjeżdża trochę dalej np. w Bieszczady. To już jest jakieś pierwsze wyzwanie i pokonywanie pierwszych granic. Coraz dalej, coraz dalej i w pewnym momencie dochodzimy do wniosku, że można wyjechać na jakiś inny kontynent, bo już jesteśmy tak obyci z motocyklem, że możemy sobie na to pozwolić. I wtedy zaczynają się różne pomysły, różne plany.

Zdjęcia: Marcin Kucharski
Zdjęcia: Marcin Kucharski

– Ale zanim przenieśliście się z motocyklami na inny kontynent, jeździliście po Europie?

– Głównie to była Europa, Europa Wschodnia, Europa Południowa. Spotkaliśmy się w tych naszych wyobrażeniach i pragnieniach motocyklowych, w takim poszukiwaniu dzikości i miejsc odludnych. Miejsc takich, które nie są jeszcze jakoś nadmiernie skażone przez cywilizację. Te pierwsze podróże były, jak pamiętam, do krajów bałkańskich, Albania, Turcja, Rumunia, Ukraina, od tamtych rejonów się w ogóle zaczęło. Zaczął się ten specyficzny sposób podróżowania motocyklem, gdzie wiele rzeczy jest wcześniej niezaplanowanych, gdzie zdajemy się trochę na to, co przyniesie nam kolejny dzień. W tym sposobie podróżowania najbardziej nas ujmuje to, że nie wiadomo co będzie jutro.

– Podróżowanie motocyklem jest proste? Bo wiemy, jakie jest podróżowanie samochodem. Mamy dach nad głową, jeśli nas zaskoczy pogoda to najwyżej staniemy na poboczu, zwolnimy. Na motocyklu jest chyba troszeczkę inaczej?

– Zupełnie inaczej. Może nie ma tego komfortu w pełnym tego słowa znaczeniu, takie podróżowanie natomiast daje nam możliwość poznania ludzi, z którymi się przebywa, i miejsca, w którym się jest. Motocykl niewątpliwie zbliża nas do ludzi. Zawsze wywołuje jakąś sensację, zainteresowanie, zaciekawienie, to nas zmusza do kontaktowania się. Sami sobie organizujemy ten wyjazd, nie stoi za nami żadne biuro turystyczne i żaden przewodnik, mamy mapę, mamy nawigację i to wszystko.

– Nie dzwonicie do biura turystycznego: zarezerwujcie nam bilety do…?

– Nie. Tak sobie myślę, że to nie jest tylko i wyłącznie poznanie nowej kultury, kraju, ludzi, zwyczajów, ale to jest też poznanie w pewnym sensie naszych własnych granic i możliwości. Podobnie jak każdy sport, ten też stwarza możliwość, żeby zobaczyć, gdzie jest ta granica naszej wytrzymałości, odporności na różnego rodzaju warunki atmosferyczne, wysiłek i zmęczenie, odmienność, inną kuchnię i dietę. To jest właśnie coś, co pozwala na taki rodzaj podróżowania, pozwala na taką eksplorację, zobaczenie, gdzie ja mam tę granicę, ile jeszcze potrafię i ile dam radę.

– Po Europie Panowie, to już ustaliliśmy, potraficie. Tutaj Was chyba nic nie zaskoczy?

– Europa Zachodnia jest bardzo łatwa.

– Nie wymieniliście jej w ogóle.

– Bo tam nie jeździmy.

– Dlaczego nikt nie jeździ motocyklami do Niemiec, Francji, Holandii?

– Jeżeli pojedzie się do Albanii wysoko w góry, pozna się tych ludzi, zjedzie się w ogóle z asfaltu, to ta cywilizacja zachodnia, przestaje mnie kompletnie interesować. Do tego stopnia, że przebywając gdzieś daleko, w jakimś ubogim kraju, mam problemy z powrotem do cywilizacji. Niechętnie do niej wracam. Na pewno na własne życzenie szybko nie pojadę motocyklem na Zachód. Po prostu jest to miejsce przewidywalne i dla nas już poznane, znane też z różnych źródeł, materiałów. Natomiast o tych miejscach, gdzie my jedziemy, tych informacji jest niewiele.

Zdjęcia: Marcin Kucharski
Zdjęcia: Marcin Kucharski

– Zapachniało w naszej rozmowie takim klimatem filozofii podróżowania Andrzeja Stasiuka, który też nie jedzie na Zachód, tylko w drugą stronę. Panowie naczytali się Stasiuka?

– Stasiuk to faktycznie Bałkany. Pamiętam jak wyjeżdżaliśmy, to rozmawialiśmy o Stasiuku, inspiracja nim była jednym z wielu powodów. Mówimy jeszcze o takim naszym wcześniejszym wspólnym wyjeździe na południe do Albanii. Gdyby szukać odniesień gdzieś w literaturze, to można by się równie dobrze oprzeć o Ryszarda Kapuścińskiego, który mówił, że podróżowanie to jest taki stan, kiedy człowiek rano się budzi i już zaczyna być tylko coraz gorzej. Trochę taka choroba, która atakuje i jest trudna do wyleczenia. My ją nawet nazwaliśmy, jest to motocyklizm albo motocykloza. Na tę motocyklozę już od kilku lat chorujemy, nie wynaleziono jeszcze leku.

– Chcecie to leczyć?

– Myślę, że trzeba to trochę kontrolować, dlatego że jest jakaś granica, której przekroczenie może być niebezpieczne, np. dla funkcjonowania rodzinnego, relacyjnego czy zawodowego. Tu nie możemy się zapomnieć, bo mamy jakiś rodzaj odpowiedzialności w sobie. Też musimy podejmować takie decyzje, że w tym roku nie jadę, ponieważ dzieją się ważne rzeczy w mojej rodzinie albo firmie. Może nie chcielibyśmy być całkiem wyleczeni, ale chcielibyśmy być pod jakąś kontrolą.

– Opowiedzmy o ostatniej wyprawie. Chyba takiej najbardziej egzotycznej, pewnie wymagającej też logistycznie i finansowo największego przygotowania. Madagaskar, Wy nazwaliście to Motogaskar.

– Trochę przewrotnie, trochę sugerując, że będzie eksploracja tego kraju czy, jak mówią niektórzy, tego kontynentu właśnie na motocyklach. Ze względu na to, że jest to dosyć odległy kierunek, bardzo mało uczęszczany, to zdecydowaliśmy się, żeby nie transportować naszych własnych motocykli tylko poszukać ich tam na miejscu.

– Wynająć?

– Tak. Po prostu wypożyczyliśmy dwa motocykle i na nich cała kilkunastodniowa wyprawa miała miejsce.

– To był dobry pomysł?

– To był bardzo dobry pomysł. To były maszyny, które były znane miejscowej ludności i mieliśmy szansę, że w przypadku awarii będą ona błyskawicznie naprawione w każdej większej wiosce. Tak się rzeczywiście działo. W jednej z miejscowości mieliśmy zrobiony w dwie godziny remont silnika.

– Najprostsze pytanie brzmi: dlaczego Madagaskar?

– Może dlatego, że wcześniej już byliśmy w prawdziwej Afryce. Myślę, że trochę nauczyliśmy się tej Afryki, zrozumieliśmy.

– Czuliście się trochę jak odkrywcy?

-Nie, ja nie lubię takiego określenia, bo odkrywcy skończyli się w XV wieku. My jesteśmy takimi motocyklowymi szwędaczami. Dla na to było odkrycie, ale tam cywilizacja jest już od wieków. Byliśmy często zaskakiwani wieloma rzeczami, ludźmi oraz tym jak oni tam prowadzą życie.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Wykorzystano fragmenty wywiadu dla Regionalnej Telewizji Kablowej

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama