Mandat z Holandii dla kobiety, której nigdy tam nie było… (list do redakcji)

Mandat z Holandii dla kobiety, której nigdy tam nie było… (list do redakcji)

Wszystko zaczęło się rok temu. W maju otrzymałam pismo z Holandii, że ktoś na terenie Niderland  13 marca 2019 poruszał się pojazdem z tablicami rejestracyjnymi, które ma mój samochód i jest zarejestrowany na mnie i o godz. 1.52 dokonał wykroczenia drogowego w miejscowości Tilburg: przekroczenie prędkości (77 km/h zarejestrowana, dopuszczalna 50km/h). w piśmie od Centrael Justitieel Incassobureau (Centralne Biuro Sankcji ds. Windykacji) zostałam zobowiązania do zapłaty na wskazane konto sankcji w wysokości 287 euro, plus 9 euro opłaty administracyjnej.

Nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie fakt, że nigdy w Holandii nie byłam, tym samym samochód z moimi tablicami rejestracyjnymi też poza granicami Polski nie był, nikomu samochodu nie pożyczałam i nie skradziono mi tablic. W piśmie zaznaczono, że mam prawo odwołać się od decyzji i jeśli w terminie nie zapłacę mandatu to koszty wzrosną kolejno 439,50 i 870 euro.

W dniu odebrania listu zgłosiłam się na posterunek policji w mojej miejscowości i przedstawiłam całą sprawę. Tam sporządzili krótką notatkę z rozmowy ze mną, ale stwierdzili, że skoro w Holandii mój samochód nie był to jest ewidentnie próba wyłudzenia i bym sprawę zignorowała. I tak też zrobiłam. W kolejnych miesiącach otrzymałam kolejne mandaty z uwzględnieniem wzrostu kosztów za niedotrzymanie terminu płatności (pierwszy list został napisany w języku polskim, kolejne już po niderlandzku). Za każdym razem z mandatem jechałam na posterunek policji, gdzie reakcja funkcjonariuszy była taka sama: nic  nie mogą zrobić, a jeśli w Holandii mój samochód nie był, to nie mam się czego obawiać.

Warto tutaj wspomnieć, że na stronie www.cjib.nl/fotoradar mogłam zobaczyć zdjęcie (przynajmniej tak pisano w liście), ale po wpisaniu moich danych (nr tablic rejestracyjnych, imię i nazwisko oraz adres) pojawiał się komunikat, że „nieprawidłowo wypełniono numer rejestracyjny”. To tym bardziej przekonało mnie, że to oszustwo.

Byłam wówczas w zaawansowanej ciąży i wierząc organowi ścigania sprawę zignorowałam. Do czasu….

W grudniu 2019 otrzymałam wezwanie z Sądu Rejonowego w Nowym Sączu II Wydział Karny Sekcja ds. Wykonania Orzeczeń na posiedzenie w charakterze ukaranej w przedmiocie wniosku o przyjęcie i wykonania orzeczenia.  Tłumacząc w jednym zdaniu, nie odpowiadając na mandaty przyznałam się do winy  i w Holandii zapadło orzeczenie o obowiązku ściągnięcia przez sąd w Polsce ode mnie kwoty 287 euro. I ruszyła machina. Zrozumiałam, że nikt mnie nie chciał oszukać, czy wyłudzić ode mnie pieniędzy, że wszystko dzieje się naprawdę. I znów poszłam na policję. Tam  usłyszałam, że nic mi nie zrobią skoro nie ma zdjęcia z radaru.

Udałam się do znajomego sędziego, który podsumował sprawę jako beznadziejną. Według niego w Holandii zapadło orzeczenie, które nasz sąd tylko „zaklepie”. I to ja w tej chwili muszę szukać dowodów, że mój samochód w Holandii nie był 12 marca 2019.

Zaczęłam szukać pomocy prawnej. Polecony pierwszy adwokat po zapoznaniu się ze sprawą, odmówił pomocy. Dopiero drugi podjął się sprawy, ale też dużo nie obiecywał. Mało tego powiedział, że zrobi to za darmo, bo nie wiadomo jaki będzie bieg sprawy i cały czas do dziś mogę liczyć na jego pomoc i rady.

W tym samym czasie zaczęłam szukać nagrań z kamer, by udowodnić w sądzie, że mój samochód tego dnia był w Nowym Sączu. Niestety nagrania przetrzymują do 3 miesięcy, potem są usuwane. Dodatkowo napisałam do polskiej ambasady w Holandii z prośba o pomoc. Przyznam, że reakcja była szybka.

Po kilku dniach odebrałam telefon, kobieta po drugiej stronie słuchawki powiedziała,  że konsul skontaktował się z CJIB i  żebym pisała odwołanie do Parket Centrale Verwerking Openbaar Ministerie, mimo, ze termin minął, ja jak najszybciej to zrobiłam. Mało tego, nie dowierzali chyba mi, że nie wyświetla się zdjęcie z radaru i sami to sprawdzili. Przez pomyłkę zamiast 9 w nr rejestracyjnym wcisnęli 5 i wtedy wyświetlił się im komunikat, że na wskazany adres pocztą przyjdzie zdjęcie z radaru. Zdjęcie jednak nie przyszło, ale zasugerowali mi, że ktoś mógł pomylić cyfry spisując je ze zdjęcia.

Oczywiście udałam się też do sądu, by zajrzeć do akt (chodziło o zdjęcie, przecież nigdzie o marce samochodu nie pisali) nic tam nowego nie znalazłam nawet i zdjęcia. Tak się składa, że trafiłam w sądzie do kierownika II Wydziału Karnego, sam sprawdził, czy na pewno na stronie internetowej nie wyświetla się zdjęcie, powiedział także, że takich spraw mają mnóstwo i że ludzie choć niewinni to płacą mandaty.

Absurd.

Mało tego – udałam się ze sprawa do Komendy Policji w Sączu, gdzie panowie pierwszy raz się z taką sprawa spotkali oni też by nie płacili sąd nic mi nie zrobi bo nie ma zdjęcia- mówili. W Internecie znaleźli informację że wiele takich spraw wygrano. I że nie przyjmą zgłoszenia próby wyłudzenia bo to pod żaden paragraf nie podchodzi. W tym samym czasie odwiedził mnie dzielnicowy, by spisać stan mojego majątku.

27 stycznia odbyła się rozprawa. Poszło szybko, na szczęście Sędzina dopuściła adwokata do głosu (szły pogłoski, że tylko odczyta orzeczenie) i dzięki, temu że wysłałam odwołanie i skontaktowałam się z ambasadą, odroczyła sprawę do 27 kwietnia, a że obecnie sądy są zamknięte to czekam na wyznaczenie nowego terminu. Sąd polski też wysłał do Holandii pismo w mojej sprawie, bo otrzymałam list, że ze Skarbu Państwa ściągnęli 45,11 zł za przetłumaczenie pisma przez tłumacza przysięgłego. Już w lutym otrzymałam pismo, że w Holandii rozpatrzą moją prośbę do 26 tygodni, prosiłam listem o przyspieszenie, by do 27 kwietnia coś przyszło, ale bez odzewu.

Jednak to nie koniec sprawy…

13 marca otrzymałam kolejne pismo z Holandii w języku niderlandzkim od Parket Centrale Verwerking Openbaar Ministerie, Unit Mulder kanton, w którym upominali się o odsetki od mandatu.  Na szczęście na odwrocie było drobnym drukiem po angielsku napisane, gdzie mogę się odwołać. Tego samego dnia nadałam pismo z odwołaniem do Holandii, z wyjaśnieniem, że sprawa toczy się w sądzie, że nie dostałam zdjęcia z radaru i mój samochód w Holandii nie był.

Po dwóch dniach zamknięto granice Polski z powodu  pandemii i mój list wrócił. Wpadłam w panikę bo 24 kwietnia mijał  termin odwołania, chciałam list wysłać kurierem ale koszt prawie 300 zł. Pod wskazanym numerem telefonu tylko automatyczna sekretarka coś mówiła o koronawirusie. Ambasada nie odpowiadała  więc już na oślep wysyłałam maile na adresy znalezione w Internecie, by wydłużyli mi termin odwołania lub by je rozpatrzyli bez otrzymania listu  (tu zaznaczam że list udało mi się wysłać 23 kwietnia). Na szczęście jeden z maili trafił pod właściwy adres. Bo otrzymałam w dwóch wersjach po angielsku i niderlandzku kolejny list. Pisali, że jeśli chcę, by rozpatrzyli to odwołanie, to muszę zapłacić minimum 225 euro.

W piśmie z lutego w którym pisano o terminie decyzji do 26 tyg znajdowała się informacja, by do czasu decyzji nic nie płacić.

I znów bezskuteczne próby dodzwonienia się do Holandii. Do dwóch tygodni miałam pieniądze zapłacić, inaczej prokurator odrzuci moje odwołanie. Obawiałam się że list nie dotrze w tym czasie. Więc znów zaczęłam pisać maile, choć nie wiedziałam czy tam pracują bo różne informacje o stanie pandemii w Niderlandach krążyły w Internecie. Do każdego maila dołączałam skan pisma z lutego. I następnego dnia odpisali, że skoro tak, to mam nie płacić.

Ale 4 maja otrzymałam ponownie pismo identyczne jak poprzednio z upomnieniem o zapłatę 225 euro. I ponownie wysłałam maila do Serviceeportal CVOM i tym razem otrzymałam informację, ze mam zapłacić, że poprzednio źle mi napisano. Po konsultacjach z adwokatem zapłaciłam 225 euro, w innym przypadku mogli w ogóle nie rozpatrzyć mojego odwołania.

Czekam na rozprawę w Sądzie. Jej termin wyznaczono na 22 czerwca. W ubiegłym tygodniu wysłałam jeszcze pocztą i mailem prośbę o przyspieszenie decyzji z powodu zbliżającej się rozprawy w sądzie.

Katarzyna (nazwisko do wiadomości redakcji)

Reklama