Kapłaństwo nie było moim powołaniem

Kapłaństwo nie było moim powołaniem

Jak ktoś lubi świeże pieczywo z rana, wcale nie znaczy, że musi być piekarzem – z Grzegorzem Fecko, sądeckim radnym miejskim, rozmawiamy o jego powołaniu, świętach, rodzinie i innych pasjach.

– Nie czuje Pan, że minął się z powołaniem?

– Nie, w żadnym calu tak nie czuję. Spełniam się i pewnie jeszcze wiele przede mną do wypełniania.

– Nigdy nie chciał Pan zostać księdzem?

– Jako dorosły nigdy o tym nie myślałem, ale jako dziecko chciałem zostać księdzem tak samo jak żołnierzem-czołgistą. Bawiłem się w odprawianie mszy świętej. Ze stołu robiłem ołtarz, otwierałem Pismo Święte. To tyle. Mój brat za to nawet budował ołtarze.

– I został księdzem?

– Nie, jest drużbą weselnym…

– Pan co prawda nie został księdzem, ale wciąż jest blisko ołtarza jako nadzwyczajny szafarz Komunii Świętej. Skąd decyzja o takiej formie posługi?

– Dla mnie to bardzo osobisty temat. Łamy gazet to nie miejsce, by o tym miał opowiadać. I proszę mnie za język nie ciągnąć. Mogę natomiast powiedzieć, że z tych dziecięcych zabaw oraz tego, jak wychowali mnie rodzice, zostało mi zainteresowanie Biblią. Kontempluję ją jako tekst natchniony, ale i pod kątem historycznym. Bo Biblia co prawda nie jest dokumentem historycznym, ale wpisuje się w historię. Zawarte w niej wydarzenia czy miejsca można odnaleźć też w innych źródłach historycznych.

– I analizowanie tego to Pana pasja?

– Można tak powiedzieć.

– Która z ksiąg, który tekst w Biblii jest Panu najbliższy?

– Wszystkie są mi bliskie. Jeśli jednak mam któryś wskazać, to za fenomenalny w każdym calu uważam Psalm 22 [„Męka Mesjasza i jej owoce” – przyp. red.]. Dla mnie niesamowite jest, że kilkaset lat wcześniej ktoś napisał to, co wypełniło się w Nowym Testamencie. Opisał wydarzenia, które miały miejsce na początku naszej ery. I to jeszcze jak napisał! Dla mnie ten tekst jest niezwykły nie tylko ze względu na jego profetyczny charakter, ale również piękno użytego języka, obrazu. Podobnie jak „Pieśń na pieśniami”. Jeśli ktoś dziwi się, że można czytać Pismo Święte, to niech zacznie od tego fragmentu. Szczególnie polecam to kobietom (śmiech).

– Swoją żonę uwiódł Pan, czytając „Pieśń nad pieśniami”?

– Unikam używania w takim celu Pisma Świętego. Z żoną poznaliśmy się na Podhalu, skąd pochodzi, a gdzie – z racji swojej pracy – często bywam [Grzegorz Fecko jest kierownikiem regionu sprzedaży w Totalizatorze Sportowym – przyp. red.] I tak od słowa do słowa… A potem ślub.

– Szybko poszło.

– Nie tak szybko. Dwa lata ten proces trwał. Taka chyba klasyka, nikogo, myślę, tu nie zaskoczę.

– Przywołany przez Pana Psalm 22 przywodzi na myśl Wielkanoc, a my tymczasem jesteśmy u progu świąt Bożego Narodzenia. Jak one wyglądają u Fecków?

– Trzeba pamiętać, że to nie tylko samo Boże Narodzenie, ale też następujące zaraz po nim święto Epifanii, potocznie zwane jako Trzech Króli, czyli Objawienia Pańskiego. Dla mnie tego nie da się rozłączyć. A jak święta u nas wyglądają? Znów powiem – klasyka i też nikogo nie zaskoczę. Spędzamy je w domu. Mamy z żoną czwórkę dzieci (Madzia – 10 lat, Staś – 6, Kasia – 3, Piotruś – 2) i wychodzimy z założenia, że one muszą u siebie czuć zapach świąt – od przygotowywania wcześniej ozdób, przez żywą choinkę, po gotowania tradycyjnych wigilijnych potraw. To elementy laickie, ale one mają znaczenie przy przeżywaniu Adwentu, czyli czasu przygotowania na przyjście Pana Jezusa.

– Pierniki już upieczone?

– Jeszcze nie. Teraz trwa produkcja ozdób świątecznych. W tym specjalizuje się moja żona. Jak wspomniałem, pochodzi z Podhala, więc potrafi pięknie szydełkować i tworzyć niezwykłe przestrzenne rzeczy. Część kulinarna świąt to też jej dzieło.

– A Pana?

– Po mojej stronie jest na przykład choinka, na której znajdują swoje miejsce wszystkie te ozdoby, wyprodukowane wcześniej przez żonę i dzieci. Nasza choinka nigdy nie jest monotematyczna. Oprócz wspomnianych ozdób – w tym wykonanych przez trzylatkę i dwulatka – są na niej bombki, które mają 40, a niektóre nawet 60 lat. To rodzinne pamiątki, już wypłowiałe, ale przywołują wspomnienia z dzieciństwa.

– Ciągnie Pana do tej przeszłości.

– Tak jak patrzymy w przyszłość, tak samo musimy interesować się przeszłością, tradycją. Dla mnie historia, ale też folk oraz badanie swoich korzeni to pasja.

– Nie myślał Pan o pracy bliższej Pana zainteresowaniom?

– Jak ktoś lubi dobre, świeże pieczywo z rana, wcale nie znaczy, że musi być piekarzem. Praca to praca. Pochodzę z prostej, chłopskiej rodziny, dla której praca była zawsze ważna i stanowiła narzędzie utrzymania rodziny. W moim przypadku mogę stwierdzić, że dodatkowo pozwala też realizować niektóre z moich pasji. Uwielbiam bowiem fotografować pejzaże. Żeby nie było, profesjonalistą nie jestem. Ale wyjeżdżając wcześniej rano i mając okazję jeździć po całym regionie, natrafiam na ciekawe i piękne widoki. Aż żal ich nie uwiecznić.

– Ma Pan jeszcze więcej tych pasji? Jak znajduje na nie czas przy obowiązkach nadzwyczajnego szafarza, radnego i współpracując z zarządem osiedla?

– Ale one wszystkie w niczym mi nie kolidują. Szczególnie w życiu rodzinnym. Wręcz przeciwnie, uzupełniają się i dopełniają moją największą pasję, jaką jest właśnie rodzina. W dni pracujące mój grafik jest rzeczywiście napięty, ale sobota i niedziela to czas tylko dla rodziny i musi się wydarzyć coś naprawdę nadzwyczajnego, bym od niej choć na chwilę odstąpił. Na szczęście żona podziela większość moich zainteresowań, więc wspólnie zarażamy też nimi nasze dzieci. Rozmawiamy o Biblii, oglądamy tematyczne bajki, jeździmy na rowerach, chodzimy po górach. W tym roku pobiliśmy rekord, pokonując z dzieciakami 50 kilometrów na rowerach. Z Madzią weszliśmy na Rysy, a ze Stasiem zaliczyliśmy po raz drugi już Turbacz. Tak to u nas wygląda. Zdecydowanie więc rodzina, a nie kapłaństwo to moje powołanie… (śmiech).

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama