Janusz Michalik: Henryk Cyganik porównał Jesienny Festiwal Teatralny do festiwalu w Awinionie

Janusz Michalik: Henryk Cyganik porównał Jesienny Festiwal Teatralny do festiwalu w Awinionie

– Kiedy zaczynaliśmy w 1997 roku, nie spodziewaliśmy się, że wydarzenie, które zorganizowaliśmy z okazji jubileuszu 75-lecia Teatru Robotniczego, przerodzi się w cykliczną imprezę – wspomina Janusz Michalik, kierownik artystyczny Miejskiego Ośrodka Kultury w Nowym Sączu, organizatora Jesiennego Festiwalu Teatralnego.

– Przed nami już XXII Jesienny Festiwal Teatralny. Liczył Pan kiedyś, ile rekordów przez te lata udało się pobić?

– Zależy o jakich rekordach mówimy.

– Choćby liczba teatrów, które w czasie trwania festiwalu występują na scenie MOK. To jedyne takie przedsięwzięcie w Małopolsce, o ile nie w Polsce?

– Przyznam, że nie prowadzimy statystyk, ile już teatrów zagrało. Nam wystarczy wewnętrzny rekord, że w tym roku mamy już 22 festiwal. Kiedy zaczynaliśmy w 1997 roku, nie spodziewaliśmy się, że wydarzenie, które zorganizowaliśmy z okazji jubileuszu 75-lecia Teatru Robotniczego imienia Bolesława Barbackiego, przerodzi się w cykliczną imprezę.

– Świętowaliście przez kilka dni z gwiazdami najwyższego formatu.

– Jubileusz trwał rzeczywiście sześć czy siedem dni, a na scenie pojawili się wybitni artyści, jak Zbigniew Zapasiewicz, bracia Andrzej i Mikołaj Grabowscy, Joanna Szczepkowska. Był Teatr Witkacego z „Doktorem Faustusem”. Tak, to był start z najwyższej półki.

– Z której nie można schodzić, chcąc utrzymać rangę wydarzenia. Podejrzewam, że niełatwo było przekonać w następnym roku teatry, artystów, by zechcieli przyjechać na festiwal do małego Nowego Sącza. Po 22 latach to oni ustawiają się w kolejce?

– Kiedy widzieliśmy odzew publiczności po jubileuszu Teatru Robotniczego, czuliśmy się przez widzów przymuszeni – ale i sami bardzo chcieliśmy – by powtórzyć to przedsięwzięcie rok później i nazwać je Jesiennym Festiwalem Teatralnym. Wszystko, co piękne rodzi się w bólach. Nie inaczej było więc z tą imprezą. W pierwszych edycjach bazowaliśmy na moich, Andrzeja Horoszkiewicza czy dyrektor Marty Jakubowskiej znajomościach, by przekonać dyrektorów teatrów, aktorów i reżyserów do przyjazdu do Nowego Sącza. Kartą przetargową było, że jest to miasto kultury, teatru, w dodatku pięknie położone. Choć nie działał tu żaden teatr zawodowy, to jednak mamy bardzo bogatą historię teatralną. Jeszcze przed I wojną w Nowym Sączu działało przecież Polskie Towarzystwo Dramatyczne, a zaraz po jej zakończeniu – Towarzystwo Dramatyczne pod kierownictwem Bolesława Barbackiego. Przyznaję jednak, że to były dziesiątki niełatwych rozmów. Trudno było także na początku przekonać do idei festiwalu sponsorów. Dziś są naszymi przyjaciółmi. To myślę także ich święto. A jeśli chodzi o teatry, to jest tak jak pani mówi. W tym roku blisko sto scen teatralnych chciało wystąpić na Jesiennym Festiwalu. Musieliśmy robić selekcję, bo zaplanowanych jest szesnaście występów.

– Co ich przekonało?

– Myślę, że atmosfera. Od trzeciej edycji festiwalu jest z nami na przykład Teatr Kwadrat. Aktorzy raz zobaczyli, jak wygląda organizacja festiwalu – że mogą poczuć się tu niemal jak w domu – i już nie wyobrażają sobie jesieni bez przyjazdu do Nowego Sącza. To niewątpliwie zasługa wszystkich pracowników Miejskiego Ośrodka Kultury, którzy potrafią wiele poświęcić, by festiwal trzymał najwyższy poziom. Bez zaangażowania ludzi, ich oddania sprawie, nie osiągnęlibyśmy niczego. Henryk Cyganik porównał nasz festiwal do festiwalu w Awinionie, francuskim miasteczku, które też nie miało swojego teatru zawodowego, a przyciągało raz w roku do siebie ludzi teatru z całego świata.

– Na Jesiennym Festiwalu Teatralnym pojawiały się zagraniczne trupy. Nie myślał Pan, żeby rozszerzyć formułę?

– Nigdy nie zakładaliśmy, że chcemy się stać polskim Awinionem, ale był pomysł, aby poszerzyć formułę festiwalu o teatry z miast partnerskich Nowego Sącza. Być może uda się to w przyszłości zrealizować. Niemniej uważam, że mamy bardzo wiele interesujących pozycji w polskim teatrze i je w pierwszej kolejności chcemy pokazywać.

– Kolejki teatrów ustawiają się teraz, by wystąpić na scenie MOK. Nie mniejsze jest zainteresowanie widzów, którzy całą noc potrafią spędzić, czekając na otwarcie kas, kiedy rusza sprzedaż biletów. Dlaczego wciąż mieszkańcom tak trudno dostać się na festiwal?

– Jeśli nie będziemy mieli sponsorów, nie będziemy mieli festiwalu. Zgodnie z umowami sponsorzy mają prawo pierwszeństwa zakupu biletów. Tę pulę już i tak udało się nam ograniczyć, by jak najwięcej zostało dla pozostałych widzów. Mieszkańcy muszą też zrozumieć, że dzięki sponsorom cena tych biletów też jest znacznie niższa. Za spektakle w Krakowie, Warszawie trzeba zapłacić nawet 150-200 zł, nasze bilety na te same przedstawienia nie przekraczają ceny 100 zł. Wokół dostępności wejściówek, myślę, stworzył się mit. Nie jest aż tak ciężko je zdobyć.

– Mit stworzył się, bo ludzie całą noc potrafią czekać na bilety?

– Nie możemy postawić tabliczki: „Proszę nie ustawiać się w kolejce na dzień przed sprzedażą biletów na Jesienny Festiwal Teatralny”. Ten mechanizm kiedyś zadziałał i nie jesteśmy w stanie go zatrzymać. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to stworzyć oczekującym miłe warunki. Dla stojących w kolejce jest kawa, herbata. Mogą skorzystać ze świetlicy, poczytać książki. Ustawiliśmy nawet telewizor.

– Taka noc w teatrze?

– Bardziej noc przed kasą. Dla niektórych być może to przedsmak festiwalu?

– Pewien już rytuał.

– Jeśli ktoś tak chce, to ja nie widzę przeszkód. Zrobimy wszystko, by nasi widzowie również czuli rodzinną atmosferę. Taką samą, jaką stwarzamy artystom. Kiedy przejdzie „nocna” kolejka okazuje się, że bilety na poszczególne przedstawienia są jeszcze dostępne przez kilka a nawet kilkanaście dni. Dla tych, którzy jednak ich nie dostali, bądź z innych względów nie mogą uczestniczyć w przedstawieniach, stworzyliśmy trzy lata temu rozmowy kameralne, czyli spotkania z aktorami, twórcami, kompozytorami. Na nie można nabyć bezpłatne wejściówki. Na początku tych rozmów było sześć, w tym roku będzie ich aż czternaście.

– Z kim w tej edycji będzie można porozmawiać?

– Rozpoczniemy od rozmowy z Adamem Ferencem. Będzie okazja spotkać się z dyrektorem zaprzyjaźnionego Teatru Kwadrat Andrzejem Nejmanem oraz jego aktorkami Ewą Wencel czy Lucyną Malec. Ponadto z Piotrem Szwedesem, Łukaszem Nowickim, Mikołajem Roznerskim czy naszą krajanką, która jeszcze jako amatorka współpracowała z nami – Katarzyną Zielińską.

– Trzy lata temu również imprezę rozbudowano o Minifestiwal Teatralny. Wychowujecie sobie widzów?

– Wcześniej spektakle dziecięce odbywały się w ramach festiwalu, ale ze względów proceduralnych nie możemy ich już włączać do występów dorosłych. Dlatego zdecydowaliśmy się na organizację autonomicznej imprezy, ale jednocześnie integralnej z JFT. Po dwóch tygodniach przedstawień dla dorosłych mamy dzień przerwy i „dogrywkę” dla dzieci z teatrem Groteska, Rabcio, naszymi „Cudokami-Szurokami”, czy spektaklem „Kopciuszek” Studia Tańca Współczesnego Tendi z Chorzowa. To będzie niezwykłe, piękne zakończenie festiwalu.

– Powiedzmy też o początku. Festiwal zwykle otwiera wernisaż.

– Wystawy są rzeczywiście nieodłącznym elementem festiwalu. W tym roku po raz pierwszy w MOK będzie wystawiał swoje prace – po pierwsze wielki przyjaciel naszego Teatru Robotniczego, w którym miał nawet okazję zagrać w „Czarnej komedii”, po drugie wybitny artysta nie tylko sądecki, regionalny, polski, ale i światowy, uważany za jednego z najwybitniejszych współczesnych pastelistów – Ryszard Miłek. Wystawa „Teatr kolorów”, którą zaprezentuje to będzie uczta dla zmysłów.

– Od jubileuszu Teatru Robotniczego ma swój początek JFT, więc podczas imprezy nie może zabraknąć przedstawienia przygotowanego przez amatorów teatru. Premiera najnowszej sztuki Teatru Robotniczego podczas festiwalu to niemal obowiązek. Co tym razem przygotował Teatr Robotniczy?

– Wyreżyserowałem widowisko popularno-historyczne „Gałązka rozmarynu”, które ma uświetnić obchody jubileuszu stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Jego autorem jest Zygmunt Nowakowski. „Gałązka rozmarynu” to rzecz o formowaniu się legionów Piłsudskiego, ale znajdzie się tam miejsce i na romans, i na humor. To ogromne przedsięwzięcie nie tylko ze względu na liczbę aktorów, ale i kostiumy, rekwizyty, scenografię, którą zaprojektował dla nas Wojciech Stefaniak. To obecnie jeden z najbardziej rozchwytywanych scenografów w Polsce, a Teatr Robotniczy jest jedynym amatorskim teatrem, z którym chce współpracować. Zresztą nieraz mówił, że jesteśmy teatrem amatorskim, ale na profesjonalnym poziomie.

Fot. Jerzy Cebula

Reklama