Hotel na torach – tak się wypoczywało w czasach PRL

Hotel na torach – tak się wypoczywało w czasach PRL

W czasach, kiedy furorę robią kampery, jako najpewniejszy środek podróżowania w pandemicznych obostrzeniach, wracają wspomnienia sądeczan, jak się przed laty podróżowało po Polsce i Europie. Sądeckim prekamperem był specjalny wagon produkcji ZNTK, który woził ludzi na urlopy i objazdowe wycieczki.

Przed laty w Warsztatach Kolejowych budowało się m.in. pociągi pancerne i szybowce, więc zaaranżowanie wagonu wycieczkowego nie było specjalnym zaskoczeniem. O wagonie przypomniał redaktor Jerzy Wideł w Regionalnej Telewizji Kablowej:

– Swego czasu nie lada wakacyjną atrakcją był w Nowym Sączu wagon socjalny, taki hotel na kołach, który był własnością ZNTK, ale podróżowali nim na wakacje również pracownicy innych sądeckich firm. Taki hotel na kółkach, albo jakbyśmy to dziś powiedzieli, kamper na szynach. W przedziale mieściło się sześć osób, środkowe łóżko było rozkładane, a na końcu wagonu jechał konwojent, który opiekował się podróżnymi robiąc im na przykład herbatkę. Jechało się tym wagonem – doczepianym do regularnych pociągów osobowych – na pięć dni do Kołobrzegu, stawało się na bocznicy i mieszkało się w nim, jak w hotelu. Stacja kolejowa w Kołobrzegu znajduje się tuż przy plaży, więc było wygodnie. Oczywiście na postoju w pociągu nie można było korzystać z ubikacji i za potrzebą trzeba było chodzić na stację. To był dramat, ale przecież mówimy o latach 60. ubiegłego wieku, bo tego wagonu już dawno nie ma, poza tym dzisiaj nikt by nim już nie chciał nigdzie pojechać. To była romantyczna włóczęga. Pamiętam, że w Nowym Sączu podczepiano wagon urlopowy do pociągu gliwickiego, w Krakowie przepinano do pośpiesznego Przemyśl-Kołobrzeg i jechało się dalej. Ba, w pewnym okresie sądecki wagon był przyczepiany do pociągów międzynarodowych i podróżowało się nim po Europie.

Ale podróże sądeckim hotelem na pamiętają również dużo młodsi podróżni, m.in. Beata Ziemba, wówczas jeszcze Halastra:

– Jest rok 1986 klasa III c Technikum Ekonomicznego w Nowym Sączu i ostro kombinujemy jak zorganizować wycieczkę trzydniową do Warszawy! Najpierw trzeba namówić wychowawcę Jana Maciasia, a kiedy to się uda pozostaje kwestia dojazdu i noclegów w stolicy. Najlepsza w załatwianiu spraw wszelakich była Iwonka P. Stanęła na wysokości zadania, klasy nie zawiodła, oczywiście zgodę profesora Maciasia zorganizowała i – co najważniejsze – najważniejsze również wagon socjalny z ZNTK, a tym samym transport i nocleg w jednym. To była fantastyczna wyprawa do Warszawy bez klimy i wygód, ale za to były rozkładane łóżka, stolik też rozkładany, firanki w oknach z logiem PKP, których kolor do dzisiaj pamiętam. W każdym przedziale podróżowały cztery osoby. Była też mała toaleta…

W stolicy wagon ustawiony został na bocznicy stacji kolejowej i stamtąd wyruszaliśmy na zwiedzanie miasta. Od rana do zmierzchu spacerowaliśmy po Warszawie. Wieczorem wracaliśmy do naszego wagonu, rozkładaliśmy łóżka w przedziałach, ale nie, jeszcze długo nie szliśmy spać, była gitara (Asia S.), śpiew i… kanapki z pasztetem. Dziś żaden pasztet już tak nie smakuje. Niestety nie zachowało się żadne zdjęcie z pociągu – może któraś koleżanka lub kolega takie posiada i podeśle do redakcji.

No właśnie, może ktoś w rodzinnym archiwum posiada jakieś zdjęcia najsłynniejszego wagonu PRL-u? Chętnie opublikujemy zdjęcia z wypadów tamtym wagonem.

I jeszcze jedno wspomnienie autorstwa Katarzyny Gajdosz-Krzak:

– Podróż pociągiem nad morze to niezapomniane wspomnienie. To był mój pierwszy wyjazd tak daleko i wydawało mi się, że inaczej ludzie nie podróżują i nocują podczas wakacji jak właśnie pociągiem i w pociągu. Miałam wtedy pięć lat, a nad polskie morze powrócić dopiero za 20 lat.

Cała rodzina, a było nas wówczas pięć osób: ja, rodzice i moi dwaj bracia – miała do dyspozycji jeden przedział z kuszetkami. Pierwsze nasze wejście do przedziału wiązało się oczywiście z walką, kto będzie spał w kuszetce na samej górze. No niestety przegrałam, bo nie zauważyłam drabinki, po której moi bracia wpięli się bardzo szybko, po sam sufit. Koniec końców spałam „piętro” niżej, a na „parterze” – rodzice [Kiedy 20 lat później jechałam w podobnym przedziale do Kołobrzegu, walczyłam już o zupełnie inną pozycję. Pod sufitem było jak w saunie].

Pociąg zawiózł nas do samej Gdyni i wtedy stał się naszym… hotelem. Ulokowany w lokomotywowni był bazą wypadową do Sopotu, na Hel, do Gdańska (po prostu wychodziliśmy rano z pociągu i wchodziliśmy do kolejnego, który nas wiózł do tych pobliskich miejscowości). Miał stać „na bocznicy” i nie ruszać się przez cały czas naszego pobytu nad morzem. Któregoś dnia wracaliśmy – bardzo niechętnie – z plaży na nocleg. Marudziliśmy, że chcemy się jeszcze bawić. Kiedy przyszliśmy na miejsce, odkryliśmy, że pociągu nie ma na torze, na którym miał na nas czekać. Rodzice wpadli w panikę i usłyszeliśmy, że to nasza wina, bo szliśmy opieszale i „hotel” nam w tym czasie odjechał. Tata na szczęście wyruszył na poszukiwania i znalazł pociąg na dalszym, sąsiednim torze. Rodzice przedstawili nam to jednak, jako bohaterki wyczyn taty, który zatrzymał w ostatniej chwili pociąg i dzięki temu nie będziemy nocować na dworcu;).

Nie muszę mówić, że następnego dnia nikt z nas już nie marudził, gdy trzeba było wracać na nocleg. Wystarczyło hasło rodziców: „Bo pociąg nam ucieknie”.

Na pytanie, gdzie się myliśmy, nie znam odpowiedzi. Tego nie pamiętam, bo w tym czasie mogłaby mieć codziennie „dzień dziecka”. Przecież byliśmy nad morzem i codziennie się kąpaliśmy. Pamiętam za to zoo w Sopocie, lody i zabawy na torach z dzieciakami innych rodzin, które z nami podróżowały.

fot. pixabay

Czytaj również: Pociąg do życia.

Warto również zajrzeć na stronę pociągu retro

Reklama