GAZETA DO SŁUCHANIA. Sądecki pamiętnik z czasów zarazy

GAZETA DO SŁUCHANIA. Sądecki pamiętnik z czasów zarazy

Ludzie chcieli, by Ziemia wolniej się kręciła…

 

 

Część I

Gazetę do słuchania sponsoruje firma MACHNIK [www.machnik.pl]
Niedziela była najlepsza. Tak, niedziela była absolutnie bezkonkurencyjna.  Gdyby nie pusty pospieszny z dwoma wagonami pomykający chyba donikąd, całkiem śmiało można by tu zaryzykować zdanie, że w niedzielę rano świat znajdował się w podobnej wersji, w jakiej zastali go Adam i Ewa. Tylko na jabłka w marcu było za wcześnie, a sklepy pozamykane.

Niedziela była tak niezwykła, że się na klawiaturę pchają najbardziej banalne banały typu: „Cisza aż w uszach dźwięczała”. No, ale jak to inaczej napisać, skoro słychać było tylko ptaki, a pięć minut przed każdą równą godziną sygnaturkę z kościoła, co ją ksiądz proboszcz polecił rozbujać każdorazowo najmłodszemu ministrantowi w ekipie.

Zatem gdyby się akurat jakiś niedźwiedź w niedzielny poranek przebudził po kilkunastu tygodniach letargu, to co on by sobie pomyślał, że jaki świat zastał? Aż po horyzont żywego człowieka. Ani widu, ani słychu. Tylko na tle lasu przesuwa się kobieta z nordic walking, przez miejscowych nazywaną kijanką. I to by było na tyle. No i co w tej sytuacji? Zdrowie psychiczne takiego niedźwiedzia zostałoby wystawione na poważną próbę. Gdzie w tym wszystkim jest człowiek – do stu tysięcy beczek miodu! Przecież człowiek zawsze tu był – co dało się widzieć, słyszeć i czuć. Gdzie są te wszystkie samoloty człowieka, które akurat nad naszą gawrą miały korytarz powietrzny Zgniły Zachód – Daleki Wschód. To już nikt nie lata? A przecież niedawno ludzie tacy zalatani byli. Wszyscy jednocześnie latali wte i wewte. Albo samochody. Gdzie się podziały? Obwodnicę nową władza wybudowała, a samochodów nie ma. To po co ona, ta obwodnica. Zwykle o tej porze chłopaki z pobliskiej wioski jeździły w kółko z otwartymi oknami, sprawdzając, czy da się dokopać gumą do piekła bezpośrednio przez asfalt. A teraz dziwna cisza. Nos do ula misiu – chciałoby się powiedzieć. Ale nie można, bo się jeszcze niedźwiedź odszczeknie: Raczej ty nos do ula, człowieku.

***

I będzie miał rację. No, bo jak się człowiek wytłumaczy światu z sytuacji w jakiej się znalazł? Co to niby jest, to co jest teraz? Ani to święta, ani urlop, ani bezdozorowa kara ograniczenia wolności na czas nieokreślony. Ani to wolność, ani jakaś specjalna niewola. Ani sanatorium, ani wczasy pod gruszą. Kwarantanna narodowa. Czyli co konkretnie? Sąsiad ma teorię, że to przedłużone rekolekcje wielkopostne. Ale takie prawdziwe. Wielki Post jakiego świat nie widział. Ludzie muszą się wreszcie ograniczyć. W zasadzie ze wszystkim, oprócz jedzenia i picia, bo to akurat wywożą ciężarówkami z Biedronki. Czyli jest trochę inaczej niż to kiedyś nakazano. W tym roku siedzisz człowieku na tyłku i rozmyślasz. Przemedytuj solidnie o co ci konkretnie chodziło w tym codziennym pośpiechu. Chyba o nic, bo teraz tkwisz już kolejny dzień w domu, szurasz kapciami po parkiecie i znowu dzisiaj ci się nigdzie nie spieszy. I jakoś świat się od tego nie zawalił. Od braku twojej w tym świecie aktywności. Nadaktywności. Oczywiście są tacy, którzy uważają, że świat się właśnie wali na naszych oczach. Histerycy. Bo nawet jeśli się zawali, to następnego dnia w miejsce starego świata powstanie jakiś nowy. Nie wiadomo czy lepszy, ale na pewno inny. A tak poza wszystkim, to dlaczego miałby być gorszy? Podobno ten nowy może być już tylko lepszy. Naprawdę ta stara wersja tak bardzo wam się podobała?

 

***

No więc sąsiad uważa, że tegoroczny Wielki Post, który wyjątkowo nie skończy się Wielkanocą, po to będzie taki długi (może nawet 60, albo i 90 dni), żeby był czas gruntownie przemyśleć, czy w tej starej wersji świata wszystko nam się podobało. Według innej teorii tak wielu ludzi na świecie nie mogło nadążyć za sprawami w trybie normalnej codzienności, że ich skumulowana energia doprowadziła w końcu do zatrzymania świata. Nawet samoloty potrafili uziemić. A samoloty wydawały się nie do zatrzymania. Musiała być w tym ludzkim chceniu wielka moc. Ktoś znajomy przyznał się kiedyś, że gdyby chciał nadrobić wszystkie zaległości, nadgonić wszystkie zawalone terminy i projekty, które już dawno powinny zostać oddane, to jakaś niewidzialna ręka musiałaby zatrzymać świat. Na dwa tygodnie. A jeszcze lepiej na miesiąc. Ktoś z państwa też sobie tak pomyślał w niedawnej przeszłości. Ręka do góry, kto tak myślał. Jeśli dobrze policzyłem, jakiś miliard rąk nieśmiało uniosło się do góry. Hm, czyli aż tyle ludzi chciało, żeby Ziemia trochę wolniej się kręciła. Potrzebny był tylko sensowny pretekst.

 

Cześć II

Normalnie to pan Jurek przysyłał esemesa. Pisze, kiedy chce coś skomentować, albo podzielić się ważnym przemyśleniem. Jest dyskretny i lakoniczny. Wystarcza mu 600 znaków. I kropka. Bardzo rzadko dzwoni. Musi być czymś wyjątkowo poruszony.

Tym razem zadzwonił. Ale poruszony nie był. Refleksyjny raczej. Nie mam pewności, ale być może zaabsorbował wcześniej kilka jednostek tego, co masowo aplikowane jest na uciążliwości kwarantanny. Aplikowanie stało się powszechne, ale skutków na ulicach nie widać. Bo aplikowanie jest częścią narodowej akcji #zostańwdomu. Artyści grają koncerty w domach, domowe teatry wystawiają sztuki w Internecie, ale na razie nie odnotowano przypadków bezpośrednich transmisji z chlania. Podobno ludzie zamiast w knajpie umawiają się na komunikatorach i wirtualnie przepijają brudzia.

No więc kto może ten znieczula wirusa. Wczoraj wieczorem na całą ulicę słychać było, jak sąsiadka krzyczała do czcigodnego małżonka: „Ty durniu, lepiej się zarazić koronawirusem niż zostać alkoholikiem ze strachu. Z kwarantanny cię wypuszczą za dwa tygodnie, a z chlania nigdy nie wyjdziesz”. Kto wie, czy babina nie miała racji. Przecież większość zarażonych wirusem nawet minimalnych objawów nie miała. Zdezynfekowani mieli objawy bardzo wyraźne.

***

No więc pan Jurek zadzwonił, ale był dziwnie spokojny, jakby chodziło o wynik meczu sprzed 20 lat, który już żadnych emocji nie budzi, tylko chciał omówić szczegół jakiejś akcji, co mu widocznie wcześniej umknęły. Najwyraźniej włączyła mu się funkcja FILOZOF.

– Popatrz pan jacy ci ludzie są bezrozumni – postawił na wejściu cokolwiek ogólnikową tezę, ale trudno się było z chłopem nie zgodzić.

– Ale o co panu tak konkretnie chodzi, panie Jerzy – dopytywałem niezbyt wnikliwie. Po co wnikać, skoro około wirusowa narracja podawana w medyczno-statystycznym sosie tak spenetrowała najgłębsze sfałdowania mojego mózgu, iż każde kolejne zdanie na ten temat groziło całkowitym przegrzaniem łączy. A co się z tym wiąże również koniecznością zastosowania środków kojących uciążliwość narodowej kwarantanny. Czyli mówiąc prościej – bania do lustra!

– No bo popatrz pan. Jak się ludziom latami mówi i tłumaczy, że z powodu ocieplenia klimatu oni, a najdalej ich dzieci, usmażą się jak białko na patelni, to wszyscy to mają głęboko po ogonem – pan Jerzy nie wyrwał mnie jeszcze z letargu kwarantanny, ale nie mogłem już udawać, że mnie nie zaintrygował.

– Zaintrygowało to pana – dopytywał pan Jerzy i nie czekając na potwierdzenie mówił dalej. – Ci, którzy mówią, że Ziemia się ugotuje niebawem niczym jajko na twardo, to psychole, których nikt nie słucha. A o wirusie mówią wszyscy i cały czas. Nie bardzo wiem, dlaczego ludzie wolą się spalić żywcem – pan Jerzy rzucił to pytanie z taką pewnością siebie, jakby apokaliptyczny palnik został już włączony.

– Apokaliptyczny palnik został już włączony – dodał pan Jerzy grobowym głosem. I to by było na tyle, bo właśnie mi się telefon rozładował. Generalnie byłem telefonowi za to wdzięczny, bowiem czacha pękała w szwach od nadmiaru informacji i wrażeń.

Ale pan Jurek to jest gość z klasą. Jak już coś powie, to berety z głów. „Apokaliptyczny palnik” to jest coś! Szczególnie w czasach, kiedy naród zamiast przecinka używa słów „masakra” i „Armagedon”. Ludzie myślą, że zdanie bez masakry i Armagedonu jest jak wesele bez orkiestry. Prawdziwy horror musi mieć swoją masakrę i Armagedon. W spożywczaku mamy zwykłą masakrę, ale w przychodni lekarskiej to już jest Armagedon.

***

W sumie to nie bardzo wiadomo na czym ten Armagedon polega. Zanim nastała epidemia, wszystkie media na wyścigi publikowały poradniki jak nie zwariować we współczesnym świecie. Półki się uginały od mądrości typu: „Człowieku zwolnij”, „Jak się wypisać z wyścigu szczurów”,  „Zatrzymaj się i pomyśl”, „Medytacja na hamulcu ręcznym”, „Wrzuć na luz zanim oszalejesz”. A ulubionym zdaniem celebrytów i wysokich rangą pracowników korporacji (niskich rangą również), marzeniem milionów było „porzucić ten zwariowany świat, wyjechać w Bieszczady i zacząć nowe życie”.

No i proszę. Oto mamy sytuację, że bez wychodzenia z domu wszyscy możemy wyjechać w Bieszczady i porzucić galopującą na skraj urwiska cywilizację. Nie musimy wyjeżdżać na zawsze. Może wystarczą na próbę dwa miesiące. Ale pięć minut po tym, jak wygraliśmy na loterii bezpłatny bilet w wymarzone Bieszczady, nagle co? Armagedon! Masakra! Premier prosi – zostańcie w domu. Posiedźcie chwilę w swoich Bieszczadach, a nie stanie się wam żadna krzywda. Jak to mamy siedzieć tak bezczynnie? Jak możemy nic nie robić przez dwa tygodnie, skoro bez nas gospodarka się zawali i już nigdy nie podniesie! Co mamy robić w domu, skoro nie umiemy nic nie robić? Jak sobie poradzić z bezruchem, świętą ciszą? Jak żyć, kiedy telefon nie dzwoni co minutę z nowym zadaniem? Oszaleć można od tego spokoju. Panie premierze, jak żyć, kiedy nie umiemy żyć? Umiemy tylko zapieprzać.

Chcemy wrócić do naszych biur, sklepów, fabryk, kopalń i hut! Musimy wyprodukować jeszcze więcej stali, jeszcze więcej samochodów i jeszcze więcej paliwa do nich. Będziemy jeździć w kółko i bez celu. Celem będzie bezcelowe zrzucanie paliwa, jak w prawdziwym samolocie. Bo bez naszego jeżdżenia spadnie światowa konsumpcja, poleci w dół PKB i świat zawiśnie nad przepaścią. Dlatego jak nam szybko pozwolicie już wyjść z domów, do obiecujemy kupić na stacji benzynowej dodatkowego hot-doga w rozmiarze XXL, byle tylko pobudzić słynny popyt wewnętrzny. I zrobimy to, nawet jeśli nie będziemy głodni. Ba, zamówimy dodatkowego hot-doga zawsze, kiedy będziemy najedzeni do syta.

Maciej Fulon

ZBIEŻNOŚĆ IMION NIEKTÓRYCH OSÓB DO IMION WYSTĘPUJĄCYCH W PRZYRODZIE JEST PRZYPADKOWA I NIEZAMIERZONA PRZEZ AUTORA.

Interesuje Cię więcej tekstów dotyczących epidemii koronawirusa. Pobierz bezpłatnie specjalne wydanie „Dobrego Tygodnika Sądeckiego”:

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama