Czechosłowacja z dreszczykiem – wspomnienia przewodnika

Czechosłowacja z dreszczykiem – wspomnienia przewodnika

Wyjazdy do Czechosłowacji w czasach PRL to był dreszczyk emocji. Nie tylko ze względu na kontrole przy przekraczaniu granicy, przemyt w skali mikro czy smak becherovki i lentilek.


Wyjazdy zagraniczne organizowano w ramach wycieczek zakładowych. Fundusz socjalny gwarantował symboliczną odpłatność od uczestników, więc chętnych nie brakowało.

– W Gromadzie zacząłem pracować w 1968 r. Przede wszystkim obsługiwaliśmy pion rolniczy z powiatów nowosądeckiego i limanowskiego. Władze przymuszały wtedy GS-y, kółka rolnicze, spółdzielnie transportu wiejskiego do korzystania wyłącznie z usług Gromady. Teraz, gdy jest wolny rynek, dla młodych ludzi jest to abstrakcja. W ramach wycieczek zakładowych organizowaliśmy głównie wyjazdy krajowe, ale także zagraniczne. Właściwie w cudzysłowie „zagraniczne” – do Czechosłowacji w tzw. Pas konwencji, w Tatry, do Budapesztu oraz do Berlina Wschodniego i Drezna – wspomina przewodnik Maciej Zaremba, który wycieczek do Czechosłowacji prowadził kilkadziesiąt w roku.

Pas konwencji to w tamtych czasach było „magiczne” wyrażenie. Bo granicę z Czechosłowacją można było przekroczyć na podstawie przepustki. Przepustkę uprawniającą do dwóch wyjazdów wydawała Milicja Obywatelska. I choć teoretycznie Pas konwencji obejmował tereny do 15 km od granicy, było tolerowane, że Czechosłowacy jeździli dalej – do Sącza, a Polacy – choćby do Starej Lubowni.

Oczywiście wycieczki zakładowe oficjalnie organizowane były w celach turystycznych. Ale pojawiał się też aspekt rozrywkowy, by nie powiedzieć – wyskokowy, i handlowy. Ten drugi dlatego, że turyści wychodzili z założenia, iż wycieczka musi się zwrócić.

– Do Czechosłowacji dostawało się przydział dewiz – początkowo 50 koron na dniówkę, więc to nie były żadne pieniądze. Dlatego ludzie coś przemycali, żeby zdobyć dodatkowe środki. Na Czechosłowację wiozło się głównie spirytus i krówki, a potem handlowano tym na ulicach. A z Czechosłowacji przywoziło się rzeczy dziecięce – ubranka i buciki, które tam były o połowę tańsze. Oprócz tego piwo, becherovkę – ziołowy likier, słodycze – lentilki, czekolady studenckie, orzeszki arachidowe. Ale te rzeczy nie przywoziło się na handel, bo to były drobiazgi, tylko dla siebie i rodziny – wspomina Maciej Zaremba.

Ponieważ tych towarów przez granicę przewozić nie wolno było, był to przemyt w skali mikro. I zawsze przy przekraczaniu granicy pojawiał się dreszczyk emocji.

– Kilkadziesiąt razy w roku jeździłem do Czechosłowacji jako przewodnik i przyjęło się, że celnicy przewodników i kierowców nie sprawdzali, ale mimo wszystko zawsze był stres, zwyczajnie – nieprzyjemne to było – przyznaje sądecki przewodnik.

Zasada była taka, że przy wyjeździe z Polski do Czechosłowacji grupę sprawdzali polscy celnicy, jak się wjeżdżało do Polski – czechosłowaccy.

– Do Czechosłowacji jeździliśmy głównie przez Łysą Polanę, potem przez Mniszek. Na przejściu czekało się kilkadziesiąt minut, nawet jeśli stał tylko jeden autokar. Wreszcie funkcjonariusz WOP sprawdzał dokumenty. W Mniszku wychodziło się z autokaru i kładło bagaże na ladę, żeby celnicy je skontrolowali. Jeśli polscy celnicy znajdowali spirytus, to go nie zabierali, choć mieli takie prawo, tylko nakazywali dolać do niego herbatę. Wiadomo, że taki spirytus na handel się nie nadawał, ale wycieczka była potem wesoła. Zdarzały się też mało przyjemne sytuacje, gdy celnicy czechosłowaccy wyciskali pasty do zębów z tub albo ukręcili lalce głowę czegoś szukając – opowiada Maciej Zaremba.

Oczywiście przekroczenie granicy było dominującym tematem rozmów. Ale nie brakowało też innych. Rozrywki dostarczał sam środek transportu – polski autobus międzynarodowy – Jelcz 043, czyli tzw. ogórek. Była w nim nawet klimatyzacja… gdy otwierało się okno. Wreszcie samo miejsce noclegu – w „hotelach” PGR-ów, spółdzielniach produkcyjnych czy Jednot spało się nawet w 20-osobowych salach. Dziś te wyjazdy do Czechosłowacji mogą budzić sentymentalne wspomnienia i uśmiech.

– Bo młodym się wtedy było, a wszystko co związane z młodością się piękne wydaje. Ale do tamtych czasów bym jednak wrócić nie chciał – przyznaje Maciej Zaremba.

(JOMB)

Przeczytaj specjalne polsko-słowackie wydanie DTS:

 

Výlet do Československa bol počas Poľskej ľudovej republiky plný emócií. Nielen kvôli hraničnej kontrole, mikropašeráctvu alebo chuti Becherovky a lentiliek.

Zahraničné cesty boli organizované v rámci Sociálneho fondu a ten garantoval len symbolický poplatok účastníkov, preto o záujemcov nebola núdza. – V Gromadzie (poľská cestovná kancelária, poznámka prekladateľa) som začal pracovať v roku 1968. V prvom rade sme svoje služby ponúkali roľníkom z okresov Nowy Sącz a Limanowa. Vláda vtedy nariadila všetkým roľníckym združeniam a družstvám využívať len služby Gromady. Dnes, v období voľného trhu, je to pre mladých ľudí taká abstrakcia. Závodné výlety sme organizovali predovšetkým v rámci Poľska, ale aj zahraničné. V skutočnosti „zahraničné” len v úvodzovkách – do Československa, do Tatier, do Budapešti, Východného Berlína a do Drážďan – spomína si sprievodca Maciej Zaremba, ktorý dlhé roky viedol výlety do Československa.

Konvenčný pás bol v tomto období „magickým” slovom. Lebo Československú hranicu bolo možné prekročiť len na základe priepustky. Priepustku, ktorá platila na dve cesty, vydávala Polícia. A hoci teoreticky konvenčný pás zahŕňal len oblasti 15 km od hranice, tolerovalo sa, že z Československa sa jazdilo ďalej – do Nového Sącza, a Poliaci – aspoň do Starej Ľubovne. Oficiálnym cieľom týchto závodných výletov bola samozrejme turistika. Ale objavil sa aj zábavný aspekt – a samozrejme, obchodný. Ten druhý preto, lebo turisti boli presvedčení, že peniaze za výlet sa im musia vrátiť. – Do Československa sme dostávali prídel devíz. Na začiatku to bolo 50 korún na deň, čo neboli žiadne peniaze. Preto ľudia stále niečo pašovali, aby získali ďalšie prostriedky. Do Československa sa viezol predovšetkým alkohol a krovky, a potom sa to predávalo na ulici. A z Československa sa privážali detské veci – oblečenie a topánky, ktoré tam boli o polovicu lacnejšie. Okrem toho pivo, Becherovku – bylinkový likér, sladkosti – lentilky a čokoládu Študentskú pečať, arašidy. Ale s týmito vecami sa neobchodovalo, to boli len také drobnosti, pre seba a rodinu – spomína Maciej Zaremba.

Nakoľko nebolo možné prevážať tieto tovary cez hranicu, jednalo sa o pašeráctvo na mikroúrovni. Preto bolo prekračovanie hranice plné emócií. – Počas cesty do Československa platila taká zásada, že sprievodcov a vodičov nekontrolovali, ale aj napriek tomu som mal vždy obavy – bolo to nepríjemné – priznáva sprievodca. Platilo, že pri ceste z Poľska do Československa skupinu kontrolovali poľský colníci a pri návrate do Poľska – československí. – Do Československa sme prechádzali predovšetkým cez hraničný prechod Lysa Poľana, potom cez Mníšek. Na prechode sa čakalo niekoľko desiatok minút, dokonca aj keď stál len jeden autobus. Potom sa konečne začala kontrola dokladov. V Mníšku sa vystupovalo z autobusu a batožina sa kládla na pult, aby ju colníci mohli skontrolovať. Keď poľskí colníci našli alkohol, tak ho nebrali, hoci im to zákon nariaďoval, len kázali do neho doliať čaj. Je jasné, že takýto alkohol ďalej už nebolo možné predať, ale výlet bol potom veselý. Stávali sa tiež nepríjemné situácie, kedy československí colníci vytláčali zubné pasty z túb alebo vykrútili hlavu bábike, keď niečo hľadali – hovorí Maciej Zaremba.

Samozrejme prekračovanie hranice bolo hlavnou témou rozhovoru. Ale nechýbali ani iné. Zábavný bol aj samotný dopravný prostriedok – poľský medzinárodný autobus – Jelcz 043, čiže tzv. ogórek. Bola v ňom dokonca aj klimatizácia – keď sa otváralo okno. A nakoniec samotne ubytovanie – v štátnych hoteloch, výrobných družstvách alebo Jednotách, v jednej miestnosti spalo dokonca aj 20 osôb. Dnes tieto výlety do Československa môžu vyvolávať len sentimentálne spomienky a úsmev. – Bol som vtedy mladý, a všetko čo súvisí s mladosťou sa zdá byť pekné. Ale do tamtých čias by som sa už nechcel vrátiť – priznáva Maciej Zaremba.

(JOMB)

Na zdjęciu: Wycieczka zakładowa – spływ Dunajcem 1972 r. // Závodný výlet – Splav Dunajca 1972

Fot. Z arch. Marii Opoki

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama