Dlaczego sądeczanie się frustrują

Dlaczego sądeczanie się frustrują

Gdyby dzisiaj zbadać stan nastrojów sądeczan, mogłoby się okazać, że zbliżamy się do zbiorowej depresji. Po przeciągającej się zimie, podczas której biliśmy kolejne rekordy prób oddychania zanieczyszczonym powietrzem, wiosną sądeczanie mieli prawo wpaść w kolejną spiralę frustracji. Jeszcze chwila i utwierdzą się w przekonaniu, że nad Nowym Sączem wisi jakieś fatum i nic się nam tu nie udaje.

***

Do niedawna Nowy Sącz kojarzył się w Polsce jako miasto gospodarczego sukcesu, dzisiaj kojarzy z piłkarską klęską organizacyjną, która z dumnego średniowiecznego imienia miasta – Sandecja – uczyniło zbiorowe pośmiewisko. Pewien zaradny przedsiębiorca spod Tarnowa sam sprawniej zorganizował sobie ekstraklasowy klub – jak mawiają złośliwi – w polu kukurydzy, niż potrafiła to uczynić armia urzędowo-biznesowa w sądeckim wydaniu. Tam jeden człowiek wybudował nowoczesny stadion i przez trzy sezony bawił się na nim w ekstraklasowy futbol. W Nowym Sączu odwrotnie – wszyscy urzędnicy, radni, parlamentarzyści, krzyczeli: pomożemy! – a do dzisiaj nie wiadomo, kto powinien zająć się konkretną robotą i kto odpowiada za tę klęskę. I choćby nie jedenastu, ale 22 facetów w biało-czarnych koszulkach wypruwało sobie żyły na boisku, to samą ambicją nie byli w stanie ugrać więcej niż ugrali. Chwała pokonanym, czerwona kartka dla pozorantów.

***

Od lat mówiło się, że jedną z najważniejszych inwestycji dla Nowego Sącza jest budowa nowego mostu heleńskiego, czyli głównej osi komunikacyjnej miasta prowadzącej do największych podsądeckich sypialni i ważnych miejscowości regionu. Miasto latami przygotowywało się do tego zadania, ale kiedy już się ono zaczęło 7 maja 2018 r., okazało się, że operacja jest… całkowicie nieprzygotowana. I choć oczywistym było, że miasto i sąsiednia gmina Chełmiec zakorkują się w momencie wyburzenia starego mostu, to skali paraliżu nikt nie był w stanie sobie wyobrazić. Niestety po fakcie nikt nie próbował jej zminimalizować.

***

Przez cały maj rozdajemy „Dobry Tygodnik Sądecki” kierowcom w ulicznych korkach (przygotowaliśmy nawet specjalnie wydanie DTS dla zakorkowanych) i być może to właśnie my wysłuchaliśmy najwięcej uwag na temat organizacyjnego i logistycznego bałaganu na obydwu brzegach Dunajca. Decydentów zainteresowanych zanotowaniem wniosków z tych korkowych rozmów Polaków zapraszamy do współpracy – w każdy czwartek rano rozdajemy gazetę, chętnie się podzielimy pracą. Robota porannego gazeciarza w rejonie obwodnicy północnej nosi spore walory edukacyjne, a jak się dobrze ustawić, to przy odrobinie szczęścia można w godzinach pracy uzupełnić zaległości w wiosennej opaleniźnie. Jeśli jednak ktoś woli pobyć gazeciarzem wśród pasażerów szynobusu – również posiadamy wolne miejsca. Zapraszamy!

***

No właśnie – szynobus. Największym pozytywnym skutkiem ubocznym sądeckiego paraliżu komunikacyjnego AD 2018 jest odkrycie przez sądeczan komunikacji kolejowej i roweru. Eureka! O rowerze napiszemy nieco dalej, teraz o pociągu. Szkoda, że potrzeba aż tak ekstremalnych doświadczeń, by wielu mogło odkryć swoją małą Amerykę. Jakieś dziesięć lat temu, kiedy korki uliczne na moście heleńskim i ul. Węgierskiej już stawały się nie do zniesienia, zainicjowaliśmy w „Dzienniku Polskim” akcję uruchomienia szynobusu kursującego doliną Popradu przez Nowy Sącz, aż po Marcinkowicie. W tamten projekt mocno zaangażował się ówczesny dyrektor sądeckiej oddziału PKP PLK Włodzimierz Zembol, który na planie operacyjnym miał już wyrysowane nowe przystanki szynobusu dowożącego ludzi do sądeckich zakładów. Z kolei prezes Newagu Zbigniew Konieczek zapewniał specjalny skład obsługujący nową linię i tylko… lokalne władze powiedziały, że to nie ma sensu, bo szlaban, bo ludzie pomysłu nie kupią, bo po co… I wyrzucono projekt do kosza na śmieci. A gdyby schowano go wówczas w najniższej szufladzie biurka, dzisiaj po otrzepaniu z kurzu i pajęczyn można by go łatwo zastosować, skoro okolicznym mieszkańcom tak bardzo spodobało się dojeżdżanie pociągiem do pracy. Ciekawskim polecamy wizytę w zbiorach specjalnych sądeckiej biblioteki i pogrzebanie w rocznikach „Dziennika Polskiego”, tam czeka gotowy plan operacyjny.

***

Sytuacja ekstremalna jest również po to, by pomóc sądeczanom odkryć rower i uroki poruszania się nim po mieście. Nigdy tylu ludzi jednocześnie nie jeździło tu na jednośladach, choć ścieżek rowerowych akurat wybudowano przez ostatnie lata jak na lekarstwo i nikt do jeżdżenia nie zachęcał. Zabawna historia – 25 września 2003 r. Sądeckie Towarzystwo Cyklistów w tzw. dniu bez samochodu uroczyście otworzyło pierwszą w Europie nielegalną ścieżkę rowerową prowadzącą wałami Dunajca spod sądeckiego zamku do Starego Sącza. Oznakowanie nielegalnej ścieżki aktywiści STC malowali nocami przy latarkach-czołówkach, bo jazda rowerem po wałach była surowo zabroniona, a za zachęcanie do jazdy tamtędy groziło kolegium i słona grzywna. Romantyczne czasy rowerowej partyzantki bezpowrotnie minęły, ale 15 lat później ktoś odkrył, że po wałach Dunajca jednak można jeździć, a marszałek małopolski wytyczył tamtędy rowerową autostradę – EuroVelo! Sądeczanie są dziś tak zachwyceni nową zabawką, że za chwilę nawet szynobus do Starego Sącza nie będzie potrzebny, bo łatwiej do pracy dojechać rowerem!

***

Rowerem do Krakowa jednak nie dojedziemy, a za miesiąc zamknięty zostanie Just, kolejne wąskie gardło komunikacyjne Sądecczyny. Katastrofalne dotychczas skomunikowanie naszego regionu ze światem, ze stanu zapalnego przejdzie niebawem w fazę śmierci klinicznej. I już nie będziemy tęsknić za drogą szybkiego ruchu do Brzeska (zwaną Sądeczanką), o której napisano grube tomy bajek, ale za jakimś w miarę normalnym skrótem do Krakowa, niekoniecznie przez Dębicę, którędy ponoć mają być wyznaczone objazdy dla ciężarówek. A żeby było całkiem śmiesznie i tragicznie, do Krakowa nie można obecnie dojechać nawet komfortowym pociągiem sądeckiej produkcji, bo gdzieś w okolicach Tarnowa bezlitośni przewoźnicy każą nam się przesiąść do autobusów.

***

Sytuacja jest wyjątkowo pokręcona i frustrująca, choć to akurat rok wyborczy i rządzący powinni próbować nam nieba przychylić, by tylko przekonać, iż znowu warto oddać na nich głos. Sądecki politolog dr Marcin Poręba w komentarzu dla Regionalnej Telewizji Kablowej określił takie planowanie inwestycji dobitnie: „Fundując mieszkańcom takie trudności w roku wyborczym, władza strzeliła sobie nie tylko w stopę i nawet nie w kolano, ale strzeliła sobie w głowę”. Na ile ta niekonwencjonalna diagnoza polityczna okaże się trafna, dowiemy się najpóźniej w grudniu. Kto na tym zamieszaniu najwięcej straci, a kto zyska, dzisiaj ciągle trudno przewidzieć, bo choć na przedwyborczej giełdzie pojawia się mnóstwo nazwisk, do prezydentury ciągle nikt się oficjalnie nie wyrywa, jakby przeczuwając, że nowy gospodarz miasta (dotychczasowy zapowiedział, że więcej nie kandyduje) stanie przed problemami i zadaniami, które mogą kosztować sporo wysiłku, a może nawet i zdrowia. Jeśli sytuacja będzie się rozwijać tak dynamicznie, może się okazać, że nie ma chętnych, by zostać w Nowym Sączu prezydentem. Może kandydata trzeba będzie poszukać np. w Niecieczy.

Rys. Marek Stawowczyk

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki” – kliknij i pobierz cały numer, bezpłatnie:

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama