Co u byłych samorządowców słychać

Co u byłych samorządowców słychać

Jan Golonka: W końcu mogę coś zaplanować

Po 25 latach pracy w samorządzie (19901998 – przewodniczący Rady Gminy Łącko, 1998-1999 – wiceprzewodniczący Zarządu Sądeckiej Miejskiej Strefy Usług Publicznych, 1999-2014 starosta nowosądecki) w 2014 r. Jan Golonka zdecydował, że nie będzie brał udział w kolejnych wyborach. W tych, mimo licznych namów, też nie ma zamiaru.
– Cztery lata temu uznałem, że czas oddać stery młodym (mam nadzieję, że w tych wyborach więcej ich będzie na listach). Dla mnie była to też jedyna możliwość, żeby coś innego jeszcze w życiu zrobić. Wróciłem więc do korzeni. Kiedyś bowiem
prowadziłem prywatną firmę, zajmującą się przetwórstwem owoców, dziś jestem prezesem Owocu Łąckiego. Bycie szefem samorządu a prywatnym przedsiębiorcą, to dwie różne działalności, ale mają wspólny mianownik – w obu przypadkach do swej pracy trzeba podejść po menadżersku. Różnica jednak polega na tym, że w samorządzie bardziej od efektu ekonomicznego liczą się formalności. Dziś, myślę, moje życie jest bardziej uporządkowane. W końcu mogę coś zaplanować. Rok temu odbyłem sentymentalną podróż do Ameryki na Dziki Zachód, w tym na Cypr, w przyszłym planuję ekspansję w głąb Rosji. Kiedy byłem starostą, nawet wyjazdy służbowe były kłopotem. Wysyłałem na nie swoich pracowników, bo były ważniejsze sprawy, w których musiałem uczestniczyć na miejscu. Nawet weekend był ciężki do zaplanowania, bo staroście nie wypadało się nie pokazać na „dożynkach”. Teraz mam więcej czasu dla rodziny. I to był też jeden z głównych powodów, dla których zrezygnowałem z bycia samorządowcem. Zwłaszcza, że zostaliśmy z żoną sami w domu. Nasze dwie córki pracują już w Warszawie.

Józef Antoni Wiktor: Pielęgnuję swój ogród

Wojewoda nowosądecki (1989-1992), prezydent Nowego Sącza (2002-2006) i radny (2010-2014), choć na emeryturze jest już od 12 lat, dopiero od czterech w pełni korzysta z jej przywilejów, oddając się pasjom, na ile sił wystarcza.
– Mam świadomość swojego wieku (77 l. – przyp. red.). Żyję już dłużej niż wynosi średnia życia mężczyzn w Polsce (śmiech), więc muszę się bardziej szanować. Teraz chyba mogę powiedzieć, że jestem na prawdziwej emeryturze. Oficjalnie poszedłem na nią miesiąc po tym, jak przestałem być prezydentem. Dopiero jednak od czterech lat czuję, że korzystam z przywilejów, a i bolączek, emeryta w pełni. Luźne propozycje, jakie dostawałem, by wystartować w tych wyborach, musiałem potraktować z przymrużeniem oka. Kondycja i sprawność już nie takie. W sprawy społeczne angażuję się sporadycznie. Trochę jeszcze działam w Stowarzyszeniu Nowosądecka Wspólnota, jestem w komitecie budowy pomnika Józefa Piłsudskiego. To wystarczy. Pewnie nie powiem nic nowego, niż wszyscy, którzy zakończyli swoją działalność polityczną i samorządową, że w końcu mam czas dla rodziny i pasji. Mam siedmioro dawno już dorosłych dzieci – sześć córek i syna oraz cztery wnuczki i tyle samo wnuków. Jest więc kim się zajmować. Zawsze też coś się dzieje. Choćby teraz – kiedy inni szykują się do wyborów, ja przygotowuję do ślubu córki. Przy domu też jest co robić. Lubimy z żoną pielęgnować nasz ogród. To miejsce wyciszenia, rodzinnych spotkań, zabaw z wnukami. Nieco mniej już poświęcam uwagi mojej myśliwskiej pasji. Wciąż jednak działam w Kole Łowieckim „Głuszec” w Nawojowej i raz w miesiącu staram się wyskoczyć na polowanie. Częściej jednak przesiaduję wieczorami w moim myśliwski pokoiku z trofeami.

Piotr Pawnik: Nadrabiam lata

Miał 27 lat, kiedy w 1990 r. obejmował stanowisko wiceprezydenta Nowego Sącza. W latach 1998-2002 po raz drugi pełnił tę funkcję, a w kolejnej kadencji zasiadał w Radzie Miasta Nowego Sącza, w tym przez kilka miesięcy jako jej przewodniczący. Dziś Piotr Pawnik życie samorządowe i polityczne śledzi z perspektywy fotela prezesa „Sanatorium nad Kryniczanką” i… roweru.
– Trudno się całkowicie zdystansować od tego, co się dzieje w mieście, kiedy całą młodość zawodową związało się z nowosądeckim samorządem. Niemniej obserwuję lokalną politykę z „bezpiecznej” odległości
i staram się oficjalnie jej nie komentować. Już jako przewodniczący Rady Miasta zacząłem pracę w sanatorium. Zarządzanie firmą [10 lat temu Sanatorium Nad Kryniczanką przekształciło się w spółkę prawa handlowego – przyp. red.] wprawdzie związane jest z ryzykiem i odpowiedzialnością za podejmowane decyzje, daje mi jednak ogromną satysfakcję. Z przyjemnością więc codziennie jadę do Krynicy. Ta praca daje mi nieco więcej wolnego czasu, niż samorządowa. Dzięki temu mogę realizować jedną z moich największych pasji – kolarstwo. Dzięki niej dwukrotnie udało mi się pokonać na rowerze Drogę Świętego Jakuba (Camino de Santiago). W tym roku na swoim koncie mam 4,5 tysiąca przejechanych kilometrów. W zawodach nie startuję. Choć przyznam, że miałem ostatnio ochotę wziąć udział w Majka Days w Krynicy-Zdroju. Plany pokrzyżowały mi narodziny wnuka Jakuba. Tak, tak… jestem dziadkiem! Moja najstarsza wnuczka ma 2,5 roku, a w listopadzie spodziewamy się kolejnego wnuka. Moje życie obraca się dziś wokół rodziny, pracy zawodowej i sportowych pasji. Nadrabiam lata, kiedy zdecydowanie za mało czasu poświęcałem najbliższym. Staram się im to teraz wynagrodzić.

Jerzy Wituszyński: Jestem człowiekiem spełnionym

Mimo licznych namów, Jerzy Wituszyński nie ma zamiaru brać udziału w tegorocznych wyborach. Ponad 20 lat działalności (1994-2014) w Radzie Miasta Nowego Sącza, w tym dwukrotnie jako jej przewodniczący oraz dwukrotnie jej wiceprzewodniczący, w zupełności mu wystarcza.
– Z perspektywy ostatnich czterech lat mogę o sobie powiedzieć – jestem człowiekiem spełnionym. I to w każdej sferze: politycznie, zawodowo i rodzinnie. Jako polityk i samorządowiec brałem udział w ważnych wydarzeniach: od Solidarności, przez tworzenie pierwszych partii demokratycznych, po pracę radnego Nowego Sącza. Dziś już nikt mnie nie namówi do powrotu do działalności samorządowej. Zbyt mocno wkroczyła w nią polityka, a w konsekwencji zawiść, agresja, pomówienia. Nie potrzebuję tego. Mam satysfakcję, że przez tyle lat mojego funkcjonowania społecznego zrobiłem wiele dobrego dla naszego miasta. Przyznaję, że obecnymi wyborami interesuję się na tyle, że orientuję się, kto ubiega się o fotel prezydenta. Nie angażuję się. Zdałem sobie sprawę, że bez tego można normalnie żyć. Wciąż spełniam się zawodowo, choć od roku jestem na emeryturze. Mój temperament nie pozwala mi jednak siedzieć przed telewizorem czy tylko w przydomowym ogródku. Pracuję ciągle jako geodeta. Mam czas na wszystko, co w życiu lubię. Razem z żoną dużo podróżujemy po Polsce, Europie i nie tylko. Zimę natomiast niemal całą spędzamy na stoku. W zeszłym sezonie wyjeździłem ponad 440 kilometrów, żona niewiele mniej. Nie muszę chyba tu dodawać, że jestem spełniony też rodzinnie. Mam cudowną żonę, synów, siedmioro wnuków i… w końcu czas na wspólne, spokojne życie.

Pobierz bezpłatnie specjalne „wyborcze” wydanie DTS:

 

 

 

Reklama