Bogdan Surówka: W obydwu drużynach grali sami Lubańscy

Bogdan Surówka: W obydwu drużynach grali sami Lubańscy

Rozmowa z Bogdanem Surówką, kibicem reprezentacji Polski.

– Każdy może powiedzieć o sobie, że jest kibicem reprezentacji Polski.

– Oczywiście i każdy niech kibicuje tak, jak uważa za stosowne. Ja w pewnym momencie poczułem, że muszę być z reprezentacją jeszcze bliżej niż inni.

– To nie jest trudne, bo większość Polaków kibicuje drużynie narodowej na kanapie przed telewizorem.

– Ja właśnie w takich okolicznościach doznałem czegoś, co można by nazwać kibicowskim przebudzeniem. Był 15 czerwca 1974 r. oceny na koniec roku szkolnego już wystawione, a ja leżałem beztrosko na kanapie i oglądałem mecz Polska – Argentyna. Leżałem tylko przez sześć minut czyli do pierwszej bramki Grzegorza Laty. Potem usiadłem z wrażenia, a w 8. minucie, kiedy na dwa zero podwyższył Andrzej Szarmach podskoczyłem i uszczypnąłem się, czy to aby nie sen?

– To był Twój pierwszy tak mocno przeżywany mecz reprezentacji?

– Piłką reprezentacyjną interesowałem się już wcześniej. Np. pamiętam mecz Polska – Grecja z 1970 r., kiedy wygraliśmy w Poznaniu 7-0 i tytuł z pierwszej strony „Tempa”: „Siedem klapsów dla dzieci z Pireusu”. Pamiętam, bo kupowałem i kolekcjonowałem wtedy wszystkie numery „Tempa”. To było pierwsze źródło wiedzy każdego szanującego się kibica. Szczególnie poszukiwałem informacji dotyczących Włodka Lubańskiego, za którego powrót do zdrowia po fatalnej kontuzji mocno trzymałem kciuki. I doczekałem się 1 maja 1977 r. w Kopenhadze, kiedy w wygranym meczu eliminacyjnym z Duńczykami strzelił obydwa gole.

– Kiedy zobaczyłeś swojego ulubieńca pierwszy raz na żywo?

– 6 czerwca 1973 r. w Chorzowie. Wygraliśmy z Anglikami 2-0, a Lubański strzelił jedną z bramek.

– Ile razy byłeś potem na meczach polskiej reprezentacji?

– Na pewno grubo ponad sto razy. Ale jeździłem nie tylko na mecze Polaków. Od lat 90. byłem na wszystkich rozgrywanych w Europie Mundialach i Euro. Muszę kiedyś zrobić remanent w moich kibicowskich notatkach, choć nie do wszystkich głupstw powinienem się głośno przyznawać.

– Na przykład?

– Na przykład do tego, że pojechałem do Klagenfurtu na mecz Niemcy – Polska bez biletu i kupiłem go u konika za 300 euro pod stadionem wybudowanym w polu kukurydzy…

– Aż przyszedł taki moment, kiedy z kibica stałeś się kolegą swoich niedawnych boiskowych idoli, gwiazd reprezentacji Polski…

– Pierwszych osobiście poznałem reprezentantów grających w Wiśle Kraków: Kazia Kmiecika, Zdzisława Kapkę, Marka Kustę, Antoniego Szymanowskiego… Aż wreszcie poznałem idola mojej młodości Włodzimierza Lubańskiego. Miałem dwóch piłkarskich idoli – jednym był Włodek, drugim Johan Cruijff. Obydwu poznałem osobiście i to są jedne z moich najwspanialszych kibicowskich wspomnień. Z Cruijffem pierwszy raz spotkaliśmy się w Barcelonie na schodach klubowej siedziby, drugi raz w Warszawie, gdzie był gościem jakiejś uroczystości piłkarskiej.

– Z Włodzimierzem Lubańskim masz dużo wcześniejsze wspomnienia.

– Tak, kiedy byłem chłopcem i chodziłem grać z kolegami w piłkę na podwórku, mama na białej gimnastycznej koszulce wyszyła mi czerwoną tasiemką numer 10 na plecach. Czyli na tamte czasy, kiedy nie było nazwisk graczy na koszulach, ja miałem na podwórku „oryginalną” dziesiątkę Lubańskiego na sobie. Oczywiście wszyscy inni chłopcy na osiedlu też chcieli być Lubańskimi, więc w obydwu drużynach grali sami Lubańscy w identycznych koszulkach.

– Aż nadszedł taki moment, kiedy zagrałeś z Lubańskim w jednej drużynie…

– W Orłach Górskiego znalazłem się trochę przypadkowo, zaproszony przez Zdzisia Kapkę i Grześka Latę. Ale przecież my nie wierzymy w przypadki… Złośliwi twierdzą, że z Orłami Górskiego wychodziłem tylko do zdjęć przed meczem, co prawdą nie było. Rozegrałem w Orłach 48 meczy, najczęściej jako zmiennik Kalinowskiego i Tomaszewskiego. Siedząc na ławce rezerwowych po cichu marzyłem, żeby wspomniani bramkarze w którymś momencie mieli już dosyć boiskowej gimnastyki. A wtedy ja wchodziłem między słupki, spełniając swoje dziecięce marzenia. Wszystko to mogę udokumentować zdjęciami.

– Na zaszczyt gry z największymi gwiazdami polskiego futbolu musiałeś ciężko zapracować.

– Zaczynałem od podawania piłek, potem wychodziłem z Orłami do wspólnego zdjęcia, ale Kazimierz Górski zawsze na dole kartki ze składem pisał „Bogdan Surówka” jako rezerwowy bramkarz. I podpisywał się pod tym. Zachowane kartki z tymi składami przechowuję do dzisiaj i są dla mnie świętością. Jeśli o jakimś obiecującym piłkarzu mówi się, iż ma papiery na granie, to ja mogę o sobie powiedzieć, że zachowałem papiery z grania z najlepszymi.

Fot. Z archiwum Bogdana Surówki

Specjalne wydanie DTS POLACY NA MUNDIALACH dostępne bezpłatnie pod linkiem:

 

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama