Bez wartości wyniesionych z domu byłabym nikim

Bez wartości wyniesionych z domu byłabym nikim

Rozmowa z Dorotą Gawryluk – dziennikarką, dyrektor pionu informacji i publicystyki telewizji Polsat

– „Żelazna dama polskiego dziennikarstwa” – tak jest Pani nazywana. To określenie Panią cieszy czy śmieszy?

– Zwykle etykietki mają mało wspólnego z rzeczywistością. Nie czuję się „żelazną damą”, choć może tak bywam odbierana. Więc uśmiecham się, wyrozumiale.

– W dzisiejszych czasach trudno zachować w mediach obiektywizm i równowagę?

– To nie jest tak, że czasy, w których żyjemy, są jakieś szczególne. Wydaje mi się, że nigdy nie jest łatwo o wyważony sąd. To jest zawsze trudne i w życiu i w pracy, jakiejkolwiek pracy, a w pracy dziennikarza tym bardziej. Ale to nie jest tak, że teraz żyjemy w trudnych czasach. Bardzo pozytywnie oceniam to, co dzieje się na rynku medialnym. Wydaje mi się, że mamy pluralizm, można sobie wybrać telewizję, którą się lubi, gazetę, którą lubi się czytać.

– A nie jest Pani zmęczona podziałem na biało-czarny świat polityki? Jest z jednej strony PiS, z drugiej PO, i w zależności od poglądów tamci są czarni albo biali.

– Podziałem nie jestem zmęczona, bo podziały były i będą. Natomiast jestem zmęczona i rozczarowana tym, że te podziały są na tyle głębokie, że wpływają na kontakty międzyludzkie, na sferę, której do tej pory nie dotykały. Martwi mnie, że polityczny podział przekłada się na to, że kogoś lubimy albo nie lubimy, i nie chodzi o polityków, ale o rodziny, sąsiadów. To jest bez sensu, idziemy w złym kierunku. To, że ktoś ma inne zdanie niż my, powinno dopingować do tego, żeby przekonać innych do naszego zdania, ale też do pewnego rodzaju wysiłku intelektualnego, szukania argumentów. A problem polega na tym, że dzisiejsze debaty przerodziły się nie w debaty na argumenty, a w debaty polegające na obrzucaniu się błotem i zakrzykiwaniu.

– Przy Pani stole, także tym świątecznym, o polityce się dyskutuje?

– Raczej nikt nie pyta o politykę, natomiast trudno uniknąć pewnych tematów, bo nasza praca polega na tym, że ciągle się jest w pracy. Nawet przy stole jednym okiem śledzi się wydarzenia, bo nie wolno się wyłączyć.

– Pani droga do dziennikarstwa zaczęła się w podlimanowskiej Kamionce Małej od… oglądania spod stołu wiadomości. Wyobrażała sobie Pani wtedy, że kiedyś będzie po drugiej stronie ekranu?

– Może to śmiesznie zabrzmi, ale wydawało mi się to wtedy naturalne. Ten mój kontakt z dziennikarstwem był naturalny od samego początku. W szkole podstawowej współpracowałam z telewizją z programami dziecięcymi. Potem pisałam, współpracowałam z gazetami. Pierwszą legitymację dziennikarską, pamiętam, bo to było bardzo ważne wydarzenie w moim życiu, dostałam od redakcji „Na Przełaj”. Miałam wtedy 17 lat, a legitymacja otwierała mi różnego rodzaju drzwi, mogłam rozmawiać, pisać reportaże. To było pasjonujące. A potem pojawiły się telewizje, co też było naturalne.

– Wspominała Pani w którymś z wywiadów, że miała mocne wsparcie rodziców, tata wpajał w Panią pewność siebie i świadomość własnej wartości. To było ważne?

– To było czasem denerwujące i to do dziś budzi pewnego rodzaju opór u innych członków rodziny. Ja też staram się czasem gasić ten entuzjazm, ale zawsze tato był dumny, zawsze mu się wydawało, że ja jestem najlepsza. Wyróżniał mnie w jakiś sposób, co może nie dla wszystkich było przyjemne, natomiast na pewno było dobre dla mnie. Chyba lepiej słyszeć w dzieciństwie pochwały, wzmacniające komunikaty niż stwierdzenia, że się „do niczego nie nadaje”.

– Dzięki temu nie ma Pani kompleksu pochodzenia z małej miejscowości?

– Ktoś czasem rzeczywiście pyta: Przyjechała pani z małej miejscowości, jak się Pani czuła? Mi te pytania zawsze wydają się dziwne. Przyjechałam do Warszawy i czułam się… normalnie. Jak pojawiłam się pierwszy raz w Warszawie, miałam 14 lat. Widziałam tylko techniczne problemy – jak przemierzać Warszawę. Natomiast nie miałam kompleksów. W miarę poznawania ludzi, dojrzewania, zauważyłam, że każdy człowiek ma jakiś kapitał i zastanawiałam się, jaki jest mój kapitał, co powinnam najbardziej cenić i pielęgnować. Doszłam do wniosku, że moim kapitałem są moi rodzice, mój dom, który był skromny, w którym liczyły się wartości, społeczność mojej małej miejscowości, umiejętność budowania relacji z innymi ludźmi. To są rzeczy, których pewnie nikt inny nigdzie by mnie nie nauczył. To dawało mi siłę. I jestem z tego dumna. Czasami wydaje nam się, że ten wyniesiony z domu kapitał może być obciążeniem, bo ktoś urodził się w mniejszej miejscowości, z mniejszymi szansami, ale jest wręcz przeciwnie, powinno się odwrócić to myślenie w coś pozytywnego, zastanawiając się, co mi to dało! W ten sposób to widziałam i tak do dzisiaj myślę.

– Rodzina, religia to ten kapitał, wartości, które ukształtowały Panią w dzieciństwie?

– Tak, to była baza. Wiem doskonale, że bez tego byłabym nikim. To nie jest tak, że ja jestem „święta”. To kwestia dążenia do tego, żeby być wiernym pewnym wartościom. Na swojej drodze spotykamy wiele różnego rodzaju pokus, dlatego potrzebujemy pewnego drogowskazu, systemu wartości, żeby wiedzieć, co jest w życiu ważne. Nie czuję się tym w żaden sposób ograniczona, wręcz przewinie, czuję się szczęśliwa, że mam ten „dar”, bo traktuję to w kategoriach daru a nie czegoś, na co sama zapracowałam. Dostałam coś, czego inni mogą mi pozazdrościć. Nie wyobrażam sobie bycia w innym świecie.

– Nie tak dawno Joanna Kulig mówiła na naszych łamach, że pochodzenie z małej Muszynki traktuje jak atut, bo tu zdobyła podwaliny, to ją ukształtowało.

– To jest ważne. Możemy wierzyć w siebie, we własną intuicję, w osiągnięcia, możemy wzorować się na innych ludziach, mieć autorytety, ale jednak potrzebujemy czegoś mocniejszego, kręgosłupa, bazy, czegoś na czym można się oprzeć, czegoś co w trudnych sytuacjach okazuje się tym wsparciem. Najważniejsze to mieć ukształtowany system wartości. Nie chcę oczywiście nikomu niczego narzucać, czy pokazywać, że moje podejście jest najlepsze, ale mi to pomogło. W moim życiu działała prosta zasada: określenie, co jest numerem jeden w życiu, co numerem dwa, trzy. Co jest miłością i celem życia. Jeśli poukłada się to co jest najważniejsze, to zawsze jest to ważne, bez względu na okoliczności. Wtedy gdy ta hierarchia jest określona, życie staje się o wiele prostsze, łatwiejsze.

– We współczesnym świecie bronienie swoich wartości i mówienie np. o swojej wierze jest łatwe?

– Wiara jest niebezpieczna dla innych, dlatego że dobro jest uwierające. Zresztą zawsze tak było, nie tylko dziś. Ja się tym nie przejmuję, bo wydaje mi się, że to jest naturalne, że trwa walka dobra ze złem. Jeśli ktoś mówi, że dobro jest dobrem, to wiadomo, że zło musi się denerwować. A im bardziej się denerwuje, tym lepiej, bo to znaczy, że czuje siłę. Dlatego w ogóle mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że to jest wyzwanie. Ważne, żeby inni widzieli, że są też inne wzorce, nie tylko takie, do których się przyzwyczajamy poprzez choćby świat mediów. Ważne, żeby młodzi ludzie mogli czerpać także z innych źródeł niż tylko z tych, do których nawykli.

– Święta wielkanocne będzie Pani spędzać w rodzinnym domu w Kamionce Małej?

– Postaram się dojechać. Wydaje mi się, że jest to tak daleko, mimo że drogi się zmieniają, to ciągle jest to wyprawa w góry.

– Będzie koszyczek i święcenie pokarmów?

– Marysia zamówiła już specjalne pisaki, żeby zrobić pisanki. Ponieważ bardzo lubi rysować, więc będzie pewnie malowała jaja i przygotowywała koszyczek. Syn jest już od lat dorosły, więc nie miałam z kim z tym koszyczkiem do święcenia chodzić. Teraz jest fajnie!

– U Pani święta są dość nietypowe, bo obchodzone podwójne, z racji tego że mąż jest wyznania prawosławnego?

– Tradycje są bardzo podobne po jednej i drugiej stronie, więc nie będzie nic nadzwyczajnego. Na pewno niezwykłość samych świąt polega na tym, że są piękne okoliczności przyrody. W górach jest zawsze przepięknie, wiosennie. A wiosna kojarzy się właśnie ze świętami i zmartwychwstaniem. To najpiękniejszy czas, wtedy czuć obecność zmartwychwstania. No właśnie zmartwychwstania, bo teraz często mówi się o świętach i zajączku, zajączek wyparł Jezusa. Dla mnie święta wielkanocne to jest zawsze zmartwychwstanie Jezusa i bardzo pozytywny przekaz – nadzieja, że zawsze możemy się narodzić na nowo – tak jak przyroda i tak jak mówi nasza religia.

Fot. K. Dubiel/ Telewizja Polsat

Reklama