Niniejsza hybryda dziennikarskich gatunków opiera się na dwóch filarach. Pierwszy, to wyniesiony z piątoklasowego dzieciństwa, sentyment do tego kawałka Polski, ogarniętego dorzeczem Dunajca i Popradu. Drugi, to wyzierające z życiowych doświadczeń prasowego dinozaura postaci, napotkane podczas jego półwiecznej posługi…
Szczenięce, wielkie odkrywanie Sądecczyzny, zainaugurowałem równe siedem dekad temu lądując na wakacyjnej kolonii w Żegiestowie. Uwolniony od rodzicielskiego monitoringu wychowawczego, poczułem smak sztubackiej swobody i instynktownie zapisałem się do nieistniejącej jeszcze partii euroentuzjastów. Zamiast wylegiwać się wraz z innymi kolonistami na żegiestowskiej „Łopacie”, kopnąłem się wpław na drugą stronę Popradu, nie mając pojęcia, że naruszam nietykalność granicy pomiędzy dwoma demoludami – Polską i Czechosłowacją. Zdjęty z tamtego brzegu przez patrol ichniejszej straży granicznej, stanąłem bezwiednie przed surową procedurą naruszenia bezpieczeństwa CSR, co miało mieć finał w Bratysławie, a nawet w Pradze. Na szczęście na ratunek (…)