Pomieszkuje sobie w redakcjach oraz w drukarniach, ale jest chyba introwertykiem, bo nie integruje się z ludźmi, którzy tam pracują. Żyje jak nomad. Wędruje od redakcji do redakcji, przemyka cichutko między biurkami i maszynami, szpera w szczotkach* i w szkicach tekstów, a w rozgłośniach radiowych przegląda pliki dźwiękowe… Przebierając łapkami niby od niechcenia, czasem coś zmieni w tekście, innym razem – w nazwie pliku. Później znika. Nikt nie wie, gdzie i na jak długo, ale wszyscy wiedzą, że wróci. Istnieje od setek lat, odkąd ludzie piszą i będzie istniał dokąd pisać będą. Jest małym, złośliwym psotnikiem i ma specyficzne poczucie humoru: bawią go sytuacje, w których ludzie chcą się zapaść pod ziemię.
Od zawsze śnił się redaktorom naczelnym gazet w mniej więcej takiej scenie: sięgają po pachnące świeżym drukiem nowe wydanie, zasiadają w fotelu, papier w dłoniach szeleści i nagle gdzieś między mostkiem, a barkami następuje krótkie spięcie. Oto w tytule czołówki drugiej strony, tam gdzie powinny widnieć słowa: „wady i zalety…” ( w tym momencie w naczelnym zwęgla się izolacja, topią się przewodniki i wiadomo już, że zaraz w redakcji wybuchnie pożar)…. a więc w tym tytule oczy naczelnego widzą: „zady i walety”. Za chwilę Internet zaleje tsunami komentarzy: „Dziś te pismaki nawet jednego zdania po polsku nie potrafią sklecić”, „Dziennikarzyno z bożej łaski, zatrudnij się w cyrku, dostaniesz oklaski!”
Wiadomo wtedy, że dzień wcześniej w redakcji pojawił się właśnie on. Mówimy na niego: CHOCHLIK.
Znam łobuza. Podejrzewam, że robi to wtedy, kiedy wszyscy są zapracowani do granic wydolności, a jemu akurat się nudzi.
Podziwiam go za niesamowite zdolności adaptacyjne. Znacznie szybciej niż niektórzy nestorzy sądeckiego dziennikarstwa przyswoił sobie umiejętności cyfrowe. Zdigitalizował się.
Po raz pierwszy przekonałam się, co potrafi w pierwszej lokalnej nowosądeckiej rozgłośni radiowej – w Radio Echo. Tam zaczęła się moja dziennikarska przygoda. Echa słuchali wszyscy i wszędzie. „Kiedy słońca brak na niebie, gdy masz dosyć nawet siebie, tylko Echo, od świtu aż po brzask, słuchaj nas”- od tego dżingla zaczynał się każdy mój poranek w 1997 i 1998 roku. (…)