4. Sącz Jazz Festival: JAH Trio na dobry początek [RELACJA]

4. Sącz Jazz Festival: JAH Trio na dobry początek [RELACJA]

Nieodzowną składową każdej formy życia artystycznego powinny być festiwale. O ile jeszcze nie tak dawno wielu dziennikarzy i krytyków, ale i samych bywalców, wieszczyło negatywne następstwa nadmiernej festiwalizacji kultury, o tyle obecnie takowych głosów już praktycznie się nie zauważa. Przeminęły z pandemią. Sytuacja ma się zdecydowanie lepiej, a przewlekający się postpandemiczny kaszel odbija się na artystach, jak i aktywnych uczestnikach kultury, lecz już jedynie w pozytywnym sensie. Czas umyka, ale jest coś nadal świeżego i podniecającego – w pewnym sensie pierwotnego – w sposobie doświadczania imprez kulturalnych umiejscowionych w jednym miejscu i czasie i z ludźmi, jakim jest dobre wydarzenie czy dobry festiwal.

Na dobre dobrego początki – którego synonimem niezmiennie od pierwszej edycji jest dla mnie Sącz Jazz Festival (i nie wyobrażam sobie, by i w tym roku mogło być inaczej, biorąc poprawkę na lineup, który za jednym drobnym wyjątkiem znam i sobie cenię) – otrzymaliśmy wschodzące i w pełni akustyczne JAH Trio w składzie: Jan Jarecki (fortepian), Michał Aftyka (kontrabas) i Marcin Sojka (perkusja). Nie ukrywam, że to akurat ten przypadek, którego nie miałem okazji poznać, ale zadanie domowe odrobiłem i przed pierwszym koncertem zarzuciłem ze streamingów ich debiutancki album „Travelers” (2021), czyli całościowo sześć osadzonych w konwencji współczesnego jazzu utworów, z których pięć to autorskie numery Jareckiego, jeden to aranż kompozycji „Blue in Green” wielkiego Billa Evansa.

Jan Jarecki | fot. Aneta Wójcik

Wzrastanie i normalizacja, tak w skrócie przebiegał niedzielny koncert JAH Trio, który ustawił się na kursie sprawnie współpracującego kolektywu, wykorzystującego elementy swingującego, akustycznego groove’u jazzowego, szeroko pojętej spontaniczności i zabawy dźwiękiem. Zespół obudował swój set głównie kompozycjami z debiutanckiej płyty: „Motlava”, „Mary”, „Second Experiment” i „New Life”, które tego wieczoru skomplementowały wspomniany „Blue in Green” Evansa oraz dwa przedpremierowe numery „Joint Venture” oraz „November back in August” z nadchodzącego krążka grupy. Prawie wszystkie utwory wpasowywały się w jeden schemat, to znaczy zaczynały się niespiesznie i niepopisowo, by następnie rozkręcać się motywami improwizowanymi, solówkami aż po swoisty breakdown, wyhamowujący ekstatyczne zapędy tria do poziomu „zero”.

O ile kompozycje ujęte na krążku „Traveler” cechuje precyzja, powtarzalność, ale i spora doza dramaturgii, na żywo muzycy wnieśli do nich więcej spontaniczności – wspomnianej zabawowości, ale i otoczyli całość nostalgiczną aurą i niedopowiedzeniami. Paleta emocji była przepotężna, lecz ton fortepianu pozostawał zawsze absolutnie czysty i łagodny. Jarecki to w rzeczy samej fantastyczny artysta kontynuujący tradycję inspirowanej klasyką pianistyki jazzowej w stylu Billa Evansa, Keitha Jarretta czy Chicka Corei. Pięknych momentów w jego wykonaniu było więcej niż sporo. Napędzały je sekcja z Aftyką na kontrabasie i Sojka na perkusji jako całościowo magiczne porozumienie splatające dźwięki ich instrumentów w wyborny muzyczny dialog.

JAH Trio | fot. Aneta Wójcik

JAH Trio nie zamierzało rezygnować z obranej na początku występu stylistyki. Ich twórczość, podana miejscami pół żartem, była na swój sposób intrygująca, barwna, działająca na wyobraźnię. Imponować mogły pewność i warsztat – to na pewno, ale przede wszystkim dryg do opowiadania spisanych melodiami historii. Uwielbiam takie koncerty, kiedy bezpretensjonalna, zwyczajnie naturalna atmosfera sprawia wrażenie współuczestniczenia w niezobowiązującym koleżeńskim spotkaniu. Bez ekstremy, scenicznych przegięć czy karykaturalnych przerysowań, ale z dużą dozą luzu, humoru, ale i poważniejszego, skupionego wsłuchania się w to, co ma do powiedzenia ten drugi. Ten trzeci.

Fot. Aneta Wójcik/Jan Leśniara

Reklama