Zmiana pokoleniowa?

Zmiana pokoleniowa?

Rezygnacja Ryszarda Nowaka z walki o kolejną kadencję w fotelu prezydenta Nowego Sącza mogła być wyraźnym znakiem zmiany pokoleniowej w sądeckiej polityce. Może nawet czegoś więcej – końca pewnej epoki w historii miasta. Epoki, która zaczęła się w roku 1990 wraz z pierwszymi wyborami samorządowymi i decyzją ówczesnego zwycięskiego obozu, a przede wszystkim Andrzeja Szkaradka, by władzę w mieście oddać ludziom bardzo młodym.

Warto wyjaśnić, że Andrzej Szkaradek był wówczas 42-letnim liderem sądeckiej „Solidarności”. A zatem politykiem jak na dzisiejsze standardy bardzo młodym. Ale ówczesne pojęcie o tym, kto jest młody a kto stary było całkiem inne. Dlatego Szkaradek nie otoczył się – jak robili to często inni – grupą swoich rówieśników, ale tak ukształtował nowe władze samorządowe, by zrobić miejsce ludziom znacznie młodszym. Najstarszym w tej drużynie był pierwszy w Trzeciej Rzeczpospolitej prezydent miasta – Jerzy Gwiżdż, wówczas 36-latek, a wiceprezydenci pierwszej kadencji Piotr Pawnik – 28 i Leszek Zegzda – 32. Pokoleniowym wyjątkiem w tej grupie był 50-letni Marian Cycoń, jako jedyny mający w swej karierze doświadczenie z pracy w strukturach władzy lokalnej PRL. Na czele rady stanął 29-latek Ludomir Krawiński, a jego następcą w kolejnej kadencji był Maciej Kurp (w roku 1994 – 31-latek). Wspomniany na wstępie prezydent Nowak miał wówczas 28 lat, a na swoją pierwszą kadencję w radzie i pierwszą pracę w zarządzie miasta miał poczekać jeszcze osiem.

Także następny prezydent – Andrzej Czerwiński był rówieśnikiem Gwiżdża, inni dwaj prezydenci – wspomniani już wcześniej Ryszard Nowak i Ludomir Krawiński byli znacznie młodsi. Jedynie Józef Wiktor – prezydent miasta w latach 2002-2006 należał do innego pokolenia i w chwili obejmowania stanowiska miał 60 lat. Warto przypomnieć, że Cycoń i Wiktor byli ostatnimi ważnymi politykami epoki PRL w mieście. Ten pierwszy jako prezydent miasta, ten drugi jako wojewoda. Ostatnim pierwszym sekretarzem wojewódzkim PZPR był Antoni Rączka – w chwili rozwiązania partii miał 53 lata.

Rok 1990 przyniósł zatem miastu odmłodzenie władz. Odmłodzenie, które – mówiąc nieco żartobliwie – przetrwało następne ćwierć wieku. Pierwszym wiceprezydentem z młodszej generacji został dopiero w 2015 roku Wojciech Piech. Został nim mając… 48 lat. Ten fakt świetnie obrazuje zamrożenie generacyjne w sądeckiej polityce. Zresztą Nowy Sącz nie jest tu żadnym wyjątkiem. Prezydenci Bielska-Białej i Rzeszowa ukończyli w trakcie tej kadencji 75. rok życia. Jacek Majchrowski przekroczył 70-tkę. Niewiele lepiej dzieje się w polityce krajowej, gdzie rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego należą do tych z najwyższą średnią wieku w historii Trzeciej Rzeczpospolitej. Mamy jedną ze starszych reprezentacji w Parlamencie Europejskim, a Platforma Obywatelska jest w nim najstarszą – gdy chodzi o średnią wieku posłów – dużą partią narodową.

I bardzo trudno mówić o tym, że nadchodzące wybory to zmienią. Według danych PKW średnia wieku kandydatów do Rady Miasta Nowego Sącza wynosi 51. Tylko 5,5 proc. z nich nie ukończyło 30. roku życia. Gdyby przenieść w obecne realia zwycięzców z 1990 r. – Piotr Pawnik i Ludomir Krawiński pewnie nie mieliby dziś żadnych szans, a Jerzy Gwiżdż i Leszek Zegzda traktowani byliby jako nieopierzeni nowicjusze.

Moment politycznego startu bardzo się przesunął, o czym świadczy nie tylko wspomniany przypadek Wojciecha Piecha, ale także fakt, że na „jedynkach” sądeckich list do Rady Miasta rzadko spotkamy osoby przed czterdziestką. Warto o tym mówić nie dlatego, żeby postulować takie czy inne głosowanie. Proszę mi wierzyć, 2018 rok jest pod tym względem zmarnowaną okazją, ale po to, by w następnej kadencji uruchomić wreszcie mechanizmy rekrutacji młodszego pokolenia do polityki miejskiej. To jest trudne. Wymaga dystansu do siebie wśród rządzących elit. Wymaga zerwania z dobrą zabawą w gronie coraz starszych rówieśników. Ale może warto.

Gdyby Andrzej Szkaradek uparł się w roku 1990, że poważną osobą jest się po czterdziestce, nie dałby szansy całej generacji polityków, którzy rządzili miastem przez ponad 20 lat. Mechanizmy blokady pokoleniowej są niezwykle silne. Nie tylko w Polsce, nie tylko w polityce. Większość ludzi niechętnie przekazuje ster władzy młodszym, niezwykle krytycznie ocenia ich wiedzę czy doświadczenie. Następne wybory za pięć lat. Może warto dopisać zmianę pokoleniową do programów wyborczych kandydatów na prezydenta i poświęcić realizacji tego punktu sporo czasu. Samo się nie zrobi.

Rafał Matyja – politolog, profesor WSIiZ w Rzeszowie

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki” – kliknij i pobierz bezpłatnie:

Reklama