Zasłyszane. Są wśród nas, tacy sami – prawie

Zasłyszane. Są wśród nas, tacy sami – prawie

Wielu ludzi odwraca wzrok, inni się uśmiechają, inni przechodzą na drugą stronę chodnika, nie brakuje i takich, którzy patrzą z obrzydzeniem, a nawet głośno o tym mówią – co oni tu robią – niepełnosprawni.

Dni, jakie spędzili ludzie chorzy wraz ze swoimi opiekunami, matkami w Sejmie przejdą do historii. Oto pierwszy raz miliony Polaków zobaczyło i zdało sobie sprawę z faktu, że Oni – niepełnosprawni, nieco inni – są. Że żyją, że mówią bardzo logicznie, że są tacy sami. Wielu znajomych mówiło mi, iż po raz pierwszy bardzo mocno i osobiście odczuli ich walkę o to, co im się należy. Niestety nie brakuje takich, usłyszałem to wczoraj, którzy chcieliby dla nich znaleźć miejsce, gdzie nikt ich nie zobaczy.

Słysząc to przypomniałem sobie zdarzenia sprzed lat.
Kiedyś też patrzyłem na tych ludzi inaczej. Ba, nawet się ich trochę bałem.

Kilkanaście lat temu znalazłem się Kąclowej, gdzie była Oaza dla osób niepełnosprawnych. Nie wiedziałem, gdzie jadę i co zobaczę. I oto wchodzę do budynku, a tam kilkadziesiąt osób wspomaganych przez wolontariuszy, matki, siostry, braci, ojców bawi się, śpiewa, rysuje i co było dla mnie dziwne – uśmiecha się do siebie, do innych, do mnie. Wyciągają ręce w moim kierunku. Ja w odruchu, do dziś nie wiem dlaczego, miałem obawy czy mogę się z nimi przywitać? W końcu bariery zostały przełamane. Były rozmowy i prośby, bym jeszcze przyjechał. Do Kąclowej już nie zdążyłem, ale zacząłem bywać na zajęciach WTZ (Warsztaty Terapii Zajęciowej). Później niejeden raz słyszałem, będąc na imprezie z nimi, jak wołają za mną po imieniu. Znamy się do dziś.

Jakiś czas temu mój serdeczny kolega poprosił mnie bym pojechał z nim i jego małą córeczką samochodem do Prokocimia, bo wtedy nie posiadał auta. Nie miałem żadnego, nawet najbardziej bladego pojęcia co mnie czeka. W Krakowie, w klinice poszedłem na oddział onkologii. To co zobaczyłem śniło mi się przez wiele nocy. Na korytarzach zrozpaczeni rodzice, głównie matki. W salach malutkie dzieciątka podłączone do aparatury podtrzymującej ich wątłe życie. I te matki, które starały się uśmiechać, ale tak naprawdę płakały choć bez łez, bo już ich nie miały, już je wypłakały – to było niezwykle trudne i pouczające.

Ktoś, kto źle mówi o protestujących matkach w Sejmie – a takich nie brakuje – powinien „odwiedzić” takie miejsca, by choć w małej części zrozumieć, co przeżywają ludzie widzący jaki umiera ich dziecko, które miało być ich szczęściem. Jak ich dziecko, które ma dzisiaj 40, 50 lat, jest wciąż dzieckiem – choć dorosły – a ich rodzic to już staruszek, bez którego nie przeżyją, bez którego nie pojadą na spacer, bo kto zniesie z piętra?

Reklama