Wigilijna opowieść z Gadziarni. Na Jagiellońskiej ludzkim głosem

Wigilijna opowieść z Gadziarni. Na Jagiellońskiej ludzkim głosem

Wigilia. Kilka minut do północy. Nad pogrążoną we śnie ulicą Jagiellońską roztacza się blask świątecznych ozdób. Przed Gadziarnią czekają Piotrek i Dominik. Witamy się i zapraszają mnie do środka. Byłam tu już wcześniej, jednak tym razem jest inaczej. W powietrzu czuć ekscytację i radosne oczekiwanie. Piotrek wyjaśnia, że zwierzaki doskonale wiedzą, co wydarzy się za moment. Wyczuwają to. Ja tak jak i one nie mogę się doczekać. Do północy pozostała jeszcze minuta. Siedzimy wszyscy w ciszy. Już teraz wiem, że najbliższą godzinę zapamiętam na zawsze.

Gdy na ratuszowym zegarze wybija północ, nasłuchujemy. Początkowo nic się nie dzieje, ale z czasem dociera do nas coraz wyraźniejszy szmer wielu różnych głosów. – Nie wszyscy na raz – śmieje się Dominik. Nadszedł czas zwierzaków. Tym razem to one same opowiedzą swoje historie.

 

Legwan zielony

        Piotrek prowadzi mnie najpierw do legwanicy mieszkającej w jednym z większych terrariów. – Sporo przeszła – mówi.

Duża jaszczurka patrzy na mnie badawczo, po czym odzywa się zaskakująco miłym głosem. – To prawda. Oni mnie uratowali – stwierdza i czubkiem ogona wskazuje na Piotrka i Dominika. – Mam około pięciu lat. Do moich przyjaciół trafiłam ponad rok temu. Nie wiem, co by było, gdyby się mną nie zaopiekowali. Do tej pory mam ślady po dawnym życiu. Może nie każdy jest w stanie je dostrzec, ale ja widzę blizny na skórze. Czasem udaje mi się zauważyć moje odbicie w szybie terrarium i brzydki strup na czubku mojego pyska.

– Wcześniej mieszkałam w okropnych warunkach – wyjaśnia legwanica. – Było za ciasno i za sucho. Nie miałam takiego basenu jak tutaj i nikt nie zraszał mnie wodą. Moja skóra nie złuszczała się tak, jak powinna. Z czasem zaczęły tworzyć się narośla i zrosty, które utrudniały mi poruszanie się. Najgorsze były te na łapach. Do dziś pamiętam dzień, w którym, weterynarz mi je nacinał. To było okropne, ale mówił, że później poczuję się lepiej. Miał rację.

        Jaszczurka trafiła pod opiekę sądeczan ponad rok temu. Z każdym miesiącem czuje się i wygląda coraz lepiej.

        – Dominik mówi na mnie Karolina, a Piotrek – Miśka. Oba imiona mi się podobają – zdradza jaszczurka. Jak dodaje, muszą być bardzo ostrożni, kiedy się nią zajmują. – Niechcący mogę zrobić im krzywdę, bo moje pazury są ostre jak brzytwy.

 

Żółwie wodno-lądowe: czerwonolice, żółtolice, żółtobrzuche

W ogromnym akwarium na środku Gadziarni mieszka sześć żółwi. – Lata temu kupowano nas za kilka złotych w sklepach zoologicznych – zaczyna największa z nich żółwica, przeciągając każdy wyraz. – Byłyśmy wtedy maleńkie, wielkości pięciozłotówki. Z czasem rośniemy dość duże. Naszą wielkość można porównać do talerzy. Akwaria, w których nas trzymają w domach, szybko stają się za małe, a nas nazywają ,,problemem”. Nie potrafią się nami odpowiednio opiekować. Szczęście w nieszczęściu – właściciele zazwyczaj nie robią nam krzywdy, tylko wypuszczają do rzek, czy stawów.

        Na wolności żyje się nam bardzo dobrze – przyznaje żółwica. – Niestety jesteśmy ponoć dość kłopotliwymi sąsiadami. Polujemy na niczego się nie spodziewające ryby, zjadamy rośliny, przekopujemy dna rzek. Mówią, że w Polsce jesteśmy gatunkami inwazyjnymi i zajmujemy terytoria rodzimego żółwia błotnego, a my przecież nie robimy tego celowo. Chcemy tylko przetrwać.

Jak wyjaśnia Dominik, wszystkie żółwie do Gadziarni trafiły z rąk wędkarzy, którzy odłowili je w Dunajcu, Kamienicy i w stawach w Starym Sączu. Nie wiadomo właściwie ile zwierzaki mają lat i jak długo żyły na wolności. Teraz mają świetną opiekę, duży basen, wyspę ciepła i odpowiednie pożywienie.

 

Pyton tygrysi

Po rozmowie z żółwiami podchodzę do terrarium pytonicy. Ogromny, biały wąż w żółte cętki wyleguje się w basenie z wodą. Jest to największy okaz mieszkający w nowosądeckiej Gadziarni. Ma sześć lat i około 4,30 metra długości.

– Byłam częścią wystawy w dużym sssklepie z działem zoologicznym – zasyczała pytonica, wystawiając głowę z basenu. – Kiedy urosssłam, ludzie zaczęli się mnie bać. Wrzucali mi tylko do terrarium żywe kurczaki, żebym nie była głodna. To było okropne. Ptaki broniły się przede mną, a ja byłam coraz sssłabsza. Dziobały mnie i drapały, a całe moje ciało pokrywały głębokie rany.

        Leczenie węża trwało ponad rok. Przez długi czas pytonica nie chciała nic jeść. Trzeba było ją właściwie karmić na siłę. Teraz jest już w bardzo dobrej kondycji, a na jej skórze zostały tylko maleńkie blizny.

Mam tu tak dużo miejsca i wodę, którą uwielbiam – mówi. – O jedzenie też nie muszę się martwić. Raz w miesiącu dossstaję pysznego, mrożonego królika.

 

Agama żaglowa

        Terrarium naprzeciwko to dom sporej jaszczurki. – Jestem rzadkim gatunkiem agamy – wyjaśnia. – Moi wspaniali opiekunowie znaleźli mnie w sklepie zoologicznym w Stalowej Woli. To oni nauczyli mnie, że człowiek nie jest moim wrogiem. Wcześniej ludzie mnie przerażali. Wydawali mi się okrutnymi potworami, które chcą mnie skrzywdzić. Na ich widok odbijałam się od ściany do ściany, chciałam uciekać, choć tak naprawdę nie miałam dokąd. Problemem dla mnie było utrzymanie się na łapach.

        Z relacji Dominika wynika, że agama mieszkała w bardzo złych warunkach, w za małym zbiorniku. Nie miała basenu z wodą, była źle karmiona i odwodniona. Skutkuje to teraz między innymi nieodwracalną deformacją głowy.

        – W Nowym Sączu zamieszkałam w pięknym terrarium. Jest zacienione, przytulne. Mogę kąpać się w basenie. Lubię Piotrka i Dominika. Nie boję się ich. Jestem teraz tak dzielna, że nawet jem im z ręki.

 

Boa argentyński

        Tu jestem szczęśliwa – mówi z kolei duża samica boa. – Wcześniej mieszkałam w sssklepie zoologicznym. Właściciele kupili mnie w 2011 roku, kiedy byłam malutka i mieściłam się na ręce. Kiedy urosssłam, pracownicy sssklepu zaczęli się mnie bać. Trzymali mnie w kompletnej ciemności. Nikt nie otwierał terrarium. Żeby mnie nakarmić, uchylali tylko szybę i wrzucali do środka żywe gryzonie, które mnie atakowały, broniąc się przed zjedzeniem.

        – Nie jestem niebezpieczna – dodaje. – Żaden z moich wssspółlokatorów z Gadziarni nie ssstanowi zagrożenia dla zdrowia i życia człowieka. Kiedy opiekunowie są dla nas mili, my też nie robimy im krzywdy.

 

Gekon orzęsiony

Kilka terrariów dalej mieszka Gutek – gekon orzęsiony. Postanawia podzielić się ciekawostką na temat swojej rodziny. – Podobno w latach 90. ludzie uważali nas za wymarły gatunek – mówi. – Tymczasem my żyliśmy sobie w Nowej Kaledonii i mieliśmy się całkiem dobrze. Dziś ponoć więcej gekonów orzęsionych żyje u hodowców niż na wolności.

        – Tutaj mieszka mi się świetnie. Chciałbym tylko o coś poprosić sądeczan. Kiedy nas odwiedzacie w Gadziarni, pamiętajcie, że jesteśmy żywymi stworzeniami. Nie stukajcie w szyby naszych terrariów, nie błyskajcie nam fleszami po oczach, nie straszcie nas krzykami. Nie próbujcie dawać nam swojego jedzenia, bo mogą nas od niego bardzo boleć brzuchy.

– Bardzo lubimy gości, ale tylko, kiedy zachowują się tak jak trze… – Niewielka jaszczurka przerywa w połowie słowa i milknie. Wybiła godzina 1:00. W Gadziarni robi się cicho. Niestety nie zdążyłam porozmawiać ze wszystkimi mieszkańcami wyjątkowego miejsca przy ulicy Jagiellońskiej. Może za rok się uda.

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama