Ważny telefon z Nowego Sącza

Ważny telefon z Nowego Sącza

Dziennikarz z Krakowa zwykle marzy przynajmniej o tym, by dostać propozycję napisania tekstu z Warszawy. W moim przypadku było inaczej. Ja czekałam na telefon z Nowego Sącza.

Wszystko zaczęło się od bólu gardła, właściwie to od świętego Błażeja. Wydawałoby się, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Ale miało. Wojtek Molendowicz, wówczas wydawca w „Gazecie Krakowskiej” już wtedy to wiedział i do dziś w sumie nie wiem, dlaczego akurat wybrał mnie, bym tę jego wiedzę przekuła w depeszowy tekst. Wywołał mnie, czego pewnie dziś w ząb nie pamięta, na boczne boisko i zlecił temat. Machał przy tym z pasją rękami, jakby tłumaczył materiał, za który co najmniej miałam dostać Pulitzera. Otwierałam pewnie coraz szerzej oczy na słowa: świeca woskowa, dotykanie gardła, kościół i takie tam jakieś bliżej nieodgadnione rytuały, ale tak naprawdę w głowie zostało mi coś innego. Oto doświadczony redaktor, starszy (sorry Wojtku), wyłapał mnie z grona młodych nieopierzonych stażystek, by zlecić temat do tak zwanego głównego grzbietu. Na strony depeszowe. O tym się przecież wówczas tylko marzyło, śniło, na to się czekało.

Tekst (…)

To tylko fragment tekstu Katarzyny Kachel. Całość przeczytasz w specjalnym wydaniu „Dobrego Tygodnika Sądeckiego”. Pobierz specjalne wydanie „Dobrego Tygodnika Sądeckiego” – kliknij, pobierz, przeczytaj!

Reklama