Trepy nie wytrzymują tempa, czyli Wojciech Lippa 40 lat temu wyszedł w góry

Trepy nie wytrzymują tempa, czyli Wojciech Lippa 40 lat temu wyszedł w góry

Wojciech Lippa

40 lat temu Wojciech Lippa został zaprzysiężony na przewodnika terenowego i beskidzkiego. Jak przyznaje zawsze „miał hopla” na punkcie okrągłej odznaki przewodnickiej, której już dzisiaj prawie nikt nie nosi.

– Zaraziłem się tą pasją od mojego taty, który łaził po górach – mówi Lippa. – Najpierw były wypady na grzyby i borówki. Chciałem czy nie musiałem z ojcem iść w góry. Jeszcze pod górę szło się fajnie, gorzej było schodzić z pełnymi wiadrami borówek, żeby dotrzeć z nimi do pociągu. Bo to właśnie pociąg był głównym środkiem komunikacji przy wypadach w góry. Borówkowym rewirem była Pusta Wielka i szlak do Żegiestowa.

Wojciech Lippa jako działacz, a później prezes sądeckiego oddziału PTT współorganizował m.in. największą imprezę turystyczną w Polsce „Rajd Szlakami Lenina”. Późniejszy działacz Konfederacji Polski Niepodległej, z sentymentem wspomina tamte czasy.

– O komunie w naszym kraju można różne rzeczy mówić, ale jeśli patrzeć przez pryzmat turystyki, to był wspaniały okres. Ciągle odbywały się jakieś rajdy i wycieczki. Kiedyś Nowy Sącz dostał organizację rajdu leninowskiego. Wybuchła panika, bo organizacyjnie, to było ogromne wyzwanie. Ale usiedliśmy z kartką i ołówkiem, podzieliliśmy zadania i wszystko się fajnie udało. W dzisiejszych czasach ciężko sobie wyobrazić taką imprezę, kiedy ludzie z całej Polski dostają urlopy w swoich zakładach i np. ze Szczecina przyjeżdżają do nas na kilkudniowy rajd.

Kto by dzisiaj tak zrobił? Przecież taniej jest pojechać na kila dni na Chorwację niż do Szczecina. Albo taki Rajd Janka Krasickiego – czysta polityka i ideologia, ale myśmy to mieli gdzieś. Najważniejsze dla nas było to, że idziemy na wycieczkę w góry. Czasami nawet nie wiedziałem, jaki działacz socjalistyczny patronuje naszej wycieczce.

Przez 40 lat prowadzenia wycieczek Wojciech Lippa przeżył w górach wiele przygód, na szczęście nigdy tych dramatycznych albo tragicznych, ale za to chętnie wspomina te zabawne.

– Podczas wspomnianego rajdu leninowskiego prowadziłem grupę na Turbacz i zauważyłem, że uczestnicy mieli porządne górskie buty. Wszyscy identyczne. Idziemy pod górę, aż tu nagle ktoś woła: „Panie przewodniku proszę się zatrzymać na chwilę, bo trepy nie wytrzymują tempa”. Myślę sobie jakie trepy? Okazało się, że trepy to pracownicy zakładu karnego w Wałbrzychu, których prowadziłem, a idealne w góry buty były na co dzień częścią ich służbowego stroju.

Wojciech Lippa w 1990 r. został pierwszym komendantem Straży Miejskiej w Nowym Sączu, zakładając tę formację za prezydentury Andrzeja Czerwińskiego i pełniąc funkcję przez dziesięć lat. Jest absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, służył również w Karpackiej Brygadzie Wojsk Ochrony Pogranicza, w latach 1990-94 był miejskim radnym.

– A miałem zostać kolejarzem – wspomina Lippa. – Dziadek kolejarz, ojciec kolejarz, więc ja też miałem zostać kolejarzem. W tym celu poszedłem nawet do Technikum Kolejowego, ale moje losy potoczyły się inaczej. W kolejówce istniało koło SKKT, które skupiało młodych miłośników turystyki. Zebrania mieliśmy w niedziele po południu, kto dzisiaj wybrałby się na takie zebranie?

Naszym opiekunem był profesor Bronisław Piwowar, który zabrał nas pierwszy raz w Bieszczady. To wtedy dostałem na punkcie Bieszczad hopla i on nie opuszcza mnie do dziś, choć dzisiejsze Bieszczady to nie są już tamte góry. „Piwciu” prowadził nas przez dwa tygodnie górami z Zagórza do Krynicy. Ale to były cudowne czasy!

Wyjaśnienie do tekstu w wydaniu tradycyjnym „Dobrego Tygodnika Sądeckiego”:

Przeczytaj też:

Radny odsyła posła do Berlina, czyli grube ryby idą na zderzenie czołowe

 

zajawka

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama