Teraz, teraz, teraz. Oby twój czas nigdy nie nadszedł

Teraz, teraz, teraz. Oby twój czas nigdy nie nadszedł

Im szybciej uświadomisz sobie, że twój czas nigdy nie nadejdzie, tym lepiej dla ciebie, twojej głowy, przyszłych depresji, tabletek, ciepłej wody i żyletek. Kiedy Mark Twain przykładał sobie pistolet do skroni, myślę, że myśl ta mogła być tą, która powstrzymała go przed pociągnięciem za spust. Odłożył broń i sięgnął po pióro. Cała reszta jest historią.

W schizofrenicznym społeczeństwie, w którym żyjemy, ludzie wykazują nerwowe, paranoidalne zachowania, które ktoś kiedyś pięknie nazwał „uzależnieniem od celu”, od bliżej nieokreślonego jutra jako miejsca spełnienia – upragnionej linii mety. Celem przestało być czerpanie radości z dnia, lecz przeżycie dnia i dotarcie gdzie indziej. Zwykle donikąd. Miejsca, którego nie ma, gdyż podobnie jak przeszłość, która była i umarła, tak i przyszłość to jedynie przedwidok i dwie połówki jednego – „teraz”. I ten niedoceniany fenomen „dzisiaj” powinien malować się jako jedyny szczyt wart zdobycia, a wtedy zarówno historia, jak i przeznaczenie dorobią się same. Bez frustracji. Bez gonitwy za szczęściem, którego mechaniki nie znamy, nie poznamy i o którym tak niewiele wiadomo.

Popularny obecnie aforyzm „fake it till you make it” jest tak właściwy – przeciągły, plastyczny, jakby z balonowej gumy. Zawracający do retoryki największych, choćby Faulknera, do której – choć wielu próbowało, nikomu nie udało się jak dotąd doskoczyć. I dobrze. Przecież nie ma takich talentów, które mogłyby zaszkodzić całym pokoleniom. Wszyscy przychodzą, chcą się wykazać i odchodzą. Problem leży w tym, że dla jednych jest to kwestia załamania, dla innych – boskiego odpuszczania. A w sztuce, jak i w sztuce życia – nic na siłę.

Więcej felietonów znajdziesz w najnowszym DTS – dostępnym bezpłatnie pod linkiem:

Reklama