Sztuka unieśmiertelniania

Sztuka unieśmiertelniania

Artyści, ponieważ są wybrańcami Bogów, są nieśmiertelni. Wedle horacjańskiego exegi monumentum mają ten przywilej, bo pozostawiają po sobie trwały ślad, o którym mówią kolejne pokolenia. Człowiek żyje dopóty, dopóki się o nim pamięta. I nie ma znaczenia, że niektórzy  (na przykład poeci: K. I. Gałczyński, W. Broniewski) ideologicznie zbłądzili, a ich obecność w podręcznikach jest więcej niż symboliczna. Oni prędzej czy później i tak wrócą, bo byli artystami wybitnymi, a ich polityczna orientacja też nie jest do końca jednoznaczna.

Wystarczy sięgnąć do archiwum „Kultury Paryskiej”, w której sam Jerzy Giedroyć zamieszczał teksty tego ostatniego. Że w głowie się nie mieści? A jednak. Jakiś mały wyimek? Bardzo proszę: Słowo człowiek to brzmi dumnie/ Powtarzamy za wielkim Maksymem/ A tu coraz ktoś w pysk ci zasunie/ I powiada, że jesteś psim synem/ Cóż tu robić takim gagatkom/ W czekistowskim, mrocznym zajeździe? Więc pomódlmy się /klnąc w waszą matkę/ Wypłowiałej(!) czerwonej gwieździe. Tak, tak, to Broniewski. Komunista! A wracając do tematu: artystę bez względu na wszystko unieśmiertelnia talent. Co jednak zrobić z tymi, którzy nie są Herbertami czy Miłoszami, którzy nie pozostawili po sobie jakieś cennej pamiątki, która zakorzeniłaby ich na trwałe w ludzkiej pamięci? Gałczyński żył krótko (48). Nie wiem, czy w ostatnich latach robił sobie jakiś rachunek sumienia z nieco(?) pijanego życia. O swoją nieśmiertelność raczej nie dbał, nie musiał, pragnął natomiast ocalić od zapomnienia ukochaną muzykę, ukochane miejsca i nade wszystko ukochaną żonę. Dzięki Pieśniom, o „srebrnej Natalii” wie dzisiaj każdy, kto choć trochę interesuje się literaturą. Broniewski z kolei w cyklu trenów pt. Anka unieśmiertelnił tragicznie zmarłą córkę, zanim ta, świetnie zapowiadająca się dokumentalistka, zdążyła ujawnić światu swój talent. Jeżeli nie ma się poważnych zasług w jakiejś dziedzinie życia albo jeśli się nie ma sławnego rodzica, biografowie czy historycy raczej się o nas nie upomną. Jak zatem ocalić od zapomnienia (znowu ten Gałczyński) tych, którzy powyższych warunków nie spełniają? Zanim odpowiem na to pytanie, proponuję poddać się refleksji, kto spośród naszych bliskich, znajomych, przyjaciół, których już nie ma, odcisnął na naszym życiu jakieś piętno, kto nas zainfekował jakąś pasją czy oczarował niezwykłą osobowością. Jeśli tacy są, to znaczy, że warci są unieśmiertelnienia.

Idea jest prosta. Aby owemu stało się zadość, należy powołać do życia coś na kształt Liber amicorum, taką osobliwą księgę przyjaciół. Świetnie do tego celu nadawałaby się na przykład niewielka przestrzeń w „Dobrym Tygodniku Sądeckim”, w którym zamieszczane byłyby w formie krótkiej anegdoty, wspomnienia czy wiersza, sylwetki nietuzinkowych nieobecnych (swoją drogą Nietuzinkowi też byliby niezłym tytułem dla rubryki). Ja już mam pewne osiągnięcia w tej dziedzinie, bo zwykłem przy różnych okazjach (zwłaszcza kabaretowych) przywoływać ich z zaświatów, najczęściej w formie literackich epitafiów. Kiedy parę lat temu organizowałem z ERGO „Zaduszki kabaretowe” z udziałem m.in. Krzysztofa Daukszewicza, wspomniałem tych, z którymi przyszło nam spotykać się i na scenie, i poza nią. Jeden z przedstawionych wówczas tekstów dedykowany był (…)

To tylko fragment tekstu Leszka Bolanowskiego. Całość przeczytasz w wydaniu 500+ – zabierz swój egzemplarz za darmo jeednym kliknięciem:

 

Reklama