Sylwia Zelek, anielski głos ze Żmiącej: mam za co dziękować Bogu

Sylwia Zelek, anielski głos ze Żmiącej: mam za co dziękować Bogu

Żmiąca jest maleńka, ma może 700 mieszkańców, kościół, potok i piękne górskie stoki, na których tak lubi opierać się słońce. Jest cisza i spokój, nawet wtedy, kiedy sąsiadki chcą się dowiedzieć o kulisy telewizyjnych show. Dlatego właśnie tu, w rodzinnym domu, z widokiem na las, Sylwia Zelek ma swój azyl. I swoje miejsca. Tu wraca po koncertach, próbach do opery, w przerwie studiów w krakowskiej Akademii Muzycznej, by złapać oddech. – Nic mi wtedy już do szczęścia nie trzeba – mówi.


Choć jej droga do profesjonalnego śpiewania była kręta niczym ta, którą wraca do rodzinnej wsi z Krakowa, wszystkie jej etapy zdają się dziś potrzebne i ważne.

– Śpiewałam od zawsze, na początku wystarczały mi do tego urządzenia AGD, jak rurka od odkurzacza udająca mikrofon, z czasem zaczęłam potrzebować konfrontacji z większym audytorium niż tylko rodzina – wspomina. Tak trafiła do szkolnych przedstawień, zaczęła śpiewać psalmy w kościele, co robi zresztą do dziś. W gimnazjum marzenie o występach na scenie nadal było mocne, pasji nie przyćmiła też czteroletnia nauka w technikum hotelarskim.

– Dobrze mieć zapasowy plan, prawda? – uśmiecha się 26- latka. Zresztą to technikum było nie tylko po to, aby młoda artystka miała gdzieś w głowie Plan B, ale też po to, by mogła szkolić swój głos i gitarę w zespole Consonans, który założył świętej pamięci Ludwik Mordarski, a później przejął profesor Leszek Mordarski. – To on zaraził mnie poezją śpiewaną – wspomina. Na tyle mocno i skutecznie, że zaczęła startować w konkursach.

Bez kompleksów

W rodzinie Zelków jeden muzyk już jest. Wujek Sylwii, Roman, brat taty, by zarobić sobie na fagot, musiał lata temu wyjechać za granicę. A kiedy już stać go było na instrument, postanowił za Oceanem zostać na zawsze. Kiedyś grał w zespole Biało-Czerwoni, dziś w dwóch kościołach w Chicago. Sylwia już z nim śpiewała, a nawet nagrała płytę z kolędami i pieśniami religijnymi. – Rodzice nie zajmowali się zawodowo muzyką, ale zawsze mnie motywowali. – opowiada. Nie miała nigdy kompleksów, że pochodzi z małej miejscowości. To dawało jej siłę i pozwalało naładować akumulatory. Czy wątpiła w swoje umiejętności? Na pewno miała obawy, czy poradzi sobie w artystycznym świecie. Mówi: – Zaczęłam późno, bo dopiero w ostatniej klasie podstawówki uczyłam się gra na gitarze, ale dałam radę. Potem był pięcioletni Instytut Edukacji Muzycznej w Kielcach, teraz Akademia Muzyczna w Krakowie, gdzie trenuje głos. I gdzie coraz wyżej stawia sobie poprzeczkę. Bo Sylwia, jak to prawdziwa góralka; ambitna, szukająca coraz to nowych wyzwań, które zbliżą ją do profesjonalizmu.

– Kursowałam pomiędzy Kielcami a Krakowem i Żmiącą, pisałam pracę magisterską. Było ciężko, ale warto. Jak się bardzo chce, nie ma rzeczy niemożliwych – podkreśla. Lubi być perfekcyjna, ale już nie za wszelką cenę.

– Zbyt dużo kosztowało mnie to emocji, za wiele stresu – mówi.

By złapać balans, musiała nauczyć się odpoczywać. Zaczęła biegać, pracować nad kondycją i dbać o dobry sen. Wie, że w pracy muzyka regeneracja jest równie ważna, jak trening głosu.

– Przestawiłam sobie priorytety. Dziś na pierwszym miejscu jest rodzina i kiedy jestem w Żmiącej to jej poświęcam cały czas – tłumaczy.

Muzyka jest bardzo wymagająca, ale Sylwia już się w niej nie topi. Potrafi w tej wodzie pływać i wie dziś dobrze, dokąd chce dopłynąć. Dwukrotne stypendium ministra, zwycięskie konkursy utwierdziły ją tylko, że to właściwy kierunek.

– Nie przyszło mi to łatwo, nie spadło z nieba – podkreśla. – Tylko ja i najbliżsi wiedzą, ile musiałam włożyć w to trudu, czasu, kilometrów, które musieliśmy pokonywać, a także pieniędzy. Bez rodziny nie byłabym w tym miejscu. Programy Bitwa na Głosy, czy udział w Voice of Poland nie przewróciły jej w głowie, ale, jak mówi, pomogły wyjść ze skorupy, dodały pewności siebie, nauczyły pracy z kamerą, pokazały od kulis wielki, medialny świat.

Nic na skróty

Wybiera sobie ambitny repertuar, bo nie lubi chodzić na łatwiznę. Nie zawsze ma jednak wpływ na to, co śpiewa i w jaki sposób. Tak było na przykład w Voice of Poland, gdzie reżyser zadecydował, że wykona Memory Barbary Streisand z operową manierą. Żadne z krzeseł jury się nie odwróciło. – Czy żałuję? – Nie. Traktuję to jako moje kolejne doświadczenie – zapewnia.

Dodaje, że nie chce być produktem, jednym z kolejnych telewizyjnych wytworów. Woli ciężko zapracować na swoje nazwisko, zaufanie i własną publiczność. I to daje efekty. Sylwia przebrnęła przez eliminacje i będzie reprezentować Polskę na prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu „Słowiański Bazar” w Witebsku. Już w lipcu wystąpi przed sześciotysięczną publicznością i wykona trzy piosenki.

Chcę pokazać wachlarz moich możliwości, ciemniejszą barwę soulową, ale też umiejętności interpretacyjne tekstu poetyckiego i melodyjność rosyjskiego języka – uśmiecha się.

I zdradza, że o stylizację i wszystkie kreacje zadba ukochana ciocia Urszula Zelek, która doskonale wyczuwa potrzeby sceniczne. A to już połowa sukcesu. Potrafi śpiewać operę, ale i rozrywkę. Jeśli jednak miałaby nagrać pierwszą płytę byłaby to poezja śpiewana; jest najbliższa i jej charakterowi, i myśleniu Sylwii o świecie. Znajomego tekściarza już ma, teraz czeka na dobry moment. A właściwie na więcej czasu, bo prócz studiów uczy muzyki w szkole i śpiewa
podczas ślubów w kościele.

– Mam za co dziękować Bogu – nie kryje, choć dobrze wie, że tradycja nie jest w modzie i nie sprzedaje się za dobrze. Stara się nie czytać komentarzy i nie przejmować ludzką złośliwością Nie lubi też porównań, nawet do Anny German. Szuka własnej drogi.

– Najważniejsze, by być sobą i mieć osobowość, włożyć serce i emocje – podkreśla. – Ważne też, by nikogo nie naśladować. Kopistów jest wielu, ale w pamięci zostają zawsze ci, którzy potrafią oddać cząstkę siebie. Ja potrafię się tak dzielić. W tym dzieleniu pomagają własne, nieraz trudne doświadczenia.

– Dziś mój głos jest głębszy i wiem, o czym śpiewam. Mam świadomość sceniczną i kiedy teraz słucham siebie sprzed lat, dostrzegam zmiany, zarówno techniczne jak i emocjonalne, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy – opowiada.

Nie zachłysnęła się wielkomiejskim światem, jest naturalna i wiarygodna. Może przez to, że rodzina, chłopak i wiara nie pozwalają jej odlecieć? Normalna, mówią ci, którzy ją poznali po telewizyjnych występach. Bo nie zazdrości innym sukcesów, potrafi wspierać konkurentów, nie przewróciło się jej w głowie, choć przecież mogłoby…

– Nie jestem gwiazdeczką – uśmiecha się. – Nie śpiewam dla siebie, śpiewam dla ludzi. To uczy pokory.

KATARZYNA KACHEL

Fot. Anna Brajner

 

 

 

 

 

Przeczytaj więcej tekstów o pasjonujących ludziach:

Reklama