Święto Dzieci Gór. Kulturowy trójkąt

Święto Dzieci Gór. Kulturowy trójkąt

Od osiemnastu już lat doświadczam, jak szybko mija każda edycja ŚWIĘTA DZIECI GÓR. Jeszcze szybciej odkąd Festiwal jest dzień krótszy. Dopiero co szliśmy korowodem z Rynku do Parku Strzeleckiego, a już ostatni koncert narodowy. Zwyczajem kilku ostatnich lat zobaczymy trzy zespoły.

Na razie na scenie pojawia się para z POGÓRZAŃSKICH DZIECI z kosturem, symbolem władzy nad sceną, nad tym dniem.
Przy okazji tego ostatniego koncertu warto może powiedzieć, kto w tym roku zasiada w Radzie Artystycznej. Przewodniczącą jest dr Dorota Majerczyk, etnolog, która na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR była już w bardzo różnych rolach od instruktora, przez sekretarza rady artystycznej po przewodniczącą i zna festiwal znakomicie, z wielu stron. Dr Tomasz Nowak jest etnomuzykologiem i etnochoreologiem, choreografami są Evgeniya Grancharova z Bułgarii, przyglądająca się tańcom nie po raz pierwszy na ŚWIĘCIE oraz debiutujący w tej roli Rüştü Akar z Turcji. Etnografem z Polski, a nawet z Nowego Sącza jest Benedykt Kafel i tu należy wspomnieć, że uczestniczył on we wszystkich trzydziestu edycjach ŚWIĘTA DZIECI GÓR jako członek Rady Artystycznej. Obowiązki sekretarza rady przyjął na siebie Patryk Rutkowski, etnolog i choreograf, który – mimo, że w takiej roli występuje po raz pierwszy – na Festiwalu był wielokrotnie, w różnych funkcjach.
Krzysztof Trebunia-Tutka po tradycyjnej prezentacji Rady Artystycznej, przywitał gości specjalnych. Na widowni zasiedli: Satyasheel Lall – drugi sekretarz ambasady Indii w Warszawie, Dagmara Szymańska-Żyglicka reprezentująca polski Konsulat Generalny w Houston, ks. Tadeusz Rusnak – proboszcz parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Houston, Aleksandra Gąsowska z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Antoni Koszyk – wicestarosta nowosądecki, Piotr Obrzut – zastępca wójta Gminy Grybów, Maria Majcher – dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Grybowie oraz Krzysztof Koszyk – sołtys Kąclowej, skąd przyjechał polski zespół.

Myślimy sobie z rozrzewnieniem: piątek, piąteczek, piątunio! Gdy dla większości z nas zaczyna się upragniony zazwyczaj weekend, dawniej był jeszcze jeden dzień pracy. Tylko niedziela była wolna, a i to nie do końca, bo przecież zwierzęta nawet w niedzielę jedzą i trzeba im tę ich strawę podać.

Jednak tej niedzielnej pracy było już niewiele, dlatego w sobotę po południu lub pod wieczór można się było cieszyć swobodą. Można było odpocząć.
Gdy zaczyna się przedstawienie POGÓRZAŃSKIE DZIECI pracy mają jeszcze dużo. Nie wiedzą, kiedy skończą plewić buraki. Cierpliwie wrzucają chwasty do wiklinowych koszy, a Hanka, uproszona przez resztę siada na pniu i śpiewa, żeby im się dobrze robiło. Piosenka jest o róży, która jest tylko dla tej, co ją hodowała. Nie da jej nikomu innemu.
Śpiew przerywa większa grupka, wśród której mocny głos trzymają złośliwe chłopaki, co się teraz natrząsają z ciężkiej pracy dziewczyn. Na propozycje, co by pomogli, tylko wzruszają ramionami. Oni swoją pracę już zrobili, a tutaj przyszli się bawić.
„Chodoki” są nieużyte, ale dziewcząt nie trzeba długo prosić. Przyłączają się do pracujących i od razu widać, jak robota przy śpiewie upraszającym uprzejmie słoneczko, że mogłoby się już schować za górę, rusza do przodu, a koszyki przesuwają się w drugą stronę sceny. I już gotowe, ani się nie zmęczyły: jakie to mądre, że razem szybciej, łatwiej a i relacje zupełnie inne się buduje.
Dziewczyny są pracowite, ale nie pamiętliwe, nie małostkowe. I kiedy chłopaki proponują zabawę w zająca, najpierw trochę dla przyzwoitości kręcą nosem: „Teroz to byście się bawili, a do roboty to was nie było”. Po chwili jednak: „Ale… co tam. Może być w zająca.” Kto miejsca nie znajdzie w kręgu po liczeniu do pięciu, w strasznym wrzasku i ogólnym chaosie, ten zostaje następnym zającem.
Potem dość okrutna zabawa, z której wynika, że za wysypanie jabłek może zbić narratora babka, a za wysypanie owsa – ojciec, choć bohater ma zaledwie trzy lata!
Dużo spokojniej, gdy chusteczka zmienia właściciela, a potem gdy wianek liliowy to na jednej, to na drugiej głowie osoby, której skłoniła się Rózia i podała rączkę. Ta ostatnia zabawa walor ma dodatkowy, bo jest tylko dla dziewczyn. Jednak już w srockę bawią się wszyscy. Najpierw tę pierwszą trzeba wybrać demokratycznie, czyli w drodze wyliczenia („Jedzie kareta, dzwonek dzwoni…”), bo potem już sroczęta wybierane są najpierw przez tę pierwszą sroczkę, a potem również przez wybrane wcześniej sroczęta. I pewnie niedługo wszyscy staliby się sroczętami gdyby nie…
„Ujek z basem idzie!”
A za nim cała kapela. Chwilę im zagrają, bo nie mają czasu. I jak na tę sytuację dzieci wyjątkowo długo nie mogą się dogadać, co muzyka ma „muzyknąć”. W końcu jeden „chodok” sobie zaśpiewa…
A jak zaśpiewał, to i wybrać taniec może, więc zarządza: „Polkę suwiec zagrajcie!”. Następna przyśpiewka i dalej polka…
– „Walczyka”!
– Umiecie?
– Umiemy!
Duże kółeczko, a obrazu dopełnia para dziewczynek, bawiących się gałgankowymi lalkami i zabawkami z drewna, a z drugiej strony chłopak z dziewczyną rzucają do siebie piłką, czyli pozwijanym i przewiązanym sznurkiem materiałem. Dwóch chłopaków robi najprostszą huśtawkę: deska na pniaku.
Do polki starej baby idą wszyscy. Spokojnie po kole, a potem żywo w parach. I znów po kole, choć kilka par wewnątrz… i znów żywo.
Kowol ze śpiewem. Muzyka podegro? Podegro! Kie by mała nie podegroć! Więc kowole śpiewają jako to w kuźni kują. Chłopcy w przyklęku przed dziewczętami, potem kółeczko spokojnie i w parach żywo.
Do „Sztajerka”!
I wszyscy do polki w podskoku! Podskok, podskok, raz dwa trzy – szybki przytup w deski sceny.
Kapela na odpust musi iść, ale dadzą się uprosić, żeby jeszcze jeden taniec, z przyśpiewkami, choćby o tym niebezpieczeństwie, że skoro Hanusia ma spódnicę ładną to mogą ją ukraść. Hanusię raczej nie spódnicę. Albo spódnicę z Hanusią. Rozwiązaniem jest brzydsza spódnica?
Bogaty program!

Hoś, hoś… zawołaniem i brawami dziękujemy zespołowi z Kąclowej. A Krzysztof chwali dzieci, że ubrane były naturalnie, jako przy robocie, nie odświętnie. I opowiada, jako dawniej wszędy było dość biednie, a pod halami było najbiedniej, bo nic nie rosło. Kiedy zaś było bardzo źle, to nasi dziadowie i pradziadowie musieli emigrować nawet za wielką wodę. No i teraz już wiadomo, że na scenie pojawi się dobrze już nam znany zespół WAWEL z Houston – goście tej edycji Festiwalu.
Dobrze znany? Czy aby na pewno?
Pierwsze dzieci na scenie i owszem: dżinsy, wysokie byty z podniesionym obcasem, kapelusze z szerokim rondem. Śpiewają w oryginalnym języku piosenkę o starym Mcdonaldzie, który miał farmę i zastanawiają się, co na tej farmie. Przypominają sobie wspólnymi siłami, że krowę, a potem psa, który szczeka po angielsku (łow, łow).
Są i młodsze dzieci. Ktoś z nich dosiada bujanego konia, ktoś konia na patyku. Ktoś do kogoś strzela, na niby, a tamten na niby pada i jakiś Indianin na niby ciągnie go na cmentarz.
I gdy dzieci z Teksasu tak się bawią, wchodzi grupa emigrantów. Młodzi w krakowskich strojach i tu powoli zaczynamy wątpić, czy aby na pewno znamy zespół, który nazwę wziął od najsłynniejszego wzgórza w Polsce. Bo do tej pory zawsze tańczyli do muzyki puszczanej z jakowegoś nośnika, a tu pojawia się cała kapela!
Możemy zdradzić tajemnicę: muzycy są Polakami, stąd, zebrali się, by zespół polonijny przynajmniej w części swego narodowego występu mógł zatańczyć do muzyki żywej, zgodnej z regulaminem. I to jest piękne! Tak wyglądają cuda ŚWIĘTA DZIECI GÓR. Muzycy przez cały tydzień ćwiczyli z zespołem, a wygląd mają, że… klękajcie narody! Nie powstydziłby się takiej stylówy ani pianista z teksańskiego saloonu, ani Szmelcpaka z Floriańskiej w Krakowie.
Młodzi Polacy chcą pokazać nowym kolegom i koleżankom krakowiaka. Kapela zaczyna i w tan ruszają trzy pary. I rzecz się dzieje po bożemu: charakterystycznie uniesione dłonie, krok dostawny, kółeczko…
Autochtoni powoli się włączają, próbują naśladować krakowiaków i dzieje się kamractwo w obrębie zespołu, a jednocześnie symboliczne kamractwo zupełnie obcych sobie kultur. Czyli żywa idea Festiwalu!
Wchodzi następna polska grupa. Zgubili się w drodze ze statku, dopiero teraz docierają na miejsce. Piękne stroje łowickie, ale wśród przybyłych jest trójeczka dzieciaczków: chłopak i dwie dziewczyny ubrane zgodnie z założeniami Festiwalu: w strój roboczy, codzienny. Ta trójka tańczy trojaka. Płynie znana melodia i aż się chce śpiewać o góralach, którzy zasiali owies…
Teraz już trzy piękne, łowickie pary ruszają do oberka. I kiedy sobie pomyślimy, że ta sytuacja dzieje się wiele tysięcy kilometrów od Łowicza… Że te dzieci chodzą na co dzień do amerykańskich szkół i tylko raz w tygodniu uczą się języka swoich dziadków w sobotniej szkółce, że prowadzące ten zespół instruktorki mają niełatwe zadanie szukania tego, co autentyczne… Gdy sobie to wszystko pomyślimy, to pozostaje tylko jedno: zachwyt.
I wiele rzeczy dzieje się wokół! Pomagają zebrane dzięki uprzejmości ich przyjaciółki, przewodniczącej Rady Artystycznej Doroty Majerczyk rekwizyty, zabawki, meble i ta stara, piękna walizka, z którą jak ze skarbem szaleje mały Indianin.

Kowboje też pokażą, jak tańczą. I do tańca zaproszą przybyszów zza wielkiej wody. Tym razem z odtworzenia, jakże dobrze znana piosenka „Footloose” Kenny’ego Loginsa już nie zaskakuje. Starsi mogą przypomnieć sobie szalejącego na ekranie w 1984 roku Kevina Bacona, młodsi – Kenny’ego Wormalda w remake’u z roku 2011. I w jednej, i w drugiej wersji rzecz dzieje się w prowincjonalnym miasteczku na południu Stanów. I teraz szlagier ze znanego filmu staje się tańcem kamrackim przybyszów z nieznanego kraju nad rzeką, która przypomina zygzak, z tymi, którzy są tutaj… trochę dłużej, bo przecież też nie od zawsze.

Występ zespołu DYNAMICE CHILDREN ACADEMY poprzedzono wykładem w języku angielskim. Wykład dotyczył przede wszystkim religii panującej w Indiach. Krzysztof Trebunia-Tutka słowa dwóch dziewczynek z Ahmadabadu przetłumaczył.
W tańcu grupka dziewcząt. Piękne stroje, złoto przeplata się z głęboką zielenią. Muzyka – ascetyczna, wzmocniona… śpiewem.
W tańcu używają rekwizytów: dzbanów, dłuższych kijów pojedynczych i krótszych, podwójnych.
Podczas tańca z krótkimi kijami pojawia się na scenie chłopak. Imituje grę na flecie. Jego czerwone spodnie stanowią ciekawy kontrapunkt dla głębokiej zieleni strojów dziewcząt.
Na koniec napis, który specjalnie przywieźli ze swego dalekiego kraju „We (serduszko) Nowy SaCZ”, flaga Indii i pożyczona od grupy amerykańskiej flaga Polski.

I znów przenosimy się do szalonego Teksasu. Z głośników płynie wyśpiewana prośba, by Bóg błogosławił Texas. Do tańca dołączają się kolejne osoby. Aż na całej scenie: buty na podwyższonych obcasach, dżins, kapelusze z szerokimi rondami. Wszyscy razem…
I Texas Boogie, dziewczęta, chłopcy, w parach, z figurami.
I myślę, patrząc na ten polonijny zespół, że może to też jest misja ŚWIĘTA DZIECI GÓR. Jesteśmy tu dla nich i może dzieci tych dzieci, które teraz tańczą teksańskie rytmy, a wcześniej tak uroczo próbowali tańce swoich dziadków i babć z dalekiego kraju, może ich dzieci, albo młodsi koledzy za dwadzieścia lat, a może wcześniej, przyjadą na ŚWIĘTO DZIECI GÓR, a Rada Artystyczna pokiwa z uznaniem głowami na zabawy, tańce, stroje, muzykę. Bo może, patrząc przez tydzień na swoich kamratów z polski, na ich zabawy, stroje, tańce, muzykę tak starannie odtworzone, tradycyjne, oryginalne, zachwycą się nimi po prostu. I zapragną tak samo. A jeśli nie – to przynajmniej zobaczą!

 

Kamil Cyganik

kierownik biura prasowego Festiwalu

zdjęcia: Piotr Droździk

 

Reklama