Sądeczanka Maja Sontag: w dalekim świecie czasem łatwiej znaleźć Wi-Fi, niż prysznic

Sądeczanka Maja Sontag: w dalekim świecie czasem łatwiej znaleźć Wi-Fi, niż prysznic

Zwiedziła Europę, Amerykę Północną i Południową, Azję, Australię. Na co dzień pracuje w reklamie, mieszka w Warszawie. I choć właśnie szykuje się do kolejnej podróży – samotnej motocyklowej eskapady do Afryki  – zawsze chętnie wraca do rodzinnego domu w Nowym Sączu przy ul. Mickiewicza.

Z Mają Sontag –  niestrudzoną podróżniczką, autorką książki pt. „Majubaju”, czyli żyrafy wychodzą z szafy”, rozmawiamy w jej rodzinnym  mieście, gdzie „ładuje akumulatory” przed daleką wyprawą.

Maja Sontag w rodzinnym domu przy ulicy Długosza w Nowym Sączu

Agnieszka Małecka: Objechała Pani niemal cały świat. A zaczęło się od wymiany studenckiej, kiedy to udała się Pani do Indii…

Maja Sontag: To było 15 lat temu. Podczas studiów w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej zapisałam się na wymianę. Jechaliśmy do Indii lądem, przez Rosję, Indie, Nepal. Tam na miejscu studiowałam cztery miesiące. Tak się zaczęło to moje podróżowanie i jakoś ciągle mi mało (śmiech).

AM: Jak wyglądała Pani najdłuższa podróż?

MS: Trwała półtora roku. Wyjechałam w 2010 roku, a wróciłam w 2012. Wrażenia i przygody z tej wyprawy zawarłam w mojej książce „Majubaju, czyli żyrafy wychodzą z szafy”. Potem przez cztery lata pracowałam, żeby zaoszczędzić na kolejny wyjazd…

AM: A gdzie była Pani ostatnio?

MS: W maju zeszłego roku wyjechałam do Japonii, którą przez trzy miesiące zjeździłam autostopem. Potem promem popłynęłam do Władywostoku. Ponieważ byłam ograniczona trzydziestodniową wizą rosyjską, postanowiłam odwiedzić Republikę Tuwy i zobaczyć tamtejsze szamańskie obrzędy. Spędziłam tam miesiąc. Potem na dwa miesiące pojechałam do Mongolii. Wtedy zaczęłam od lokalnych ludzi pożyczać motocykl i w ten sposób się przemieszczać. Następnie, nastała już zima, kupiłam bilet do Indii, do Kalkuty.

Święta skała Aborygenów, Uluru, Australia

AM: Podróżuje Pani sama?

MS: Całkowicie (śmiech). Zwiedziłam Bangladesz, a potem pojechałam jeszcze do Korei Południowej i do Mongolii. Stamtąd zabrałam się już do Polski. Teraz chcę kupić motocykl i jeszcze przed pierwszym śniegiem ruszyć do Afryki, chcę zwiedzić Maroko, Algierię i Tunezję. W przyszłym roku chcę zwiedzić Azję centralną.

AM: A jak to jest tak samotnie podróżować?

MS: Mam olbrzymią swobodę, mogę jechać tam, gdzie mnie oczy poniosą. Żyję w drodze, układam życie z dnia na dzień. Motocykl bardzo ułatwia mi samotne podróżowanie. Ludzie na ogół bardzo się dziwią na mój widok, bo to dość niezwykłe: samotna kobieta, na motorze i do tego taka wysoka (śmiech). (Maja ma 1, 94 m wzrostu- przyp. red)

AM: Czy podczas tych samotnych eskapad nie brakuje Pani bliskich i rodziny?

MS: Jasne, że za nimi tęsknię. Z rodzicami mam jednak bardzo dobry kontakt właśnie w podróży. Mam wtedy różne historie do opowiedzenia. Narzędzia takie jak Facebook czy Skype, bardzo ułatwiają nam kontakt. Internet jest praktycznie wszędzie. Śmieję się, że czasem łatwiej jest złapać Wi-Fi, niż prysznic. Gdy jestem w Warszawie,  jest kierat: praca – dom – praca – dom, więc co tu opowiadać? Wracając do rodziców: oczywiście, że za nimi tęsknię, dlatego wracam do domu. Kontakt internetowy nie zastąpi rozmowy w cztery oczy, zapachu żurku czy smaku szarlotki. Jednak wydaje mi się, że znajduję czas na wszystko: na podróże, na pracę, na spędzenie czasu z rodzicami, przyjaciółmi.

Pamiątkowe zdjęcie z parą młodą, wiejskie wesele, Sumatra, Indonezja

AM: Podobno będąc w Azji, podróżowała pani razem z kobiecą grupą motocyklową?

MS: Tak, był to zalążek różnych przygód i ciekawych doświadczeń. Będąc w Bangladeszu spotkałam grupę Bengalek na motorach. Zrzeszyły się tam w specjalnym stowarzyszeniu. W tamtych stronach kobieta na motocyklu jest rewolucjonistką, a motocykl jest symbolem walki o prawa kobiet. Kobiety te szkolą się również z samoobrony.  Założycielka tego stowarzyszenia zaprosiła mnie do domu, pomogła zorganizować motocykl. Poznała mnie z lokalnym motocyklowym celebrytą, który przedstawił mnie całej tamtejszej motocyklowej społeczności. Trochę jak w filmie „Forrest Gump” jechałam tym motocyklem przez kraj i na każdym w zasadzie kroku czekała na mnie grupa motocyklistów, która jechała ze mną, „eskortowała” mnie do hotelu. Pokazywali mi zabytki, atrakcje. To było niesamowite. Bangladesz zaskoczył mnie ludzką dobrocią, życzliwością, bezinteresownością. Tamtejsza społeczność motocyklowa otoczyła mnie opieką. Piękną architekturę zobaczę na zdjęciach w albumie, ale życia doświadczam tylko w podróży. Na przykład takie Machu Picchu, jak dla mnie straciło urok, bo jest tam pełno turystów. Omijam takie miejsca i szukam autentycznego życia. Doświadczam tego w prywatnych domach lokalnych mieszkańców. Teraz chcę mieć swój motocykl, aby móc podróżować już całkiem samodzielnie.

AM: Pytanie na koniec: Pani wzrost na pewno budzi zainteresowanie?

MS: Tak, mężczyźni czują jakiś tam respekt. To trochę odstrasza, ale bywa też lodołamaczem konwersacji. Mój wzrost jest na tyle nietypowy, że ludzie jakoś nie mogą przemilczeć tego faktu.

***
28 września (czwartek) o godz. 17. w Galerii Marii Ritter w Nowym Sączu odbędzie się spotkanie z cyklu „Rody Sądeckie”. Od Habelanek do Mai Sontag”. Spotkanie organizowane przez Muzeum Okręgowe w Nowym Sączu oraz przedstawicieli Rodu Habelów i Sontag poprowadzi Anna Totoń.

Fot. Anna Totoń, Maja Sontag – fotografie oraz podpisy pochodzą z książki pt. „Majubaju”, czyli żyrafy wychodzą z szafy”.

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama