Sącz/Devon. Mieszkała u lorda. Życie towarzyskie kwitło

Sącz/Devon. Mieszkała u lorda. Życie towarzyskie kwitło

Barbara Rola, Devon

DTS YOUNG. W rezydencji, w której mieszkałam, zatrudnionych było kilka osób. Jednak gdy przyjeżdżał Sir z żoną i dziećmi personel się powiększał: obsługa domu, ogrodnicy, szofer, opiekunki do dzieci, a nawet osoba odpowiedzialna za wyprowadzanie psów – o pracy u angielskiego arystokraty w hrabstwie Devon opowiada Barbara Rola, nauczycielka języka angielskiego w Zespole Szkół nr 3 im. Bolesława Barbackiego w Nowym Sączu.

Barbara Rola, Devon

Jak to się w ogóle stało, że zaczęła Pani pracę u lorda?

– Może zacznę od tego, że mój pracodawca nosił tytuł Sir, który jest osobiście nadawany przez królową za szczególne osiągnięcia. Niektóre źródła podają, że tytuł ‘Sir’ i ‘Lord’ mogą być używane zamiennie jednak dla Anglików stanowią one pewną różnicę. Wracając do pani pytania, odkąd pamiętam fascynował mnie język angielski oraz tradycje i kultura Wielkiej Brytanii. Akurat zbliżał się finał moich studiów lingwistycznych, gdy otrzymałam wiadomość od kuzyna, że w posiadłości, której rozbudowę nadzorował, poszukują osoby, która zechciałaby tam zamieszkać i towarzyszyć pani domu.

– Na czym polegała Pani praca?

– Panią domu okazała się mama wspomnianego arystokraty, urocza starsza dama, o nietuzinkowym poczuciu humoru i otwartości na świat. Po pierwszym spotkaniu przypadłyśmy sobie do gustu, a moja praca polegała głównie na tym, aby z po brzegi wypełnionego kalendarza nie pominąć żadnego wydarzenia. Życie towarzyskie kwitło, a ja stałam się jego nieodłączną częścią.

Rutyny dnia chyba nie było?

– Posiadłość okazała się miejscem licznych uroczystości mniej lub bardziej oficjalnych. Często gościli w niej przyjaciele rodziny, którzy przyjeżdżali z najdalszych zakątków świata. Zwykle bez zapowiedzenia. Może trudno to sobie wyobrazić, ale rutyna to ostanie słowo, jakie pasuje do tego domu. Każda wizyta i uroczystość pociągała za sobą szereg kwestii organizacyjnych. Trzeba było być elastycznym i gotowym na wszystko.

– Czuła Pani pewien dyskomfort związany z tą pracą? W końcu osoba lorda jest w pewnym stopniu wyżej usytuowana społecznie od przeciętnego człowieka.

– Muszę przyznać, że przed pierwszą rozmową czułam delikatny stres. Jednak spotkanie na miejscu rozmyło wszelkie obawy.

– Może Pani opowiedzieć jaki był lord? Jak zachowywał się względem Pani?

– Pierwsze, co przychodzi mi na myśl to, że był bardzo zajęty. Na co dzień spędzał czas w Londynie, gdzie pochłaniały go jego liczne inicjatywy. Wyróżniał się wysoką kulturą osobistą, elokwencją. Był mistrzem słowa, snuł fascynujące opowieści o jego licznych przygodach. Pamiętam, że pytany, jak się czuje, zawsze odpowiadał, że nadzwyczaj dobrze. Wobec mnie oraz każdej osoby, która pojawiała się w jego otoczeniu, był nad wyraz uprzejmy, zawsze opanowany i nie dawał w żaden sposób nikomu odczuć dyskomfortu związanego z jego pozycją. Filantrop – wspierał liczne fundacje – i miłośnik psów.

Barbara Rola, hrabstwo Devon

– Czym życie lorda różni się od życia przeciętnego Kowalskiego czy… raczej Smitha?

– Sir często podróżował, prowadził liczne biznesy, spotkania, wciąż był gdzieś zapraszany. Nigdy nie było wiadomo, w którym zakątku ziemi się znajduje. Jednego dnia przebywał w posiadłości, a kolejnego dzwonił i pozdrawiał nas z Chin.

– Może Pani opisać, jak wyglądała posiadłość lorda? Czy pokrywa się to z obrazami, jakimi jesteśmy karmieni poprzez filmy?

– Rezydencja, w której mieszkałam wraz z jego mamą, znajdowała się na południu Anglii w tak zwanej angielskiej riwierze w hrabstwie Devon i była czymś, co można nazwać letnią rezydencją. Zatrudnionych w niej było kilka osób, lecz gdy przyjeżdżał Sir z żoną i dziećmi personel się powiększał: obsługa domu, ogrodnicy, szofer, opiekunki do dzieci, a nawet osoba odpowiedzialna za wyprowadzanie psów. Dom tętnił życiem i każdy miał swoje obowiązki. Nieprzeciętna spontaniczność gospodarzy stanowiła wyzwanie dla personelu. Czasem, jak na klaśnięcie ręki, trzeba było zorganizować wystawną kolację, zadbać o szczegóły. Wszyscy jednak wiedzieli, za co są odpowiedzialni, co czyniło nas zgranym zespołem.

– Jak Pani po latach wspomina tę pracę?

– Jako fascynującą przygodę. Wyjechałam do pracy a zyskałam przyjaciół. Często ich odwiedzam i utrzymuję regularny kontakt telefoniczny i mailowy.

– Gdyby teraz pojawiła się sposobność ponownego tam zatrudnienia, to przyjęłaby Pani tę propozycję?

– Był to fenomenalny etap mojego życia, za który jestem bardzo wdzięczna, jednak to, jak moje życie układa się obecnie w Polsce, dostarcza mi mnóstwo satysfakcji. Cieszę się z pobytu w Nowym Sączu, gdzie sporo energii daje mi praca nauczycielki języka angielskiego. Najważniejsze jednak jest to, że jestem blisko narzeczonego, rodziny, przyjaciół i naszego psa.

***

Zachęcam również do przeczytania rozmowy z Agatą Charzewską, która opowiadała o swoich przygodach w Azji, gdzie uczyła chińskie dzieci języka angielskiego: Przetańczyłam na Wielkim Murze Chińskim cztery dni.

Gabriela Wolińska (DTS Young)

Fot. Arch. Barbary Roli

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama