Rozmowa z Władysławem Nowakiem, prezesem firmy Nowak-Mosty, sponsorującej piłkarzy Wisły Kraków

Rozmowa z Władysławem Nowakiem, prezesem firmy Nowak-Mosty, sponsorującej piłkarzy Wisły Kraków

– Jak się zostaje sponsorem jednego z najbardziej utytułowanych klubów piłkarskich w Polsce?

– Dobre pytanie. Gdybym powiedział, że to był impuls, szybka decyzja, byłaby to tylko część prawdy. Wcześniej przecież bywałem sponsorem meczu, pomagałem finansowo w przygotowaniu oprawy przez kibiców. Można więc chyba powiedzieć, że do decyzji o sponsorowaniu Wisły dochodziłem stopniowo, mały krokami, chociaż nie potrzebowałem na jej podjęcie aż tak wiele czasu.

– Dla wielu obserwatorów dużym zaskoczeniem był sam moment, kiedy Pańska firma zdecydowała się na ten krok (listopad 2019 r. – przyp. red.). To był okres, kiedy sytuacja m.in. właścicielska w Wiśle była bardzo skomplikowana, klub znajdował się na ostatniej pozycji w tabeli śrubując rekord w ilości porażek, a tu pojawia się Władysław Nowak i mówi – wchodzę! W środowisku piłkarskim przepowiadano, że to będzie koniec Wisły Kraków i niewielu chciało postawiać na nią w tym momencie swoje pieniądze.

– Co mam odpowiedzieć, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie? Widocznie właśnie w tym momencie klub potrzebował takiego wsparcia. Po prostu w taki sposób mogłem się odwdzięczyć za wspaniałe emocje i wzruszenia, jakich mi i pewnie całej Polsce Wisła dostarczała przez lata, szczególnie w czasach, kiedy tak efektownie grała w europejskich pucharach. W tamtych czasach wszyscy przyznawali się do Wisły, każdy chciał się choć trochę czuć częścią tamtych sukcesów. Ale żeby kiedyś znowu przyszły sukcesy, trzeba w drużynę wierzyć, kiedy jest na ostatnim miejscu i przegrywa kolejnych dziesięć meczów.

– To może wtedy warto było być sponsorem Wisły i pokazywać swoje logo do telewizyjnych kamer na europejskich stadionach?

– Byłem wtedy młodym mężczyzną , a firma, której jestem współwłaścicielem nie była jeszcze nawet w sferze planów. Prawdę mówiąc oglądałem tamte mecze głównie w telewizji, bo mieszkałem daleko od Krakowa. Ale wrócę jeszcze do tego, dlaczego wraz z wspólnikiem zdecydowaliśmy się pomóc Wiśle? Przede wszystkim ze względu na osobę Kuby Błaszczykowskiego. Jego osobowość i powrót do klubu po latach były dla nas gwarancją, że warto się znaleźć w takim gronie, bo sytuacja będzie zmierzać w dobrym kierunku. A w tych najnowszych czasach do wyjazdów na mecze zaczął mnie namawiać jeden z pracowników naszej firmy, który od lat był kibicem. I tak się zaczęło. Skoro jeździmy na mecze, to wspomóżmy klub wykupując skyboxa czyli firmową lożę. Wynajem takich lóż jest pewnie istotną pozycją w budżecie klubu. Potem nasza firma została sponsorem meczów – ze Śląskiem, derbów i z Lechem. Na którymś z meczów odwiedził nas w loży dyrektor sprzedaży Wisły Tomasz Czwartkiewicz. To wówczas poprosiłem go o ofertę sponsorską.

– Czyli uparł się Pan, że wyłoży pieniądze na rzecz klubu przegrywającego mecz za meczem, zadłużonego i skazanego na zniknięcie z piłkarskiej mapy Polski.

– Nie jest wielką sztuką podpiąć się do klubu, który właśnie zdobywa mistrzostwo Polski. Sztuką jest być ze swoim klubem, kiedy wielu się od niego odwróciło. Poza tym – mimo, że moment był faktycznie fatalny – chyba nikt w Wiśle Kraków i na trybunach nie miał wątpliwości, że zła karta, fatalna karta, kiedyś się odwróci. Myślę, że wiara leży w naturze kibica. Przecież kibic wierzy w lepsze dni swojej drużyny, kiedy ona właśnie leży na deskach i jest liczona.

– Poza tym stara zasada przedsiębiorców podpowiada, że akcje kupuje się, kiedy firma znajduje się w dołku.

– Nie w tym przypadku. Ani przez moment nie  patrzyliśmy na sponsoring klubu pod kątem biznesowym. Przecież reklama na koszulkach piłkarskich nic nie daje firmie prowadzącej taką działalność jak nasza. Startujemy w przetargach i ubiegamy się o zamówienia publiczne, jesteśmy generalnym wykonawcą, więc pojawienie się naszego loga przy okazji meczów piłkarskich nie spowoduje, że ktoś je zobaczy i powie – ok, wybuduję sobie most koło domu. To tak nie działa. Oczywiście szybko zauważyliśmy, że ta decyzja miała pozytywny wpływ na budowanie naszej marki, ale tylko wizerunkowy. Tylko i aż wizerunkowy.

– Dlaczego tak Pana ujęła osoba Jakuba Błaszczykowskiego?

– Bo jest świetnym piłkarzem i takim samym człowiekiem. Polska piłka wiele mu zawdzięcza, a kibice bardzo doceniają. Wszędzie, gdzie się pojawia okazywany jest mu szacunek. Nawet na stadionach, gdzie Wisła Kraków nie cieszy się sympatią, kibice proszą Kubę o autograf albo wspólne zdjęcie. Przecież to jest niesamowite, że on cieszy się szacunkiem ponad jakimiś klubowymi podziałami. Poza tym, a może przede wszystkim, jest bardzo skromnym człowiekiem. A przecież w jego branży, w futbolu nie tak trudno oderwać się od ziemi, szczególnie kiedy odnosi się sukcesy. Podoba mi się sposób działania takich ludzi jak Kuba Błaszczykowski. Zresztą w biznesie staram się postępować podobnie. Jesteśmy firmą, która zbiera dobre opinie, uznawana jest za solidną i terminową. To dla nas ważne. Przede wszystkim jesteśmy firmą młodą. W lipcu 2020 r. będziemy obchodzić pięciolecie.

– Młodą, ale głośno się o firmie zrobiło, kiedy podpisała umowę z Wisła Kraków. Poczuł Pan różnicę?

– Poczułem, oczywiście. Sygnały dochodziły nawet z miejsc pozornie odległych od branży budowlanej. Niestety przy tej okazji doszły do głosu również nasze polskie cechy, trochę zawiści, trochę zazdrości. Chociaż nie bezpośrednio, ale usłyszałem, że pomieszało mi się w głowie, że mamy za dużo pieniędzy i wydajemy na bankruta.

– A pomieszało się Panu w głowie?

– Chyba od ciężkiej pracy. Przecież wyniki same nie przyszły. Istniejemy pięć lat, a wypracowujemy już prawie 100 mln zł rocznego obrotu, choć startowaliśmy od zera. Przede wszystkim cieszy mnie dobra perspektywa firmy. Nie wykładalibyśmy sporych pieniędzy na piłkę nożną, gdybyśmy nie wiedzieli, że możemy sobie na to pozwolić.

– Same sukcesy?

– Skąd! Lata 2017 i 2018 były dla nas bardzo trudne. Dopiero w 2019 r. zaczęliśmy wychodzić na prostą i w maju została podjęta decyzja, by zostać partnerem Wisły Kraków. To była decyzja podyktowana sercem, nie biznesową kalkulacją.

– W samej Bobowej czy konkretnie w Wilczyskach skąd Pan pochodzi, nie jest Pan bardzo znany?

– Wiele lat spędziłem poza Bobową. Jesienią 1996 r. rozpocząłem pracę i studia na Śląsku. Uprzedzę kolejne pytanie, oczywiście studiowałem budowę mostów. Jak widać prawie całe moje zawodowe życie jest związane z mostami. Wcześniej kończyłem technikum budowlane w Gorlicach. Moja pierwsza praca w PKP też była związana z mostami, zatrudniłem się tam bowiem w Zakładzie Mostowym .

– Wyczucie biznesowe Panem kierowało? Widział Pan, że właśnie mosty będą przez wiele najbliższych lat potrzebne w Polsce. Szacuje się, że w samym Nowym Sączu brakuje co najmniej dwóch.

– Chyba właśnie tak. Buduję mosty „od zawsze”, wcześniej byłem wiceprezesem w Banimeksie, który też buduje mosty. Nawet nie wiem czy podjąłbym się dzisiaj wybudowania czegoś innego. Dlatego w pewnym momencie zdecydowałem o założeniu własnej firmy. Podstawą było znalezienie sensownego wspólnika. Ale trzeba wyjaśnić – ludzi gotowych wyłożyć kapitał było wielu. Ja jednak szukałem partnera zainteresowanego tworzeniem naszej firmy w długim dystansie, czyli kogoś, kto nie liczy wyłącznie na szybki zwrot zainwestowanych pieniędzy, ale wie, że budowanie firmy o solidnych podstawach to długi proces. Marki, pozycji, jakości nie można zdobyć w trybie przyspieszonym. I jeszcze jedno ważne założenie – na razie żadnych dywidend, wszystko inwestujemy. I znalazłem takiego człowieka – Adama Adamczyka, o którym wiedziałem, że myśli o takim przedsiębiorstwie podobnie jak ja. On zresztą też nie miał pieniędzy na to przedsięwzięcie, w myśl zasady ty nie masz nic, ja nie mam nic, razem możemy wszystko. Zaczęliśmy bardzo delikatnie i powoli, ale już w drugim roku działalności nasza firma miała 33 mln zł obrotu. Udawało się to wszystko bez zaangażowania wielkiego kapitału. Ale jeśli utożsamiają cię w branży z zaufaniem, solidnością, to łatwiej jest u dostawców stali czy betonu uzyskać wydłużony termin płatności.

– Ilu ludzi dzisiaj zatrudnia Spółka , której jest Pan prezesem?

– Ponad 130 osób zatrudnionych na stałe i drugie tyle pracowników zewnętrznych w systemie godzinowym, dodatkowo firmy podwykonawcze do konkretnych, celowych  zleceń. Generalnie branża budowlana do łatwych nie należy i czasami na pieniądze trzeba, niestety, długo poczekać. Ale nie wolno narzekać. Ponad sto mostów wybudowaliśmy w pięć lat.

– Gdzie jest Pański dom – w Wilczyskach czy w Dąbrowie Górniczej?

– Odpowiem dyplomatycznie – mam dwa domy i swoje życie dzielę pomiędzy te dwa miejsca. Z Dąbrowy Górniczej pochodzi moja żona i tam znajduje się siedziba firmy Nowak – Mosty. Ale do Bobowej, do Wilczysk ciągnie mnie w każdy weekend. Z przyjemnością patrzę, jak ta gmina od lat robi się coraz piękniejsza. A każdy weekendowy przyjazd, to powrót sentymentalny. Nie znają mnie tu ludzie? Dawno wyjechałem stąd na stałe, a kiedy wracam najbardziej cenię sobie tu ciszę i spokój po tygodniu intensywnej pracy.

– No i przyszedł taki moment, że Pan był bardziej znany w Polsce niż w rodzinnej miejscowości.

– Czas robi swoje. Wspominałem, że wyjechałem stąd blisko 25 lat temu, a regularnie zacząłem wracać przed pięcioma laty. Ale dawne czasy wspominam z ogromnym sentymentem. W gminie toczyła się wówczas prawdziwa sportowa rywalizacja. Wilczyska koniecznie chciały udowodnić Bobowej, kto jest lepszy. Czas zawodów gminnych to było prawdziwe święto.

– Z tamtych lat zostało Panu zamiłowanie do sportu, które teraz przejawia się w sponsoringu?

– Zawsze lubiłem sport, nie tylko na poziomie szkolnych zawodów. Przez pewien czas grałem nawet w piłkę w Kolejarzu Stróże. Niezłą pakę wtedy mieliśmy, m.in. z Ryśkiem i Tomkiem Porębami. Tomek jest dzisiaj euro deputowanym, ale wcześniej zagrał jeszcze w kilku innych klubach. Ja wielkiej kariery nie zrobiłem. Nie zawsze można się było poświęcić tylko treningowi, młodzi musieli wtedy pomagać rodzicom w pracach polowych. Gospodarstwo było na pierwszym miejscu, piłka na drugim, chociaż czasami próbowałem odwracać kolejność i uciekałem na treningi. Miałem ogromny ciąg do piłki nożnej. Może gdybym mógł sportowi poświęcić więcej czasu, poszedłem do jakiegoś mocniejszego klubu. To był trudny czas – rodzice budowali dom, do tego gospodarstwo. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Myślę, że dzięki tym trudnościom nabrałem charakteru i nauczyłem się pokonywać problemy. To się później w życiu bardzo przydało.

– Ma Pan sentyment do trudnych czasów?

– Pewnie to jest sentyment do dzieciństwa, które mnie nie rozpieszczało. Nigdy nie mieliśmy czasu wolnego – szkoła, praca w gospodarstwie, pomoc przy budowie domu, ojciec prowadził również zakład stolarski, więc tam też czasami byłem potrzebny. A jak zostawało trochę czasu, to wymykałem się na treningi do Kolejarza. Wieczorami zbieraliśmy się w domu, albo z sąsiadami i kwitło to, co nazwalibyśmy dzisiaj życiem towarzyskim. Ja i moi rówieśnicy nigdy nie mieliśmy wakacji. Na pierwszy urlop i to był urlop zagraniczny wyjechałem w 2008 r. do Egiptu. Ale potem przyszedł kolejny okres nieustannej pracy, który zabierał sporo czasu. Dochodziło do tego, że wysyłałem żonę na urlop, a sam w wakacje pracowałem.

– Która praca była cięższa – tamta w rodzinnym domu czy teraz we własnej firmie?

– Dzisiaj praca jest zdecydowanie bardziej obciążająca psychicznie, to jest nieustający stres. Szczególnie trudny był pod tym względem 2017 r., kiedy ceny materiałów i robocizny poszły o 30 procent w górę.

– To chyba powinien się Pan z tego cieszyć?

– Jak, skoro wcześniej podpisałem kontrakt, w którym były skalkulowane zupełnie inne ceny. Dla przykładu – w grudniu 2016 r. podpisaliśmy kontrakt, którego wartość wynosiła 18 mln zł. W kolejnym roku wszystkie ceny zwariowały, a rozliczając to przedsięwzięcie w 2019 r. okazało się, że do tego kontraktu trzeba było dołożyć 6 mln zł. Jak widać, dzisiaj praca jest zdecydowanie bardziej dla mnie obciążająca. Dlatego w 2019 r. firma musiała podwoić obrót – czyli trzeba było dwa razy więcej pracować – żeby tamtą stratę połknąć. W tamtym okresie upadło wiele firm w naszej branży. Ceny całkowicie rozhuśtały rynek. Budowlanka to ryzykowny biznes, a dzisiaj jest wiele kontraktów w formule projektuj i buduj. One zwykle trwają 2-3 lata, więc obciążone są ryzykiem zmiany cen. Generalnie jednak nieco się w branży uspokoiło, kiedy zabezpieczone zostały interesy podwykonawcy. Poza tym firma rozwinęła się na tyle, że dzisiaj nasz portfel zamówień wypełniony jest zleceniami na dwa i pół roku do przodu. To daje pewien komfort działania, pod warunkiem, że nie nastąpią jakieś zawirowania, skoki cenowe. Ale nasza firma to przede wszystkim ludzie. Kapitał ludzki jaki udało się nam zbudować, jest najlepszym gwarantem, że damy sobie radę nawet w trudnych sytuacjach. Ludzie to podstawa.!

– Co Pan czuł, kiedy kamery telewizyjne po raz pierwszy na meczu Wisły Kraków zrobiły zbliżenie na koszulki z logiem Nowak-Mosty?

– Poczułem dumę. Co ja będą owijał w bawełnę – to był po prostu zaszczyt zobaczyć swoje nazwisko na koszulce klubu z takimi tradycjami i dorobkiem. Myślę, że nie ma drugiego takiego klubu i stadionu w Polsce z taką atmosferą i oddaniem. O tych ludziach trudno powiedzieć, że to są zwyczajni kibice. Kuba Błaszczykowski nazwał ich w jednym z wywiadów społecznością Wisły Kraków. W czasach kiedy nie było internetu i telewizyjnych relacji w takich ilościach jak dzisiaj, podstawą wiedzy szanującego się kibica było krakowskie „Tempo”. Byłem w tej dobrej sytuacji, że mojemu koledze ze szkolnej ławki ojciec kupował gazetę, więc w każdy poniedziałek byliśmy na bieżąco w sprawach Wisły. Jak to większość chłopaków w tamtych czasach. Do 2015 r. pracowałem w soboty i niedziele, na nic nie było czasu. Zmienił to dom, który zacząłem w Wilczyskach remontować i trochę też Wisła Kraków. Dzisiaj nie wyobrażam sobie pracy w weekendy, tak jak nie wyobrażam sobie, żebym nie przyjechał do Wilczysk, albo nie zobaczył meczu Wisły. Nigdzie tak dobrze nie wypoczywam jak w Wilczyskach. Blisko jest las, mam tam paśnik, dokarmiam sarny. Jest taka cisza i spokój, jak chyba nigdzie indziej. Moja żona, która pochodzi z Dąbrowy Górniczej, również pokochała to miejsce i bardzo lubi tu przyjeżdżać.

źródło: Nowak – Mosty

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama