Rozmowa z prof. Rafałem Matyją z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie
– Nowy Sącz stęsknił się trochę za Panem…
– Z wzajemnością, chociaż jest mi łatwiej Nowy Sącz odwiedzić niż Nowemu Sączowi przyjechać do mnie.
– Brakuje tych czasów, gdy z WSB związane były takie nazwiska jak Jadwiga Staniszkis, Rafał Matyja itd. Mieliśmy wtedy poczucie, że w naszym mieście dzieją się ważne rzeczy. Nowy Sącz czuł się odrobinę ważniejszy niż dzisiaj.
– Tak, ale wtedy w Nowym Sączu było też więcej polityków z pierwszych stron gazet, dziś się to w mniejszym stopniu zdarza. Coś się zmieniło, ale to nie jest tylko kwestia WSB, ale losów miasta.
– Wspomniał Pan polityków. Pamiętamy moment, złośliwie mówiło się wtedy, że po gdańskim desancie nastąpił do Warszawy desant sądecki. I to nie był komplement.
– Wtedy w Warszawie każdy znał przynajmniej kilku sądeckich polityków. Dziś, poza Arkadiuszem Mularczykiem, wydaje mi się, że nikogo się specjalnie nie kojarzy. To duża zmiana.
– Skąd ona się bierze? To dlatego, że Nowy Sącz stracił status miasta wojewódzkiego? Czy to bardziej złożony problem?
– Na pewno powodów jest znacznie więcej. Talenty polityczne, które działały w Nowym Sączu, nie były związane tylko ze statusem formalnym miasta wojewódzkiego. Ale też Nowym Sączem rządziła pewna generacja polityków, jak Jerzy Gwiżdż, Andrzej Szkaradek, która nie ma następców.
– Jerzy Gwiżdż był szefem sztabu wyborczego Lecha Wałęsy, jedną z najważniejszych osób w ówczesnej polskiej polityce.
– Andrzej Szkaradek rządził klubem AWS, Krzysztof Pawłowski był jednym z bardziej rozpoznawalnych polityków. Był też Zygmunt Berdychowski, też rozpoznawalny. To była bardzo ważna epoka w życiu miasta. I może spójrzmy na to pozytywnie – świetnie, że taka była.
– A Pan był przykładem osoby, która z Warszawy przyjechała do Nowego Sącza do pracy. Sytuacja dzisiaj niewyobrażalna (…)