Pęknięty różaniec

Pęknięty różaniec

Dzięki uprzejmości i za zgodą redakcji „Rzeczpospolitej”:
Zginął mój przyjaciel, popełnił samobójstwo. Tak się nie zaczyna felietonów, wiem, ale nie potrafię napisać niczego innego. Gotowy już tekst trafił do kosza, a ja muszę się zmierzyć z pustą kartą na ekranie komputera i pustką w sercu, wybaczcie patos.
Krecika poznałem na początku lat 90. Jako Piotr Matejski był klerykiem jezuickim, widywaliśmy się w Krakowie, potem on skończył historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. O tym, że jest jezuitą, powiedział znajomym z roku dopiero przy okazji pisania pracy magisterskiej. Notabene o czym mógł pisać pobożny jezuita? Jakże o czym? „Przygotowania Niemiec do napaści na Związek Radziecki 1939–1941″. Szliśmy jakiś czas potem przez Bory Tucholskie i Kret stanął jak wryty. – Świekatowo – wskazał ręką jak zahipnotyzowany. – Tędy szła na Stalingrad 6. Armia gen. Paulusa.
Nie wiem zresztą. czy tamtędy szła, może to nie ta armia, Kret by wiedział, ja mogłem pomieszać, a teraz nie ma kogo spytać. „Masz tak samo, że jak czytasz kolejną książkę o Napoleonie czy Hitlerze pod Moskwą, to myślisz, że tym razem im się uda, że dojdą?” – spytał kiedyś z diabelskim ognikiem w oczach. Tak, Kreciku, skąd wiedziałeś? Był on nie tylko kopalnią wiedzy, ale i jednym z najdowcipniejszych, najradośniejszych ludzi, jakich poznałem.
Taki był do ostatnich dni, więc jakże  to? Czego o Tobie, Piotrusiu, nie wiedzieliśmy?
Historyczny i militarystyczny bzik nigdy go nie opuścił. Pierwsza wiadomość z Neapolu, gdzie studiował teologię?
” Mamy z kolegium piękny widok na zatokę, w której stacjonują lotniskowce floty amerykańskiej”. O tym, że był najlepszym studentem dowiedziałem się po latach i nie od niego. Anegdot z nim w roli głównej mam dziesiątki, więc wspominając go, co chwila szczerze się uśmiecham, a jednak cholernie pusto.
Chrzcił Zosię, potem wciskał jej słodycze, gdy zatrzymaliśmy się u niego w drodze w góry. Ostatnie lata spędzał, jak nam wszystkim się wydawało, spełniony – był nauczycielem historii w jezuickim liceum w Nowym Sączu.
„Wiecie dlaczego naszym wychowawcą jest ojciec Matejski? Bo to jedyny nauczyciel w Sączu z pozwoleniem na broń!”. Tak, to była ta broń.
Ale dość o Kreciku, choć myśleć o nim nie przestanę. Jak zawsze, gdy umiera ktoś bliski, przypomina mi się, że tak wiele chciałem mu powiedzieć. Tyle jest do przekazania i okazuje się, że nie zdążyłem. Wieść o śmierci Kreta przyszła na dzień przed 40. rocznicą ślubu Lilki i Bogusia Soników, cudownych ludzi, których poznałem, gdy miałem pisać książkę o Studenckim Komitecie Solidarności, o nich, o Pyjasie. Poznałem wtedy mnóstwo wspaniałych osób i właściwie nigdy nie miałem okazji im wszystkim – Sonikom, Wildsteinom, braciom Bekom, flegmatycznemu Ziemowitowi Pochitonowowi, Andrzejowi Mietkowskiemu i całej reszcie – powiedzieć: dziękuję.
To dzięki wam, dzięki temu, że byliście odważni wtedy, gdy odważnych było bardzo niewielu, żyję w wolnej Polsce. A że w nastroju jestem wyjątkowo elegijnym, to powiem wam, starym dziadom – choć zżymać się na to będziecie, bo nie znosicie wielkich słów – że jesteście bohaterami. Polska słaba jest w wyrażaniu wdzięczności żyjącym, ach gdyby was wtedy wszystkich Ruscy wytłukli, to co innego, kochalibyśmy was i pamięć o was czcili, ulice waszym imieniem nazywali, ale tak? Spieszę się więc powiedzieć wam to wszystko, jak nakazuje za ks. Twardowskim Leszek Długosz. A właśnie, Długosz, kolejna krakowska postać na granicy zapomnienia. Któżby właściwie dzisiaj zajmował się starszymi panami, co to kiedyś wiersze, co to kiedyś bohema? No nikt.  Zupełnym przypadkiem dobra zmiana o Długoszu sobie przypomniała. Dała mu – uważajcie państwo – kwadrans tuż przed północą w radiowej Trójce. Raz w tygodniu. Szczodrze. Słucham go ja, stary ironista, z rozdziawioną gębą. Wielki to artysta i pokłonić mu się chcę, a państwa do słuchania zachęcić.
Widzisz Kreciku, niby nic. Po prostu odszedłeś, a ja tknięty tym zdążyłem kilku osobom powiedzieć jak bardzo jestem im wdzięczny. Wiadomość o twojej śmierci zastała mnie w Portugalii. Wlazłem do pierwszego napotkanego kościoła, by odmówić za ciebie dziesiątkę różańca. I wiesz co? Mój porządny, metalowy różaniec połamał się w kieszeni. Nigdy wcześniej takie coś, akurat teraz. Krzyżyk z jednym paciorkiem odpadł od reszty.

Robert Mazurek,

„Rzeczpospolita”

 

https://twitter.com/wina_Mazurka/status/1145316232473788419

Czytaj też:

Proboszcz jezuitów o śmierci ojca Piotra: jak to się stało, że myśmy tego nie widzieli?

 

 

 

 

 

 

Reklama