Pasja na krawędzi. Liczy się podejście, a nie to, jakie mamy ograniczenia

Pasja na krawędzi. Liczy się podejście, a nie to, jakie mamy ograniczenia

15 lat temu jechał na motocyklu ulicą Nawojowską w Nowym Sączu, gdy z podporządkowanej drogi wyjechał samochód. Zrobił manewr, aby ominąć nadjeżdżające auto, ale nieszczęśliwie wylądował na przydrożnej barierce. Ta pozbawiła go rąk. Dla 20-letniego studenta świat się zawalił. Ale on potrafił go w szybkim tempie odbudować. Rozmawiamy z Bartoszem Ostałowskim, drugim wicemistrzem Polski w drifcie.

– Gdyby ktoś 15 lat temu, zaraz po wypadku, w którym straciłeś ręce, powiedział Ci, że będziesz drugim wicemistrzem Polski w drifcie, że będziesz przeprowadzał wywiady z mistrzami w dziedzinie motoryzacji, w Twoim zasięgu będą Krzysztof Hołowczyc, Tomasz Kucharz czy Richard Hammond, jakbyś zareagował?

– Zaraz po wypadku? Nie uwierzyłbym w ani jedno słowo. Owszem, te rzeczy były na horyzoncie moich planów, ale kiedy byłem w pełni sprawnym chłopakiem. Marzyłem wówczas, żeby profesjonalnie wejść do świata motoryzacji. Po wypadku byłem przerażony. Najważniejsze było, jak w ogóle poradzę sobie w życiu z tak poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Wszystkie plany, marzenia wydawały się już na zawsze utracone.

– Sądeczanie śledzili za pośrednictwem lokalnych gazet Twoją historię. Niedługo po wypadku, w szpitalu odwiedziła Cię Katarzyna Rogowiec, która tak jak Ty nie ma rąk, a uprawia narciarstwo biegowe. Wtedy nawet wróciła zwycięsko z paraolimpiady. Jak wspominasz to spotkanie?

– Do dziś pamiętam, że bardzo wyczekiwałem tego spotkania. Kiedy tracisz pełnosprawność, a wszyscy wokół mówią ci: „Będzie dobrze!”, „Dasz radę!”, masz ochotę krzyczeć: „Dobrze wam mówić, bo macie ręce i możecie wszystko!”. Rozmowa z Kasią była pierwszą, w której naprawdę czułem, że ktoś mnie rozumie. Po tym spotkaniu, zobaczyłem światełko w tunelu. Kasia przyjechała sama, swoim samochodem, była aktywną sportsmenką i na co dzień również pracowała.

– Potem poznałeś Stanisława Kmiecika z Klęczan, artystę, który maluje stopami.

– To dzięki niemu uwierzyłem, że kiedyś znów siądę za kierownicę. Pokazał mi, jak prowadzi samochód stopami. Spotkania takie jak z Kasią czy Staszkiem były wiarygodne i rodziły nadzieję, że nie wszystko stracone. Miały w sobie charakter praktyczny – bo Staszek nie tylko nauczył mnie jeździć – ale i psychologiczny, terapeutyczny.

– W jednym z wywiadów powiedziałeś, że po wypadku nikt, niczego od Ciebie nie wymagał, że masz wszystko poddane pod nos i mogło tak zostać. Co było Twoją największą motywacją, żeby jednak wyjść z tej strefy komfortu? (…)

CAŁOŚĆ PRZECZYTASZ ZA DARMO W „DOBRYM TYGODNIKU SĄDECKIM”:

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama