Ostatnie pożegnanie Redemptusa Kurpa

Ostatnie pożegnanie Redemptusa Kurpa

Był prawnikiem, dyrektorem ds. ekonomicznych w kamieniołomie w Klęczanach, kierownikiem nowosądeckiego biura poselskiego śp. Lecha Kaczyńskiego, wiernym kibicem polskich sportowców. Dziś sądeczanie pożegnali Redemptusa Kurpa. Urodził się 4 stycznia 1931 roku w Załawie koło Szydłowca, ale jego miejscem na Ziemi był Nowy Sącz. Wczoraj rodzina i przyjaciele odprowadzili go na miejsce wiecznego spoczynku.

Kochał życie i lubił ludzi. Wychował się i dorastał w bardzo trudnym czasie i w prawdziwej biedzie. Długo miał pod górkę, nie tylko do szkoły. Ale te ciężkie warunki nie uczyniły go zgorzkniałym, smutnym, czy pesymistycznym. Wprost przeciwnie, Miał łatwość nawiązywania kontaktów i utrzymywania dobrych relacji z ludźmi niezależnie od ich wieku i bajek, z których pochodzili.  Lgnęli do niego i dobrze się w jego bliskości czuli nie tylko członkowie jego pokolenia. Zdumienie budzić może fakt, jak wielu miał przyjaciół wśród ludzi o kilkadziesiąt lat młodszych, jak licznie otaczały go osoby, które pochodzą z generacji zwykle zamykających się tylko wśród  swoich rówieśników.  Całe życie dostrzegał wokół siebie, czyli w świecie i w ludziach, głównie dobro. I to dobro temu światu i tym ludziom dawał – opowiadał o nim jego syn – Maciej.

Wspomnienie Syna:

Pragnę i co ważniejsze, mogę powiedzieć dziś  o swoim Tacie to, czego nie każdy będący na moim miejscu mógł lub będzie mógł uczynić. I nie jest to kwestią umiejętności mówienia gładkich słówek,  powielania frazesów, czy też ulegania temu, co wypada. Jest to bowiem kwestią szczerości i prawdy. Bo szczery i prawdziwy był Redemptus Kurp. Starsi nazywali go zwykle „dobrym człowiekiem”, młodzi częściej mówili o nim „fajny, pozytywny”. A on do wszystkich był nastawiony równie pozytywnie i traktował ich równie dobrze.   Był prostolinijny i nazywał rzeczy po imieniu, mówił jak jest. Jego  bezpośredniość mogła być niekiedy nieco bolesna,  częściej lekko kłopotliwa, ale najczęściej była zabawna i wręcz anegdotyczna. Mogą to potwierdzić m.in. liczne, także i tu obecne panie, obdarowywane jego specyficznymi komplementami.

Był jedyny i wyjątkowy. Dla znających go pobieżnie pewnie tylko poprzez swoje dziwaczne i absolutnie unikalne imię. Ale z tego wyłącznie powodu nie byłoby tutaj, dzisiaj tylu ludzi. Nie byłoby tylu wieńców, kwiatów, wzruszeń. Nie byłoby tego oceanu wypowiedzianych i napisanych o nim w ostatnich dniach pięknych słów. A przecież nikt nie przybył tutaj, nie powiedział, nie napisał  i nie uczynił czegokolwiek inaczej, niż bezinteresownie i z własnej potrzeby. Za to każdemu z osobna i wszystkim Wam razem serdecznie dziękujemy.

Oczywiście, w tej swojej doskonałości Tato tak całkiem doskonały nie był. Daleko mu było do supermana. Nie wszystko potrafił, nie wszystko przychodziło mu łatwo. Majsterkować i robić naprawy domowe nauczył się dopiero po pięćdziesiątce (jest więc jeszcze nadzieja i dla mnie). Pamiętamy też z Mamą dobrze, jak mogąc wreszcie studiować w mocno już dorosłym wieku (w latach 50-tych, czasie jego młodości nie było mu to dane z przyczyn politycznych), okrutnie męczył się z językami obcymi, zwłaszcza rosyjskim. A słynne „ja rabotaju w biurie” było szczytem jego możliwości. 

Jak wielu z was wie, Tata był maniakalnym wręcz kibicem. I z tymi sportowymi emocjami wiążą się moje najlepsze chyba z nim wspomnienia. Oczywiście, w dzieciństwie były: niezapomniane wakacje, lekcje historii, wielkie podróże palcem po mapie,  czy tzw. rozmowy ojca z synem o życiu. Ale nasza wspólna pasja, którą zaraził mnie od najmłodszych lat spajała nas do ostatnich chwil. Najważniejsze były oczywiście igrzyska olimpijskie. Zarwane noce, euforia towarzysząca sukcesom, gorycz porażki, piękno wspólnego przeżywania  i dzielenia pasji… Nie dziwi więc, że skoro zabrakło największego kibica, nie ma się co dziwić, że odwołano w tym roku i igrzyska olimpijskie.

Ponad wszystko kochał zaś sporty zimowe i lekkoatletykę. Dlatego tak wspaniałym wspomnieniem pozostanie dla mnie ten tydzień, który także dzięki życzliwości mojej żony oraz szwagra spędziliśmy w Oslo. Na 80-te urodziny Taty polecieliśmy tam, to ważne, na mistrzostwa świata w narciarstwie. Bo to wtedy po raz pierwszy leciał On samolotem. Mimo powszechnych obaw o takie emocje w takim wieku, Tata potraktował to jak kolejny wypad na swoją ukochaną działkę na Falkowej. A w samym Oslo pokonywał pieszo kilometry z pociągu na obiekty Hollmenkollen i zarażał swoim entuzjazmem na trybunach kibiców z całego świata. Kiedy zaś przed rokiem, mocno już schorowany i mając 88 lat, po raz pierwszy w życiu mógł na żywo śledzić wielką imprezę lekkoatletyczną, był na trybunach prawdziwą maskotką. Trzy dni pełne emocji, fachowych komentarzy, jego specyficznego entuzjazmu i wreszcie historycznego triumfu naszej reprezentacji w Pucharze Europy, pozostaną niezapomniane nie tylko dla mnie. 

Był dumny z tego kim jest, skąd pochodzi, jakie są jego korzenie. Kiedy tworzyłem drzewo genealogiczne, to Tata był ekspertem nie tylko w ramach swojej części rodziny, ale przede wszystkim znał wszystkie szczegółowe informacje o rodzinie swojej żony. Kiedy zawiózł mnie w latach 70-tych pierwszy raz do swojej rodzinnej wsi, nie wstydził się, że chałupa pokryta jest ciągle strzechą, chodzimy po klepisku, a śpimy na sianie. Był dumnym Polakiem, to on nauczył mnie patriotyzmu i  historii naszej Ojczyzny, tej znanej i tej zakazanej.

Tata kochał życie i lubił ludzi. Wychował się i dorastał w bardzo trudnym czasie i w prawdziwej biedzie. Długo miał pod górkę, nie tylko do szkoły. Ale te ciężkie warunki nie uczyniły go zgorzkniałym, smutnym, czy pesymistycznym. Wprost przeciwnie, Miał łatwość nawiązywania kontaktów i utrzymywania dobrych relacji z ludźmi niezależnie od ich wieku i bajek, z których pochodzili.  Lgnęli do niego i dobrze się w jego bliskości czuli nie tylko członkowie jego pokolenia. Zdumienie budzić może fakt, jak wielu miał przyjaciół wśród ludzi o kilkadziesiąt lat młodszych, jak licznie otaczały go osoby, które pochodzą z generacji zwykle zamykających się tylko wśród  swoich rówieśników. 

Całe życie dostrzegał wokół siebie, czyli w świecie i w ludziach, głównie dobro. I to dobro temu światu i tym ludziom dawał. To oczywiste, że najbardziej odczuliśmy to my, jego najbliżsi – żona i dzieci. 58 lat małżeństwa moich rodziców nie było czasem przeżytym ze sobą. Było czasem totalnie wspólnym. To jaką jedność stanowią, stanowili, nasi Rodzice, jakimi gorącymi uczuciami się darzyli, jak się traktowali, nie na pokaz, ale naprawdę, dostrzegali wszyscy wokół Nich. Mamo, będzie Ci teraz okrutnie ciężko.

To, czego doświadczyliśmy przez całe nasze życie ja i moja siostra Magda, to przede wszystkim jego bezgraniczne i absolutnie bezwarunkowe  wsparcie dla nas w każdej sytuacji. Niezależnie od tego czy podzielał nasze myślenie, czy decyzje, on zawsze był z nami, zawsze nas wspierał. Przykładów są dziesiątki, a ostatnim ważnym był dla niego szczególnie trudny czas, kiedy pomógł Magdzie w podjęciu bolesnej dla nich obojga decyzji o jej przeprowadzce do dalekiego Kołobrzegu. Był ogromnym wsparciem, autorytetem i ostoją w trudnych chwilach dla swoich wnuków, na których przez ostatnie  20 kilka lat życie przeniósł ogromną część swojej miłości i dobroci.

Nawiązując do świata sportu, ale pozostając w prawdziwym życiu,  Redek był wielokrotnym złotym medalistą i mistrzem świata w byciu najbliższą innym osobą. Ale też mistrzem w byciem bliskim dla innych członków swojej rodziny i przyjaciół. Dawał, a nie zabierał, dzielił się i nie pragnął nic w zamian, emanował dobrą energią i był dla wielu kimś, czymś niezmiennym, pewnym, niemal wiecznym…   

Żegnaj Tato, żegnaj Mężu, Dziadku, Teściu, Szwagrze, Kuzynie, Przyjacielu. Żegnaj dobry, pozytywny człowieku i do zobaczenia, oby w lepszym miejscu. Bo gdyby dla Ciebie miało zabraknąć miejsca w niebieskim królestwie, znaczyło by to, że żaden z nas tu obecnych nie ma na to szans.

Wspomnienie Leszka Zegzdy:

Najpierw poznałem Maćka Kurpa w 1990 roku, potem dopiero jego Ojca Redemptusa. Tata Maćka odszedł na drugą stronę życia kilka dni temu. Pożegnaliśmy Go w ostatnią środę. Na pogrzebie było mnóstwo ludzi. Na klepsydrze Rodzina lapidarnie napisała „DOBRY CZŁOWIEK”. Mam pragnienie, by o tym Dobrym Człowieku dać swoje mini wspomnienie. Nie, nie byłem ze zmarłym szczególnie blisko, ale może właśnie dlatego chciałbym potwierdzić to wszystko, o czym nad grobem tak pięknie, prosto i  zwyczajnie mówił Maciek.

  1. Redemtus kochał ludzi! Moje kontakty z Nim to zawsze spotkania z iskierkami w oczach, uśmiechem na ustach, specyficznym, trochę uszczypliwym dowcipem (np. w stosunku do mnie ukuł powiedzonko „prezydencik”, które w pewnym gremium pozostało na stałe jako moja identyfikacja). Był od nas starszy o jedno pokolenie, ale taką miał postawę, że zupełnie zapominaliśmy o znaczącej różnicy lat. Był dla nas po prostu serdecznym kolegą nie tracąc przy tym nic z naturalnego autorytetu!
  2. Kochał Polskę! Mam w pamięci Jego zaangażowanie na początku lat 90-tych w przemiany naszym kraju. Jako dyrektor Biura Posła Ziemi Sądeckiej, późniejszego Prezydenta Polski śp. Lecha Kaczyńskiego, do późnych godzin nocnych przyjmował niezliczone ilości osób skrzywdzonych przez poprzedni system. Słał pisma interwencyjne, przygotowywał interpelacje poselskie, cierpliwie wysłuchiwał, otaczał empatią. W kwestiach politycznych miał swoje zdanie niekoniecznie jednostronne…
  3. Kibic! O sporcie z Redemtusem można było rozmawiać w nieskończoność! W mojej pamięci pozostają wspólnie spędzone noce w oczekiwaniu na słynne walki bokserskie Andrzeja Gołoty. Pokolenie napalonych trzydziestolatków, a wśród nich promieniujący energią 60-letni Redek. Oczekiwaliśmy na walkę przez całą noc do wczesnego poranka grając namiętnie w brydża. Potem niezwykłe emocje, najczęściej zakończone uderzeniem w…gołotę. No i jeszcze SMS-y od Maćka z Mistrzostw Świata w  Oslo i z drużynowych Mistrzostw Europy w lekkiej atletyce w Bydgoszczy!

Imię Redemtus pochodzi od łacińskiego słowa Redemtor czyli „Odkupiciel”, a słowo redemtus oznacza „odkupiony”. Tak więc znaczenie tego imienia jest fundamentalnie religijne. Myślę, że Rodzice Zmarłego wykazali się wyjątkową intuicją nadając swojemu dziecku tak rzadko spotykane imię. I bynajmniej nie chodzi tutaj o praktyki religijne. Jego postawa, daleka od manifestacji pobożnościowych, była dobrą nowiną o tym, że tylko dobroć się liczy. Śp. Redemtus starał się być  dobry dla swoich najbliższych (o czym dał świadectwo Maciek) i dla wszystkich, którzy Go otaczali, którzy, choćby okazjonalnie jak ja, spotkali się z Nim. Kochał świat i ludzi. To było widać! Był po prostu zwyczajnie DOBRYM CZŁOWIEKIEM!

Reklama