Ojciec bał się, że z Zakopanego wrócę z łańcuchami na szyi 

Ojciec bał się, że z Zakopanego wrócę z łańcuchami na szyi 

Rozmowa z Januszem Tyrpakiem, artystą malarzem urodzonym i wychowanym w Muszynie, a mieszkającym na stałe w Kopenhadze

– Urodziłeś się w Wielkim Tygodniu. Czy to ma dla Ciebie znaczenie? W jakimś stopniu zdeterminowało to Twoje życie?

– W jakimś stopniu na pewno. Pochodzę z katolickiej rodziny, w której byli księża, zakonnice. Sam nawet w pewnym okresie swojego życia zacząłem zastanawiać się nad wstąpieniem do zakonu Misjonarzy Werbistów. Moja młodość przypadła na czasy, kiedy z Polski trudno było wyjechać zagranicę. Ponieważ chciałem studiować antropologię, poznawać nowe kultury, to uznałem, że wstąpienie do zakonu będzie najlepszą drogą do realizacji tego celu. Pewnie to, że urodziłem się w Wielki Piątek, nie było bez znaczenia. Z datą moich urodzin wiąże się również to, że często w mojej rodzinie zastanawiali się, jakim będę człowiekiem i czy w ogóle będę nadawał się do jakieś pracy. Szczególnie, że byłem najmłodszy w rodzinie i jakoś nie garnąłem się w żaden sposób do domowych obowiązków. Za to szybko opuściłem dom rodzinny, bo już w wieku 14 lat. Wyjechałem wówczas do szkoły Kenara w Zakopanem. Moim zdaniem młodzi ludzie jak najszybciej powinni opuścić rodzinny dom i się usamodzielnić. W Dani młodzież w wieku 18 lat próbuje już żyć na własny rachunek. Często wynajmują lokal i mieszkają wspólnie w tak zwanym kolektywie (strasznie nie lubię tego słowa).

– Zamiłowanie do sztuki wzięło górę, że wybrałeś szkołę Kenara, a później krakowską Akademię Sztuk Pięknych?

– Góry wzięły górę (śmiech). Kocham góry i jazdę na nartach, a sztuka gdzieś zawsze ze mną była, stąd wybór Kenara, a później naturalne przedłużenie tej ścieżki, czyli ASP. Za drugim podejściem dostałem się na wydział grafiki warsztatowej.

– Otoczenie, rodzice w pełni akceptowali Twój wybór?

– Wychowywałem się w Muszynie. Dla jej mieszkańców w tamtych czasach wybór takiej szkoły w ogóle nie był popularny i budził zdziwienie. W małych miasteczkach ludzie są ukierunkowani na robienie rzeczy, które dadzą przeżyć. Sztuką zajmowało się tam wówczas niewiele osób. I to najczęściej byli twórcy ludowi. Pojęcie o szerokiej sztuce nie istniało. Przyznam, że na początku z tego powodu miałem problemy komunikacyjne z tatą. To była końcówka lat 70., początek 80. W Polsce okres późnych hipisów. Mój ojciec chyba widział już we mnie czarną owcę, która nie myśli poważnie o życiu, chce się tylko jakoś przez nie prześlizgnąć. Ja inaczej na to patrzyłem. Dopiero po latach przyznał się, że najbardziej obawiał się, że ja z tego Zakopanego wrócę z długimi włosami i łańcuchami na szyi.

– A Ty w tym czasie nawet o zakonie myślałeś. Co zostało z tych myśli?

– Zrobiłem rozeznanie na katolickich uczelniach w Polsce, czy i jakie mam szansę dostać się na antropologię. Uznałem, że nie poradzę sobie ze zdaniem dwóch języków naraz i zrezygnowałem w ogóle z tego pomysłu.

– Nie zrezygnowałeś jednak z planu poznawania nowych kultur. Udało Ci się w końcu wyjechać z Polski. Dlaczego akurat do Danii?

– Wyjazdu do Danii nie planowałem. Zaplanowało mi go życie. Na studiach poznałem swoją przyszłą żonę. Gitte jest Dunką.

– Jak się poznaliście? (…)

To tylko fragment rozmowy. Całość w najnowszym wydaniu „Dobrego Tygodnika Sądeckiego” – dostępnego za darmo pod linkiem poniżej:

Obejrzyj też rozmowę z Januszem Tyrpakiem w programie Genialni Lokalni Globalni Studia DTS:

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama