O Norbercie co Tajkę pokochał

O Norbercie co Tajkę pokochał

Nie odważy się zdefiniować, czym jest miłość. Ale przyznaje, że może być szaleńcza, nagła jak grom z jasnego nieba i czasem ślepa na to, co będzie potem. Norbert Sowiński taką strzałą Amora został trafiony w Tajlandii.


W południowo-wschodniej Azji był na urlopie z przyjaciółmi. Wieczór przed powrotem do Polski poszli do klubu na dyskotekę. Tam bawiąc się, nagle na antresoli zobaczył ją…

– To było jak grom. Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Po prostu z miejsca się zakochałem. Dostałem hopla z przerzutkami – wspomina Norbert. Podszedł do ślicznej Tajki, próbował zagadnąć. Ale jego angielski był wtedy jeszcze dość marny. Zdaniami w stylu „Kali być, Kali mieć” poprosił o numer telefonu. Dziewczyna roześmiała się i… znikła gdzieś w tłumie. Właściwie stracił nadzieję, że ją zobaczy, gdy wyłoniła się spośród ludzi i coś wsunęła mu do dłoni. To był maleńki rulonik z jej numerem telefonu. – To będzie moja żona! – zawołał do przyjaciół. Ci przyjęli jego deklarację ze śmiechem. A on… postawił na swoim. Ale po kolei.

Romantycznie i gorąco

Następnego dnia mieli się spotkać na obiedzie, ale w tym miłosnym zamroczeniu Norbert zapomniał, że musi być wcześniej na lotnisku. Słał więc SMS-y z przeprosinami. Wysłał też wszelkie namiary kontaktowe do siebie. I poleciał do Polski. A tu szara codzienność. Kolorów dodawały jej tylko rozmowy przez Skypa. Oczywiście rozmowy z dziewczyną z Tajlandii – Natthanichą. Zobaczyli się pierwszy raz w maju 2015 r. Trudno powiedzieć, że się wtedy poznali. Poznawali się dopiero dzięki internetowi, godzinami rozmawiając przez kolejne cztery miesiące. A już we wrześniu Norbert poleciał do Tajlandii z pierścionkiem zaręczynowym.

– Postanowiłem, że trzeba działać, pokazać, że mi zależy – mówi. Poleciał z koleżanką, która miała pełnić rolę tłumacza. Jego intencja została jednak opatrznie zrozumiana – przyjechał z jakąś kobietą! Jego kobietą? Po awanturze jaką zgotowała mu Natthanicha, wyciągnął… zaręczynowy pierścionek. Było zaskoczenie, ale i radość. Oczywiście został przyjęty. Spędzili wspólnie dwa cudowne tygodnie z romantycznymi nocami na gorących plażach.

Życie na odległość

Wrócił do Polski i zaczął przygotowywać potrzebne dokumenty, ich tłumaczenia, potwierdzenia notarialne itd. Wszystko po to, by w grudniu polecieć znów do Tajlandii i… wziąć ślub. Uroczystość w urzędzie była skromna, tylko on, żona i świadkowie. Małżeństwo zawarli 30 grudnia 2015 r., a następnego dnia Norbert wrócił do Polski. Na razie sam. Natthanicha przyleciała do Polski dopiero na Wielkanoc. Była tu przez trzy miesiące, a gdy okazało się, że jest w ciąży i nie może w polskiej kuchni znaleźć swoich smaków, wróciła do Tajlandii.

– Najgorsza w tym związku była rozłąka, życie na odległość. Oczywiście jest Messenger, Skype i inne możliwości, ale ukochany człowiek jest potrzebny na co dzień. Żeby druga strona widziała, że naprawdę nam zależy. Tajskie kobiety w niczym nie różnią się od polskich, też bywa, że strzelają fochy. Bywały więc sprzeczki i ciche dni. Tylko tym się różniły, że nie mogłem podejść, przeprosić, przytulić – wspomina. Norbert był przy narodzinach syna, który przyszedł na świat dokładnie 25 grudnia 2016 r. Bastien pierwsze miesiące życia spędził w Tajlandii. W październiku 2017 Norbert poleciał po rodzinę, żeby sprowadzić ją do Polski. Od kilku miesięcy mieszkają wspólnie w Nowym Sączu. Wreszcie są razem. Ale to wcale nie znaczy, że jest sielankowo.

Słodko-gorzkie miesiące

Norbert ma 45 lat, jest po rozwodzie. Natthanicha jest 33-latką, też jest kobietą po przejściach. Jej starsi synowie, ze względu na nieznajomość języka polskiego i inny niż tajski system edukacji, zostali pod opieką dziadków w Tajlandii. Młodsza córka Chanthanda i wspólny synek Bastien przyjechali do Polski. Ze słonecznej, gorącej Tajlandii trafili do kraju, w którym jesienie i zimy są ciemne i chłodne. To oczywiście odbija się na ich zdrowiu, zwłaszcza chłopczyk często choruje. Sporym problemem jest bariera językowa. Natthanicha w gorszych momentach twierdzi, że czuje się w Polsce jak w klatce, bez możliwości choćby komunikowania się z ludźmi.

Mentalność Polaków i Tajów też jest zupełnie inna, tam ludzie się bawią, są radośni, liczy się to co teraz. Różnią się też obyczaje. Najlepiej widać to było na przykładzie sylwestra, obchodzonego w Tajlandii bardzo rodzinnie. Norbert tego nie wiedział, a ponieważ dorabia jako DJ, w sylwestra prowadził wesele. Żona bardzo to przeżyła, była nawet gotowa spakować walizki i wracać do Azji.

Problemem jest też kuchnia. Starają się gotować tajskie potrawy, ale odpowiednie produkty w Polsce są dużo droższe i nie zawsze dostępne. Do tego wszystkiego dochodzą też problemy urzędowe. Na razie Natthanicha i jej dzieci dostali prawo do rocznego pobytu w Polsce. Za kilka miesięcy znów zaczną całą procedurę papierkową od nowa.

Wreszcie kwestie finansowe. Żona na razie nie pracuje. Na Norbercie spoczywa utrzymanie rodziny. Pracuje jako przedstawiciel medyczny, a w weekendy dorabia jako DJ, ale łatwo nie jest. Żona chciałaby, żeby wracał do domu jak najwcześniej, bo spędza czas sama z dziećmi.

– Bardzo kocham żonę i dzieci, ale to nie jest tak, jak się niektórym wydaje, że wystarczy miłość i jest sielanka. Różnice kulturowe i docieranie się ludzi z różnych światów nie jest łatwe, to proces, który trwa i który wymaga pracy i cierpliwości – puentuje Norbert Sowiński.

Fot. Arch. N.Sowiński

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki”:

Reklama