Łaska zaślepienia jest do miłości koniecznie potrzebna

Łaska zaślepienia jest do miłości koniecznie potrzebna

Wydawnictwo RTCK (Rób To Co Kochasz) w Nowym Sączu wydało książkę jednego z najbardziej rozpoznawalnych kaznodziei w Polsce o. Adama Szustaka – „Rodzinne pole minowe”. Do tej publikacji dołączone są ćwiczenia rozwojowe pt. „Manewry rodzinne”, autorstwa sądeczanina Ireneusza Trojana. Z nim i jego żoną Magdaleną rozmawiamy o sprawach naprawdę intymnych.

– Mam rozmawiać z małżeństwem, które prowadzi poradnię rodzinną przy parafii kolejowej w Nowym Sączu. Wyobrażam Was sobie jako parę, której bliżej już do wnuków, a tu widzę bardzo młodych ludzi, którzy pewnie dopiero co się pobrali. Mam ochotę zapytać, czy na pewno jesteście na właściwym miejscu? Co Wy możecie wiedzieć o rodzinie? I czy często z taką reakcją jak moja się spotykacie?

Magdalena Trojan: – (Śmiech) Przyznam, że nie, bo jednak częściej mamy do czynienia z narzeczonymi, dla których organizujemy spotkania przedmałżeńskie, niż z dojrzałymi małżeństwami. To ludzie młodsi od nas, więc ich reakcje raczej są pozytywne. Nie czują dystansu wynikającego z wieku. A po drugie – i dlatego się zaśmiałam – my tylko tak młodo wyglądamy.

Ireneusz Trojan: – Na szczęście oboje (śmiech). W tym roku będziemy obchodzić dziesiątą rocznicę ślubu. W sumie masz rację, jak ludzie nas nie znają i dowiadują się, jaki mamy staż małżeński, reagują zdziwieniem: „Myśleliśmy, że jesteście dwudziestolatkami, zaraz po ślubie”.

– Co Was skłoniło, żeby zająć się poradnią rodzinną przy parafii?

MT i IT (jednocześnie): – To długa historia… (śmiech)

IT: – Opowiesz, czy ja mam mówić?

MT: – Mów Ty.

IT: – Historia zaczyna się od narodzin naszego drugiego dziecka. Madzia miała po raz drugi cesarskie cięcie. To była trudna cesarka, po której lekarz ginekolog wziął mnie na rozmowę do gabinetu, mówiąc dokładnie, co się wydarzyło. Posługiwał się medycznymi sformułowaniami, których nawet nie jestem w stanie przytoczyć, ale ogólna konkluzja jego wypowiedzi brzmiała: „Przy trzecim dziecku będę musiał dokonać wyboru, czy przeżyje żona, czy przeżyje dziecko”. Mam wrodzoną niechęć do autorytetów, nikomu nie wierzę na słowo, więc zweryfikowaliśmy to u trzech innych ginekologów. Każdy powiedział to samo. Musieliśmy znaleźć więc sposób, żeby nie żyć w tak zwanym białym małżeństwie, czyli, mocno upraszczając, bez seksu do końca życia, ale też mieć pewność, że do poczęcia nie dojdzie. Pigułki, hormonalne środki odrzuciliśmy od razu. Prezerwatywa, jak się okazuje, jest najmniej skuteczna. Wówczas Madzia rzuciła hasło „kalendarzyk”.

MT: – Przed ślubem byliśmy na standardowej poradni, w dodatku prowadziła ją kobieta, która sama o sobie powiedziała, że jest starą panną i o metodach wyznaczania płodności niewiele nam powie. Wiedzieliśmy więc tyle, co większość narzeczonych, która przychodzi na nasze spotkania przed ślubem – że jest jakiś kalendarzyk małżeński, o którym krążą różne legendy i mity.

IT: – A że tonący brzytwy się chwyta, to postanowiliśmy zgłębić temat. Szukaliśmy małżeństwa, które ma dzieci i ten „kalendarzyk” stosuje. Znaleźliśmy taką parę w Tarnowie. Nauczyli nas metody Rötzera, którą zaczęliśmy stosować i skutecznie robimy to do dziś. Jej również uczymy na zajęciach w poradni rodzinnej osoby przygotowujące się do ślubu.

– Ale nadal nie wiem, jak ta metoda planowania rodziny zaprowadziła Was do objęcia poradni?

IT: – Otóż, po jakimś czasie okazało się, że Sylwia – ta z tej pary z Tarnowa – jest diecezjalną doradczynią życia rodzinnego, opiekuje się wszystkimi doradcami, ze wszystkich poradni. Skontaktowała się z nami, mówiąc, że rusza dwuletnie diecezjalne studium rodziny, że potrzeba młodych małżeństw, które zajęłyby się poradniami. Uznała, że skoro poznaliśmy i stosujemy naturalną metodę rozpoznawania płodności, to jesteśmy dobrymi kandydatami. Trzeba było „tylko” zdobyć misję od biskupa i certyfikat naturalnych metod rozpoznawania płodności. Ponieważ tematy związkowe zawsze były nam bliskie, zgodziliśmy się.

MT: – Te tematy związkowe wynikały z tego, że jako pierwsi wśród naszych znajomych pobraliśmy się, pierwsi też mieliśmy dzieci. Kiedy oni zaczynali wchodzić w stałe związki i zaczęli planować ślub, później dziecko, zawsze dzwonili do nas po poradę. Widzieli, że jako małżeństwo dogadujemy się, kochamy.

IT: – Ale też znali nas wcześniej. Jedna z naszych znajomych, kiedy dopiero zaczynaliśmy z Madzią tworzyć związek, mówiła, że nie przetrwamy ze sobą nawet pół roku. Nie dawała nam szans.

MT: – Bo my z Irkiem non stop kłóciliśmy się. O wszystko.

IT: – Kłóciliśmy się, to delikatne słowo.

MT: – Oboje mamy charaktery. Ale to nas skłoniło do tego, że trzeba znaleźć drogę, żeby się dogadać. Oboje bowiem byliśmy przekonani, że chcemy ze sobą być. Ja studiowałam wtedy pedagogikę, Irek filozofię, a to kierunki skłaniające do rozmów i poszukiwań. Kiedy więc już byliśmy małżeństwem i widzieliśmy pary non stop przychodzące do naszego domu, zadające mnóstwo pytań, to uznaliśmy, że chyba trzeba coś z tym zrobić. Przypuszczając, że może z tego wyniknąć coś dobrego dla innych, zdecydowaliśmy się na to dwuletnie studium, a po jego ukończeniu przejęliśmy poradnię u jezuitów.

– Przyszliście do jezuitów i tak po prostu oświadczyliście: „Przejmujemy poradnię”? (…)

CAŁOŚĆ PRZECZYTASZ W DTS WOLNA SOBOTA:

Partnerzy wydania:

 

Reklama