KŹK 2022: James, Zawiałow, Sochacka. Podsumowujemy trzeci weekend krynickiej imprezy [RELACJA]

KŹK 2022: James, Zawiałow, Sochacka. Podsumowujemy trzeci weekend krynickiej imprezy [RELACJA]

Po wstępnych lineupowych zawirowaniach krynicka impreza zdaje się wraca na właściwe tory. Do skutku doszły dwa z dwóch pierwotnie planowanych koncertów. Nadrobiono również przesunięty z pierwszego weekendu występ Darii Zawiałow. Wszystko wskazuje na to, że limit odraczanych terminów został wyczerpany (miejmy taka nadzieję). Nic tylko się cieszyć i czekać na więcej.

Trzeci weekend tegorocznego cyklu „Krynica Źródłem Kultury” otworzyła zwyciężczyni czwartej edycji programu The Voice Kids oraz nasza reprezentantka w konkursie Eurowizji Junior 2021 Sara James. Zgodnie z przewidywaniami setlistę wypełniły w większości znane i lubiane coverowe hity: „drivers license” (Olivia Rodrigo), „Easy On Me” (Adele), „Trójkąty i Kwadraty” (Dawid Podsiadło), „Teenage Fantasy” (Jorja Smit), „Melodia” (Sanah), „Levitating” (Dua Lipa), „Crazy In Love” (Beyoncé), „Jutro” (LemON), „Diamonds” (Rihanna), „Bored” (Billie Eilish), „Czas nas uczy pogody” (Grażyna Łobaszewska) i „Don’t Stop The Music” (Rihanna). Całość dopełniły dwa bisy, „Greatest Love Of All” z repertuaru George’a Bensona i powtórka z rozrywki, czyli „Melodia” Sanah. Zresztą nie był to jedyny kawałek, który podczas piątkowego wydarzenia wybrzmiał dwukrotnie. Mowa tutaj o eurowizyjnym „Somebody”, odśpiewanym obowiązkowo w języku polskim i angielskim i z udziałem publiczności.

Sara James

Warto nadmienić, że dla młodziutkiej wokalistki był to jeden z pierwszych koncertów ever. I choć stresik był i dawał się we znaki (częste zapominanie tekstu), nie odbiło się to szczególnie na jakości występu. Zaprezentowana setlista, ewidentnie inspirowana amerykańskim R’n’B i szeroko pojętą muzyką popularną, została opracowana według własnych autorskich aranżacji. Całość była mocno przekrojowa, emocjonalna i o zmiennej amplitudzie. Raz dynamicznie i z pazurem, z drugim – uduchowionym, lirycznym obliczem.

James nie zawiodła oczekiwań swoich fanów dużą dawką pozytywnej, słonecznej energii i uśmiechu, a to wszystko w rytm największych przebojów. Przepotężny zakres możliwości wokalnych, ciekawa barwa głosu oraz porywająca energia raz za razem wzbudzała zachwyt wśród słuchaczy. Artystka nie miała większych oporów i w mig złapała świetny kontakt z publicznością, która odwzajemniała to w dwójnasób. Nie zabrakło gromkich braw, okrzyków, pozdrowień spod sceny, transparentów i prezentów. Warto zaznaczyć, że nasza eurowizyjna reprezentantka nie przybyła do Krynicy-Zdroju sama, lecz w obstawie muzyków z zespołu LemON, którzy dołożyli niebagatelną cegiełkę w wyeksponowaniu jej wokalnych umiejętności, którymi wkrótce, jestem o tym głęboko przekonany, zawojuje świat.

Sobotni występ Darii Zawiałow zgromadził, jak do tej pory, najliczniejszą publiczność i został zdominowany przez najnowszy materiał. Z krążka wydanego stosunkowo niedawno, gdyż w czerwcu ubiegłego roku, zaprezentowano tytułowe „Wojny i noce”, „Kaonashi”, „Fuzuki”, „Metropolis”, „Żółtą taksówkę”, „Reflektory – Sny”, „Serce” i na bis nagrany w duecie z Dawidem Podsiadło kawałek „Za Krótki Sen”.

Daria Zawiałow

Daria to artystka, która ma wszystko to, co powinno charakteryzować prawdziwą sceniczną personę: idące w parze z inteligencją poczucie humoru i dystans, wyjątkowe zdolności wokalne, jak również nad wyraz pojemny „cut-up” muzycznych i pozamuzycznych tematów stanowiący „wykrzyknik” jej artystycznego przekazu. Wydany stosunkowo niedawno najnowszy album, zbliżony stylistycznie do poprzednich „Helsinek”, jest kolejnym etapem zauroczenia francuską elektroniką. Stąd bez większych zaskoczeń krynicki występ zdominowały typowo ejtisowe, syntezatorowe brzmienia, kontrowane gitarowym szponem i mocno osadzonymi perkusjonaliami. Mentalna przeprowadzka do Kraju Kwitnącej Wiśni naznaczyła w równym stopniu kontent ostatniego krążka, co wizerunek sceniczny Zawiałow i koncertową oprawę. Ze swoistym ukoronowaniem, czyli kawałkiem „Reflektory – Sny”, dzięki któremu krynicka publiczność mogła delikatnie podszkolić się z języka japońskiego.

Talent, osobowość, swoboda i naturalność, „jakiś” kontakt z publicznością, to gwarancja udanego występu. Tak było i w tym przypadku. Warto nadmienić, że Zawiałow nie pojawiła się na scenie sama, lecz w obstawie przezdolnego bandu w składzie: Piotr Rubik (gitara), Tomasz Brzozowski (klawisze), Michał Kusz (gitara basowa) i Łukasz Dmochewicz (perkusja). Nowy krążek zobowiązuje do setlistowej nadbudowy w tym temacie, ale artystka nie zapomniała o kawałkach z poprzednich płyt. Wybrzmiały: „Malinowy Chrusniak”, „Punk Fu!”, „Gdybym Miała Serce”, „Szarówka”, „Sny” i „Hej Hej!”.

Sobotnim koncertem Zawiałow udowodniła, że jest kimś więcej niż „jedynie” jedną z najlepszych polskich wokalistek. Jest autorką czerpiącą inspiracje z różnych tematów, w różny sposób przekładając je na bardzo osobiste i introspektywne światotwórstwo. Każdy kolejny album czy wydarzenie live z udziałem Darii, stanowi w powyższym temacie wyjątkowe zaproszenie do świata emocji, współodczuwania, próby zrozumienia zwariowanej rzeczywistości, a co najważniejsze – samego siebie.

Rozkołysana publiczność wychodziła z budynku Pijalni Głównej w wyśmienitych nastrojach. Ja również. Ale wyłącznie po to, by wrócić, gdyż nie był to jeszcze koniec muzycznych wrażeń. Występ Kaśki Sochackiej stanowił względem pierwszego swoistą przeciwwagę. Różne temperamenty sceniczne, ale porównywalna siła rażenia. Tak w skrócie można podsumować sobotnie wydarzenia. O ile ten pierwszy poszczycić się mógł największą (jak do tej pory) frekwencją. Ten drugi najdłuższą koncertową setlistą, która zatrzymała się dopiero (łącznie aż z trzema bisami!) na dwudziestym kawałku i objęła niemal całą tracklistę z dwóch autorskich minialbumów – „Wiśnia” (2019) i „Ministory” (2021), oraz edycji specjalnej „Cichych dni” (2021).

Kaśka Sochacka

Nie wiem jak oni to zrobili, ale za sprawą Kaśki Sochackiej i jej zespołu w składzie: Andrzej Rajski (perkusja), Lesław Matecki (gitara) i Paweł Harańczyk (klawisze), bądź co bądź całkiem konkretna hala Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju zyskała kameralny, intymny klubowy klimat. Każdy z muzyków – przy jarzeniowym, ciepłym świetle żarówki, otoczony minimalistyczną scenografią, na swój unikalny sposób zaprosił publiczność do zagłębienia się w introspektywny świat autentycznych dźwięków i emocji, który jak się okazało, smakuje tym lepiej, kiedy podany na żywo.

Na scenie Sochacka zaserwowała wszystkim zebranym niepowtarzalny, trzymający w napięciu liryczny w swojej bezkompromisowości set. Poleciały: „Zostaję przy tym, co już znam”, „Nie było Cię”, „Zachody”, „Boję się o Ciebie”, „Z soboty na niedzielę”, „Znowu jestem w punkcie, który dawno temu już minęłam”, „Mróz”, „Spędź ze mną trochę czasu jeszcze”, „Wiśnia”, „Sukienka”, „Dla mnie to już koniec”, „Spaleni słońcem”, „Porzucić”, „Tańcz”, „Niebo było różowe”, „Jeszcze” oraz bisowe „Śnię”, „Ciche dni” i „Balkon”. Z każdym kolejnym utworem fizyczna przestrzeń dookoła zdawała się kurczyć wprost proporcjonalnie do wzrastającego w krwiobiegu poziomu melancholii. Przejmującego rodzaju tęsknoty za wszystkim i niczym konkretnie.

Muzyka Sochackiej to muzyka do bólu emocjonalna, melancholijna w swojej przestrzenności, wypełniona bardziej dynamicznymi fragmentami, ale w mocno określonym rejestrze. Z pewnością niełatwa. Przy której należy się zatrzymać. Pochylić. Sięgnąć po wzornik doświadczeń dołączony do każdego z utworów i przyłożyć do swoich własnych. Wnioski nasuną się same. Może nie do końca ucieszne, ale nigdy nie beznadziejne i nad którymi zawsze można pracować. Do czego gdzieś-tam-podprogowo nas wszystkich namawia.

Fot. Bartosz Szarek

Reklama