Krynica-Zdrój: pacjentka wypchnięta za drzwi szpitala po stwierdzeniu COVID-19? Dyrektor zaprzecza

Krynica-Zdrój: pacjentka wypchnięta za drzwi szpitala po stwierdzeniu COVID-19? Dyrektor zaprzecza

W sieci aż huczy o sytuacji, jaką na portalach społecznościowych opisuje mieszkanka Krynicy-Zdroju. Po otrzymaniu dodatniego wyniku na COVID-19 miała zostać wyprowadzona ze szpitala i pozostawiona za drzwiami. – Wyrzucili mnie jak psa – kwituje pani Wioletta Namysłowska w rozmowie z naszą redakcją. Dyrektor krynickiego szpitala Sławomir Kmak przeczy temu i zaznacza, że pacjentka była wypisana z lecznicy w stanie niewymagającym hospitalizacji, a do końca czuwała nad nią pielęgniarka. 

Mieszkanka Krynicy-Zdroju Wioletta Namysłowska w ubiegłą sobotę około godziny 22. źle się poczuła: bolał ją brzuch, zaczęła słabnąć, mdlała. Jak zaznacza, nie miała gorączki i zdecydowała poprosić o pomoc lekarzy. Przyjechała karetka pogotowia.

– Ratownicy okrzyczeli mnie, że mogę mieć przecież COVID-19. Jednak zabrali mnie do karetki i jechali ze mną do szpitala. Okazało się, że nasz krynicki jest odkażany po pacjencie z koronawirusem, więc ruszyliśmy w stronę nowosądeckiego szpitala. W trakcie jazdy jeden z ratowników dostał telefon, że jednak możemy przyjechać do Krynicy-Zdroju, gdyż szpital jest już ,,otwarty” na pacjentów. Zawróciliśmy… – opowiada 59-letnia Wioletta Namysłowska.

W karetce przed szpitalem miała przejść pierwsze badanie na obecność koronawirusa. Krew miała pobieraną z palca, a wynik wyszedł ujemny. Kryniczance były podawane kroplówki, gdyż źle się czuła i jak określa ,,słaniała się z nóg”. Po około trzech godzinach od przyjęcia do szpitala, miała wykonane kolejne badanie na koronawirusa. Wynik także był negatywny.

– Lekarz, który mnie przyjmował stwierdził, że nie podoba mu się moja trzustka i zostawia mnie na obserwacji na oddziale chirurgicznym. Zrobili mi USG, dali lekarstwa, ciągle podawali kroplówki. W poniedziałek miałam kolejne USG robione, było wszystko w porządku. Była 15.30 kiedy doktor robiący mi USG powiedział, że mam COVID-19, bo z Krakowa przyszły wyniki testu genetycznego. Wymaz pobierano mi przed zabraniem na oddział – relacjonuje mieszkanka Krynicy-Zdroju.

Ubrali w kombinezon i wyprowadzili za drzwi 

To miał być jej ostatni kontakt z lekarzem. Jak opowiada w rozmowie z naszą redakcją, za jakiś czas przyszła pielęgniarka, kazała się ubrać, zabrać swoje rzeczy, ubrała ją w fartuch, przyłbicę i zaleciła ubranie rękawiczek.

– Zataczając się ze słabości, bocznymi schodami nieopodal chirurgii, zostałam wyprowadzona na podwórze i ,,do widzenia”. Ani wypisu, ani recepty, ani lekarstwa nie dostałam. Wyrzucili mnie jak psa. Zadzwoniłam do syna, który po mnie przyjechał pod szpital – wspomina kryniczanka.

Tego samego dnia zadzwoniła do szpitala i rozmawiała z ordynatorem, który zapewnił ją, że wszystko jest w porządku, a wypis i receptę dostanie pocztą.

– Odpowiedziałam, że to bez sensu, bo poczta dotrze za pięć dni i że po dokumenty podejdzie moja siostra, która pracuje w szpitalu. Odebrała je i zauważyłam, że wypis jest datowany nie na dzień, w którym opuściłam szpital, a na kolejny – dodaje pani Wioletta Namysłowska.

Wspomina również, iż od razu kontaktowała się z Sanepidem, poinformować, że u synów i męża pojawiły się objawy COVID-19. Synowie stracili węch, a mąż pokasływał i był osłabiony przez jeden dzień.

– Niestety nie było szans się dodzwonić. Dopiero dzisiaj zadzwonili z Sanepidu. To jest jakaś tragedia! Byłam otumaniona od bólu, zataczałam się i tak wróciłam ze szpitala. Dzisiaj jest już lepiej, bo do tej pory płakałam. Zostałam przecież bez pomocy z bólem brzucha, osłabiona. Jak można wypisać kogoś bez recepty, bez lekarstwa, bez wskazówek, bez czegokolwiek? – pyta kryniczanka.

Jak stwierdza, nikt nie zadzwonił do jej rodziny poinformować o tym, że potrzebny jest transport. W szpitalu miała usłyszeć, że musi go sama zorganizować, gdyż na obecną chwilę nie ma wolnych karetek, bo przewożą osoby starsze.

– Stałam za drzwiami pod szpitalem i zadzwoniłam po syna, który mnie stamtąd zabrał do domu. Nie rozumiem, jak mogłam zostać wyrzucona jak pies. Dlaczego nie zostawili mnie w izolatce? Mam świadków, którzy widzieli w jaki sposób mnie potraktowano. To jest jakaś tragedia! Mogli mi dać jakieś lekarstwo chociaż. Mam ewidentnie objaw podrażnionej trzustki, cokolwiek zjem, jest mi niedobrze i boli mnie brzuch – kwituje pani Wioletta Namysłowska.

Dyrektor zaprzecza 

Dyrektor szpitala im. dr. J.Dietla w Krynicy-Zdroju Sławomir Kmak przedstawia inną wersję wydarzeń. Zapewnia, iż pacjentka nie została pozostawiona sama sobie, a do końca, czyli do odebrania jej spod szpitala przez członka rodziny, opiekę nad nią sprawowała pielęgniarka. Stwierdza również, iż poza faktem wypisania pacjentki do domu, wszystkie pozostałe okoliczności podawane przez nią, mijają się z prawdą.

– Oczywiście pacjentkę wypisaliśmy ze zdiagnozowanym COVID-19, ale była ona praktycznie bezobjawowa i znajdowała się w dobrym stanie fizycznym – podkreśla szef placówki.

Nie wymagała hospitalizacji

Jak podaje, mieszkanka Krynicy-Zdroju została wypisana, gdyż nie wymagała hospitalizacji. Jednocześnie pracownicy szpitala wypełnili niezbędną dokumentację, zgłosili przypadek zachorowania na COVID-19 do sądeckiego Sanepidu oraz podali niezbędne dane, które zgodnie z prawem są konieczne do objęcia pacjentki kwarantanną.

– Jeżeli będziemy każdego pacjenta, który nie wymaga hospitalizacji, a ma stwierdzonego koronawirusa trzymać w szpitalu, to po dwóch dniach będziemy musieli zamknąć placówkę. Na oddziałach mamy po kilka osób, u których stwierdzamy COVID-19 i trafiają do domu. Pani Namysłowska nie jest pierwszą i ostatnią osobą, która została wypisana do domu z tą chorobą. Nie jesteśmy w stanie wszystkich hospitalizować. Część pacjentów może przebyć tę chorobę w miejscu zamieszkania – wyjaśnia dyrektor szpitala.

Jeśli chodzi o transport karetką do domu, który miał zostać odmówiony kryniczance, dyrektor tłumaczy, iż pielęgniarki wcześniej rozmawiały z pacjentką, pytając ją, czy ma kto po nią przyjechać. Personel medyczny dowiadywał się również, czy jest osoba z rodziny, współmieszkająca, która wcześniej miała kontakt z chorą i z tego względu też będzie musiała przechodzić kwarantannę.

– Zaproponowaliśmy odwiezienie karetką, ale za około trzy godziny, gdyż nie mieliśmy pojazdów do dyspozycji – wyjaśnia dyrektor lecznicy.

W odpowiedzi personel medyczny miał usłyszeć, że po pacjentkę przyjedzie mąż, który z nią mieszka i miał z nią kontakt. Do tego momentu była pod opieką pielęgniarki – tak wynika z jej relacji – dodaje dyrektor.

Co do braku wypisu, który pani Namysłowska otrzymała dopiero kolejnego dnia, szef krynickiego szpitala tłumaczy, że było już po godzinie 15., czyli sekretariat na oddziale został zamknięty.

– Jest bardzo często tak, że pacjenci dostają wypis na kolejny dzień, a jeśli wychodzą w sobotę, to otrzymują go w poniedziałek. Gdyby pani Namysłowska miała nierozwiązany problem chirurgiczny, z którym do nas trafiła, to zostałaby przewieziona karetką do szpitala jednoimiennego – dodaje.

Jednocześnie zaznacza, że kryniczanka leżała z drugą pacjentką w sali obserwacyjnej, gdzie cały personel jest zabezpieczony, więc oddział chirurgiczny nadal normalnie działa.

– Sala, w której przebywała chora, została zdezynfekowana, a druga pacjentka czeka na wynik badania. Przy każdym oddziale mamy izolatkę, w której pacjenci oczekują na wynik badania przeprowadzonego pod kątem COVID- 19 – przypomina szef placówki.

Zarówno pacjentka, jak i dyrektor szpitala zarzucają sobie nawzajem mijanie się z prawdą dotyczącą okoliczności poniedziałkowego wypisu ze szpitala i sposobu udzielonej kryniczance pomocy. Wersje różnią się, a jedyną częścią wspólną jest fakt przyjęcia do placówki chorej, jak i wypisania jej po otrzymaniu dodatniego wyniku testu genetycznego na COVID-19. Gdzie leży prawda?

Pacjent z koronawirusem i co dalej? 

Jak zaznacza szef krynickiej lecznicy Sławomir Kmak, część pacjentów trafia do szpitala na izbę przyjęć, gdzie pobierany jest wymaz. Po tym wracają do domu i tam oczekują na wynik. Jeśli jest pozytywny, pracownicy szpitala mają obowiązek zgłosić to do Sanepidu, który kieruje chorego na kwarantannę.

– W sytuacji, kiedy pacjenta z COVID-19 mamy w szpitalu, rozwiązania są trzy: po pierwsze,  jeżeli wymaga z jakichś powodów hospitalizacji, jest przewożony do szpitala jednoimiennego. Po drugie, transportujemy zakażonych do izolatorium w Krakowie, a po trzecie, jeżeli taka osoba nie wymaga hospitalizacji i jest w stanie poddać się samoizolacji, jest wypisywana do domu – tłumaczy dyrektor Kmak.

Badania – jak wyglądają? 

U pacjentów najpierw wykonuje się badanie tzw. kasetkowe, które niestety jest mało wiarygodne i drugie, dotyczące przeciwciał (przesiewowe). Kolejnym jest test genetyczny, czyli wymaz, który trafia do laboratorium w Krakowie i na którego wynik obecnie trzeba czekać nie 12, jak wcześniej, a nawet 30 godzin.

– Bardzo często jest tak, że trafiamy na okienko serologiczne, a co za tym idzie – pierwsze badania pod kątem COVID-19  dają wyniki ujemne, a po kilku dniach i kolejnym badaniu są one już dodatnie, gdyż choroba się rozwija. Tylko wczoraj spośród pacjentów, których wymazy wysłaliśmy na badania, były cztery przypadki potwierdzenia koronawirusa. Część z tych osób jest transportowana do szpitala jednoimiennego w Krakowie – informuje dyrektor Sławomir Kmak.

Zaznacza również, iż dzisiaj szpital kończy badania przesiewowe personelu i na szczęście prócz tych dwóch osób, u których stwierdzono COVID-19 trzy tygodnie temu, pozostali pracownicy są zdrowi.

– Regularnie przeprowadzamy badania i pod względem bezpieczeństwa personel jest odpowiednio zabezpieczony – zapewnia dyrektor szpitala Sławomir Kmak.

fot. Szpital im. dr. J. Dietla w Krynicy-Zdroju

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama