Koniec pewnej epoki, początek nowej epoki

Koniec pewnej epoki, początek nowej epoki

Nowy Sącz nie będzie już największym miastem w Polsce rządzonym przez Prawo i Sprawiedliwość. Stracił tę rolę, jaką pełnił przez ostatnie cztery lata.

Ale – warto spojrzeć na sprawę szerzej – Nowy Sącz nie jest jedynym miastem, w którym PiS stracił prezydenta. Stało się tak w Siedlcach i Białej Podlaskiej, w Łomży i Ostrołęce. Obserwujemy szerszy proces, w którym partia ta oddała nie tylko – jak twierdzi Jacek Sasin – wielkie miasta, ale także te średnie. Te, w których zawsze miała wysokie poparcie.

Przypomnijmy też, że nawet cztery lata temu Ryszard Nowak nie wygrał w cuglach, nie zmiażdżył rywala, ale wygrał z Ludomirem Handzlem nieznaczną większością głosów. Małą jak na urzędującego prezydenta. W wymiarze wyborów samorządowych Nowy Sącz był trudniejszy dla PiS niż w przypadku wyborów parlamentarnych. To się miało zmienić po trzech latach dobrej zmiany. Ale się nie zmieniło. PiS stracił impet, nie idzie już drogą Orbana, dla którego stawką jest większość konstytucyjna. Po tych wyborach wiemy już z całą pewnością, że rządzenie przez drugą kadencję będzie wymagało od partii Kaczyńskiego wielkiej pracy i pomysłowości. Celem nie będą 2/3 mandatów, ale powtórzenie wyniku z 2015 r. To, jak zagłosowały wielkie, średnie i małe miasta jest ostrzeżeniem nie dla sądeckiego, ale dla całego PiS.

Warto o tym pamiętać, by nie upierać się, że porażka Iwony Mularczyk to wyłącznie kwestia błędu w sferze nominacji. Nadal twierdzę, że nie była to decyzja zjednująca tej partii nowych zwolenników. Przeciwnie, mogła odstraszyć część mniej zdecydowanych wyborców tej partii, o czym świadczy choćby różnica między liczbą głosów sejmikowych, a wynikiem kandydatki PiS w pierwszej turze. Ba, także w drugiej dostała nieznacznie mniej od wyniku listy PiS w wyborach sejmikowych. O czym to świadczy? To jest właśnie ten drobny efekt decyzji personalnej – to głosy na PiS, które nie przeszły na Iwonę Mularczyk, to w drugiej
turze także głosy innych komitetów prawicowych, które nie przypadły jej w udziale.

I nie rozstrzygniemy problemu do końca – nie odpowiemy na pytanie, czy inny kandydat tej partii – Arkadiusz Mularczyk lub Krzysztof Głuc wygrałby te wybory z Handzlem. Sądzę, że wynik byłby bliższy remisu. Ale to nie zmienia faktu, że obie wielkie partie nie miały w swoich szeregach bardzo mocnych kandydatów na tę funkcję. Że w przypadku żadnej z nich nie można powiedzieć, że „przecież była X” albo „przecież był Y”, ludzie z dużym dorobkiem w radzie miasta lub instytucjach lokalnych, świetni menedżerowie, że wystarczyło pomyśleć… Nie, w tych wyborach nie było oczywistych kandydatów. Ktoś przespał minione cztery lata i nie zauważył upływającego czasu.

Te wybory były bowiem zamknięciem pewnej epoki. Ostatnim akordem politycznym pokolenia roku 1990, które jak Leszek Zegzda i Jerzy Gwiżdż zaczęło wówczas swoje wielkie kariery. Warto dostrzec, że obok słabego wyniku obu wymienionych wyżej kandydatów mieliśmy do czynienia także z symptomatyczną porażką Witolda Kozłowskiego w wyborach sejmikowych. Wiem, że tu nie działa żadne żelazne prawo. Wszak wybory w Krakowie wygrał 71-letni Jacek Majchrowski, a Gwiżdżowi i Zegzdzie sporo do 70-tki brakuje. Ale jednak nic nie trwa wiecznie i pokolenie pierwszego ćwierćwiecza naszej samorządności reprezentowane jest coraz słabiej. Jego miejsce zajmują 50-latkowie – Krzysztof Głuc, Piotr Lachowicz czy Grzegorz Biedroń i Marta Mordarska, Jadwiga Wójtowicz (PiS w Sejmiku) – i czterdziestolatkowie – obok 45-letniego Handzla także Urszula Nowogórska (PSL
w Sejmiku). Gdybym miał cokolwiek radzić nowemu prezydentowi miasta, to byłoby to sięgnięcie – wszędzie tam gdzie to możliwe – po nowe, młodsze od niego o co najmniej dziesięć lat kadry. I to nie sięgnięcie do młodzieżówek, ale do różnych sfer miasta, a może nawet ściągnięcie ciekawych ludzi z zewnątrz.

Wspominany już przeze mnie na łamach DTS Andrzej Szkaradek, lider sądeckiej Solidarności w roku 1990 wykonał taki właśnie ruch: wyszukał młodych, aby powierzyć im stery miejskiego samorządu. Nie jedno czy dwa sztandarowe stanowiska. Ale prawie wszystko, co się wówczas liczyło. To będzie trudne, ale opłaci się miastu, które zasługuje na nowe – przynajmniej tak samo ciekawe i pomysłowe elity – jak te, które zaczęły pracę 28 lat temu.

Jestem przekonany, że w ostatecznym rachunku tym, o czym marzy na stare lata każdy były prezydent miasta, każdy były szef miejskiej rady – to posiadanie godnych następców. Takich, którzy cenią nie tylko to, co odziedziczyli, ale mają jakieś pojęcie na temat tego, co sami powinni do tego dołożyć. Za pięć lat powinniśmy już tych następców zobaczyć.

Rafał Matyja

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki” – kliknij i pobierz bezpłatnie cały numer:

https://www.dts24.pl/download/99370/

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama