Nie jestem przyrodnikiem ani ekologiem, nie jestem działaczem Greenpeace’u, ani tym bardziej podstarzałą wersją Grety Thunberg. Czyli generalnie nie znam się, ale się wypowiem.
Nie znam się, ale wiem jedno: gdy w lipcu, przy prawie czterdziestostopniowych upałach, ledwo szurając nogami idę przez Aleje Wolności albo deptak Jagiellońskiej, jedynym ratunkiem jest co rychlej wejść w obszar Plant i przemierzać je tak wolno, jak to tylko możliwe. I mimo że się nie znam, wyciągam z tego dość logiczny wniosek: zalesione i trawiaste lepsze od betonowego i asfaltowego.
Skąd mi w marcu wziął się ten lipiec? Ano stąd, że przez ostatnie tygodnie, chyba we wszystkich rejonach miasta, słychać było warkot pił łańcuchowych, niemiłosiernie trzebiących miejski drzewostan. Ja wszystko rozumiem: spróchniałe, zagrażają, pielęgnacja itp. Ale (choć się nie znam) zdrowy rozsądek podpowiada, że za wycięte – zasadzone, a niekoniecznie zabetonowane. Z oddawaniem przestrzeni pod architektoniczne koszmarki deweloperów problemu nie mamy. A gdyby tak jakiś teren przeznaczyć na nowy park?
Nie znam się, ale wierzę poetom, a Jonasz Kofta już dawno ostrzegał: „w żar epoki użyczą wam chłodu tylko drzewa, tylko liście”.
Zatem apeluję: sadźmy (najlepiej liściaste) jak się da i gdzie się da! Przecież (żeby zostać w konwencji poetyckiej i zahaczyć o Dzień Kobiet) to „w parku pod platanem pani siądzie z panem, da mu słodkie usta rozkochane”, natomiast „w domach z betonu nie ma wolnej miłości…”.
Jakub Marcin Bulzak