Dzięki skrzypcom przemierzyłam kawał globu

Dzięki skrzypcom przemierzyłam kawał globu

Rozmowa z Agnieszką Świgut – sądeczanką, skrzypaczką Królewskiej Opery w Sztokholmie

– Dlaczego skrzypce? Była jakaś umowa z siostrą Aleksandrą, pianistką, że nie wybierzecie tego samego instrumentu?

– Tak naprawdę, to ja pierwsza chciałam uczyć się gry na fortepianie, jednak podczas egzaminu kwalifikacyjnego do szkoły muzycznej zasugerowano mi, że z moją wysoką wrażliwością barwową i doskonałym słuchem skrzypce będą znacznie lepszym wyborem. Nie miałam pojęcia, że wówczas w wieku 7 lat podejmuję decyzję, która nada kierunek całemu mojemu życiu.

Skrzypce to szczególny instrument – nauka wydobycia pierwszego dźwięku nie jest prosta i nie daje dziecku natychmiastowej satysfakcji, aby wydobyć szlachetny tzw. „okrągły” dźwięk z tego instrumentu, potrzeba lat ćwiczeń, cierpliwości i determinacji. Do dziś jednak z rozbawieniem wspominam, ile przyjemności sprawiała mi sama natura brzmienia skrzypiec i wydobycie dźwięku z małego zdezelowanego instrumentu ze szkolnej kolekcji… czułam się wtedy prawdziwym wirtuozem.

– Nauka gry na skrzypcach kojarzy się Pani z ciężką pracą czy przyjemnością?

– Przyjemność płynącą ze swobodnej gry na skrzypcach osiąga się znacznie później niż z gry na fortepianie. Po kilku latach zaczęłam sobie uświadamiać, że skrzypce wymagają ode mnie coraz więcej czasu i zaangażowania. Świadomość pracy ciała, grawitacja prawej ręki przy prowadzeniu smyczka, wyćwiczenie każdego stawu w paliczkach lewej ręki, żeby uzyskać pełną różnorodność wibracji, koordynacja obu rąk, to wszystko ogrom żmudnej pracy i wiele kryzysów, których trzeba było doświadczyć, żeby uzyskać kontrolę nad instrumentem.

Podobno Einstein, kiedy uczył się gry na skrzypcach, po jakimś czasie miał już tak dość gam i pasaży, aż pewnego dnia z frustracji rzucił krzesłem w swojego nauczyciela. Na uczelni muzycznej w Warszawie trafiłam na parę znakomitych pedagogów – to był kluczowy moment dla mojego rozwoju, wówczas zaczęłam przekraczać samą siebie, technika stała się środkiem, a nie samym celem moich działań. Zaczęłam odkrywać w sobie artystę. Samodoskonalenie to droga, która nie ma końca, a z natury jestem perfekcjonistką. Potrafię godzinami szukać odpowiedniego brzmienia, żeby osiągnąć ideał, który powstał w mojej wyobraźni…

– Muzyka grała w Pani duszy od zawsze? Czy raczej taka droga życiowa to rodzaj przypadku? (…)

Cały tekst przeczytasz w najnowszym numerze DTS. Kliknij w link i czytaj za darmo online:

Reklama