Dino dziś nie spał w domu…

Dino dziś nie spał w domu…

Do piłkarskiego meczu od kilku dni elektryzującego Nowy Sącz zostały już tylko godziny. Dzisiejsza porażka dla Sandecji może oznaczać krok w kierunku II ligi, z kolei dla Stali Mielec zwycięstwo, to krok w stronę Ekstraklasy. W najtrudniejszej – emocjonalnie – sytuacji wydaje się dzisiaj być Janusz Świerad, asystent trenera Stali Dariusza Marca. Jeszcze w październiku „Dino” Świerad pracował w Sandecji…

– Janusz, do meczu zostało jeszcze kilka godzin, masz czas na krótką rozmowę?

– Pewnie, rozmawiajmy! Za chwilę wychodzimy z piłkarzami z hotelu na krótki spacer. Chcę im pokazać, jaki Nowy Sącz jest ładny. Zaczniemy od zamku.

– Czujesz powagę sytuacji? Jeśli Twoja drużyna dzisiaj wygra w Nowym Sączu, możesz przyczynić się do spadku Sandecji do II ligi. Trudna jest dla Ciebie ta sytuacja?

– Spędziłem w Sandecji dwadzieścia lat… (cisza w słuchawce). Dwadzieścia lat, jako zawodnik i trener… (cisza).

– Chyba emocje nie pozwalają Ci mówić?

– No dobrze, powiem tak: dwadzieścia lat spędziłem w Sandecji, od dziecka jej kibicowałem i zawsze będę jej kibicem, ale dzisiaj jestem w Stali Mielec i bardzo mi zależy, żeby w tym meczu wykonać zadanie jakie przed nami stoi. Czyli zbliżyć się do ekstraklasy. To jest moja praca i mam ją wykonać najlepiej, jak potrafię.

– Żaden z trenerów drużyn rywalizujących z Sandecją w I lidze nie zna tak dobrze tego zespołu jak Janusz Świerad.

– Pewnie dlatego robiłem przed meczem analizę naszego dzisiejszego przeciwnika. Ale więcej na ten temat powiedzieć nie mogę.

– W czwartek Piotrek Świerczewski powiedział w Regionalnej Telewizji Kablowej, że w tym meczu jest jeszcze jeden ukryty podtekst. Trener Stali Dariusz Marzec jest najlepszym kolegą nowego trenera Sandecji Marcina Jałochy, grali razem w Wiśle Krakków. Z kolei Ty i Piotrek Świerczewski razem graliście w Dunajcu.

– Wszystko się zgadza, oprócz jednego – najlepszym kolegą Darka Marca to ja jestem (śmiech). A mówiąc poważniej – Darek zapytał mnie wczoraj, czy kiedy będą w piątek otwierać bramę stadionu przed autokarem Stali, to nie poleci mi łezka z oka…

– A poleci?

– Może się tak zdarzyć… (cisza). Przecież ja będąc nastolatkiem chodziłem już na ten stadion oglądać mecze Sandecji na długo zanim zostałem piłkarzem. A o tym, że ten mecz jest wyjątkowy niech świadczy taki fakt, że wybierają się na Kilińskiego moja żona i córka.

– To coś wyjątkowego? Dawniej nie chodziły na mecze, w końcu grałeś w wielu drużynach?

– Raczej nie chodziły. Żona – nazwijmy to – z dystansem podchodzi do piłki nożnej i choć jest biegła w bardzo skomplikowanych przepisach prawa, to przepisu o spalonym nie rozumie (śmiech). A córcia pewnie przyjdzie dzisiaj na mecz w bluzie Stali Mielec. Dostała ją ode mnie. Mam wrażenie, że ona tę bluzę uwielbia.

– Ekipa Stali przyjechała do Nowego Sącza w czwartek. Spałeś tej nocy we własnym łóżku?

– Spałem w Hotelu Panorama razem z całym zespołem. To pierwsza taka sytuacja w życiu, bo mój dom niemal widzę z okna hotelu po drugiej stronie Dunajca. No, ale co miałem zrobić? Przecież jestem w pracy, nie czas teraz urywać się na śniadanko do domu.

– Czyli te dni to dla Ciebie niezła huśtawka nastrojów?

– I paradoksalnych sytuacji, jak widać. Na dodatek dzwonił do mnie Piotrek Świerczewski i zapytał czy jak dzisiaj wysiądę z autobusu, to nie pomylę sobie szatni na stadionie. Dobrze, że mi przypomniał, do której szatni i na którą ławkę mam się kierować, bo po dwudziestu latach, mogę się pomylić, jeśli będę bardzo zamyślony (śmiech).

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Reklama