Camino Santiago. Każdy krok oddala cię od codzienności

Camino Santiago. Każdy krok oddala cię od codzienności

Jeśli choć raz pomyślałeś, że chciałbyś się wybrać do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela, to nie czekaj dłużej. Spakuj się już jutro, bo przecież nie potrzebujesz dużo, i ruszaj na swoje Camino Santiago.

W takich sprawach zawsze pierwsza myśl jest najlepsza. Jeśli więc choć raz zatęskniłeś, by znaleźć się na Szlaku, po prostu zrób to. Pójdź tam, albo pojedź rowerem, jak wolisz. Tylko pamiętaj – jeśli pójdziesz pierwszy raz, będziesz już zawsze tęsknić za Drogą. A jeśli zdecydujesz się wyruszyć w najbliższy poniedziałek, to możesz jeszcze skosztować prosto z krzaka maleńkich, słodkich winogron, które niebawem staną się winem. Będziesz przecież szedł przez ciągnące się po horyzont winnice regionu La Rioja. Wystarczy sięgnąć ręką. Ale symbolicznie, grzecznościowo, na próbę, jedną kiść. Zawsze już będziesz wiedział, jak smakują owoce, z których robi się najlepsze wino w Hiszpanii. A może nawet najlepsze w Europie? Na Szlaku nawet woda w twoim bidonie zamieni się w wino. Będziesz jej jednak musiał w tym pomóc.

***

Ale nie o winie mieliśmy opowiadać i dyskutować o winiarskich gustach, choć wino będzie ci towarzyszyło każdego dnia. Szczególnie wieczorem do kolacji po ciężkim dniu wędrówki. Niektórzy nie lubią czekać z tak ważnymi sprawami do wieczora. Baskowie po francuskiej stronie Pirenejów w Saint Jean Pied de Port piją wino na śniadanie. Zawsze ich pełno zaraz po 7 rano w maleńkim barze przy głównym placu miasta. Od lat kawę (i poranne wino) podaje tam ta sama dziewczyna. Podobno nawet poznaje niestałych bywalców, którzy zaglądają tu co kilka lat. Nagle w barze robi się gwarnie i tłoczno, a najwięcej miejsca zajmują wielkie berety Basków. Niektórzy oczywiście piją rano kawę, ale większość chyba woli cydr i wino. Ale jak sprawdzić smak wina o świcie, kiedy przed tobą jeden z najcięższych etapów na całym Camino. Rowerem to będzie prawie 30 km pod górę, na hiszpańską stronę do Ronsevalles. Granicy możesz nie zauważyć, bo nie zmieni się po drodze nic. Gospodynie wysyłają tu dzieci pożyczyć soli do sąsiadów za ścianą, czyli do innego kraju. Piechotą, z plecakiem jeszcze trudniej. Głośny przed laty film „Droga życia” przekonuje, jak niebezpieczna może być burza w Pirenejach. Śmiertelnie niebezpieczna. Kto ciekaw sfabularyzowanej wersji Drogi, niech koniecznie obejrzy.

***

W Saint Jean Pied de Port bierze swój początek najpopularniejsza wersja Szlaku, zwana Drogą Francuską. Tędy idzie najwięcej pielgrzymów, a im bliżej Santiago (z Ronsevalles to jakieś 850 km), tym na Szlaku tłoczniej. Ale też łatwiej o schronisko (albergue). Z każdym kilometrem przybywa ich. I jeśli wyruszysz na Szlak wiosną lub jesienią, tym większa szansa, że wieczorem w poszukiwaniu wolnego łóżka nie będziesz musiał iść do kolejnej miejscowości. Zazwyczaj jest to bardzo trudne po całym dniu marszu lub jazdy. Szczególnie jeśli do najbliższego schroniska jest jeszcze 10 km, a ty masz już w nogach swoją dzienną porcję. Ale pamiętaj – nikt nie obiecywał, że na Szlaku będzie łatwo. Jeśli to już teraz wydaje ci się za trudne, możesz pojechać do Santiago klimatyzowanym autokarem. Ale to też nie jest łatwe, bo to jedno z najbardziej oddalonych od Nowego Sącza miejsc w Europie. Dalej już tylko Finis Terra – średniowieczny Koniec Świata. Na koniec świata zawsze warto zaglądnąć, szczególnie jeśli dotychczas wydawało ci się, że to ty mieszkasz na końcu świata. Niewiele się tu zmienia. Jakieś pięćset lat temu ktoś zdjął tablicę z napisem, że dalej nie ma już nic. Albo poleć do Santiago samolotem. Pojutrze znowu będziesz spał we własnym łóżku. Skoro tak lubisz.

***

Na Camino każdą noc spędzisz w innym łóżku. Często w dużej sali, gdzie spotykają się ludzie z różnych krajów i obyczajów. Ale w schronisku obyczaj jest jeden – w sypialni wcześnie gasimy światło i bardzo wcześnie wstajemy. Długo spać możesz w domu. Tutaj szkoda na to czasu. A jeśli się zasiedziałeś we wspólnej kuchni z nowymi znajomymi, przy gotowaniu kolacji i butelce wina, to już twoje ryzyko, że noc będzie za krótka na solidną regenerację. I codziennie będziesz poznawał w kolejnych schroniskach nowych ludzi. Oczywiście nie wszyscy będą chcieli przegadać cały wieczór. Inni wolą pogadać z własnymi myślami, poczytać, albo pisać. Ludzie są różni.

***

Czy wszyscy idący z plecakami Camino Santiago (albo jadący rowerami) to pielgrzymi? Dobre pytanie. A czymże jest pielgrzymka? Nich każdy szuka jej własnej definicji wynikającej z jego doświadczenia. Jeśli jednak potrzebujemy gotowych rozwiązań, to zacytujmy Bartłomieja Dobroczyńskiego z tekstu „Każdy ma swoją świętą górę”:

„(…) Miejsce, do którego zmierza pielgrzym – mimo że uważane za święte i pełne Mocy – nie jest najważniejsze. Gdyby chodziło tylko o samo miejsce, wielu ludzi wybrałoby inny sposób dotarcia do niego. Współczesny Indianin mógłby polecieć na górę Harney helikopterem, a polski pielgrzym pojechać do Częstochowy koleją. Ludzie jednak, z jakichś powodów, wolą wędrować do tych miejsc na własnych nogach. Wiele wskazuje na to, że w takim powolnym, niespiesznym zbliżaniu się do celu największe znaczenie ma „wydatek energetyczny” (trud drogi, rezygnacja z wygód, brak snu). To jest wartość, którą jedni traktują jako „przedpłatę” oczekiwanej „w zamian” łaski, a inni jako osobisty dar. Intencja często odgrywa rolę drugoplanową (…)”

***

Szlak to nie tylko Droga Francuska. Dróg jest wiele, ale wszystkie prowadzą do grobu św. Jakuba. Może zatem Camino del Norte? Droga Północna jest inna. Inna czyli jaka? Mówiąc najprościej niepodobna do najbardziej zadeptanych wersji Drogi zmierzających ze wszystkich stron do Santiago. Droga Północna to nieustanne rozdarcie pomiędzy oceanem i górami. Atlantyk – a ściślej Zatokę Biskajską – będziemy mieli przez cały czas po prawej ręce, a góry – raz dalekie, raz bliskie, a czasami wiszące wprost nad wodą – po ręce lewej. Trudno sobie chyba wyobrazić lepsze połączenie, jednocześnie jesteśmy i nad morzem, i w górach. Jak w bajce. Jeśli na siłę szukać minusów takiego rozwiązania, to może być nim kapryśna bryza, w najmniej spodziewanych momentach przynosząca deszcz znad zatoki. No, ale kto powiedział, że Droga to wyłącznie słońce? Podobno Costa del Sol oferuje „wyłącznie słoneczne dni” na swoich plażach w kolorowym folderze. Ale to chyba jest w jakiejś innej Hiszpanii.

PS Wracający z Camino dopiero przed lustrem w domu zauważają, że dużo mocniej mają opaloną lewą stronę. Gdyby to przełożyć na język reklamy zachęcający do przejścia Szlaku hasło mogłoby brzmieć mniej więcej tak: „Słońce gwarantujemy w połowie…”

***

Jeszcze raz Bartłomiej Dobroczyński „Każdy ma swoją świętą górę”:

„(…) Drugim ważnym elementem pielgrzymki, obok „wydatku energetycznego”, jest odosobnienie. Indianie praktykowali coś, co po angielsku nazywa się vision quest, czyli w wolnym tłumaczeniu, podróż w poszukiwaniu wizji. Mężczyzna odchodził w określone miejsce (jaskinia, góra, pustynia) i przebywał w nim trzy, cztery dni. W tym czasie nic nie jadł i nie pił, siedział i medytował. W ten sposób doprowadzał się do stanu, który można by, z perspektywy indiańskich wierzeń, nazwać otwartością na „duchową komunikacją z Wielką Tajemnicą”.

Pielgrzym również decyduje się na odosobnienie, nie tyle może od ludzi – bo przecież często pielgrzymuje się w dużych grupach – co raczej od świata, jaki zna na co dzień. Jest to świat mu bliski, ale najczęściej nie ma w nim zbyt wiele okazji i czasu na duchowe poszukiwania. Pielgrzymka pozwala mu zaspokoić ten brak. Każdy krok pielgrzyma oddala go od tego, czym wypełniona była jego codzienność. Na drugi plan schodzi dom, rodzina, praca, obowiązki, najważniejsze staje się miejsce, do którego zmierza. Ma ono charakter sakralny, a sacrum reprezentuje w religiach to, co ostateczne – a ostateczna w życiu człowieka jest tylko śmierć (…)”

***

Pójdziemy Drogą Francuską, czy zdecydujmy się na Drogę Północną, to wszystkie one i tak biorą swój początek w Kraju Basków. Kiedyś, dobrych kilka lat temu, sama ta nazwa napełniała grozą. W Kraju Basków wybuchały bomby, ginęli ludzie… Chyba na moim drugim Camino, jeszcze w Pirenejach w drodze do Pampeluny pierwszy i ostatni raz zetknąłem się z antyterrorystyczną akcją prewencyjną Guardia Civil. Gotowe do strzału karabiny, kolczatka trzymana przez żołnierza w rękawicach hutnika, szczegółowa kontrola każdego auta w poszukiwaniu materiałów ETA… Historia, a może już nawet prehistoria. Kto ciekaw współczesnych dziejów Kraju Basków, pokręconych jak pirenejskie podjazdy rowerowe, niech sięgnie po książkę Fernando Aramburu „Patria”. Baskonia podana na tacy.

***

Na własne ryzyko napiszę zdanie brzmiące mniej więcej tak: Kraj Basków jest najpiękniejszą częścią Hiszpanii. Zielona, górzysta kraina, gdzie próżno szukać tak charakterystycznych dla Hiszpanii krajobrazów – ciągnących się kilometrami pustkowi wypalonych słońcem, czerwonych skał. A jeśli jeszcze zaczniesz swoje Camino w San Sebastian, to masz problem. Miasto-magnez. Miasto na bazie opiatów – szybko i mocno uzależnia. No więc jeśli tutaj zaczniesz swoje Camono, to masz problem, bo możesz chcieć zostać tu na dłużej. Ale nie możesz, bo przecież woła cię Szlak. A do przejścia/przejechania ponad 800 km.

W niedzielę rano ludzie w San Sebastian zasadniczo idą w dwóch kierunkach. Ci w dresach raczej w stronę nadmorskiej promenady. Jeśli jednak pójdziesz za idącymi w innym kierunku (chociaż też mogą być w dresach), z pewnością trafisz do kościoła. Fragmenty mszy będą w języku baskijskim, jednym z najdziwniejszych jakie można usłyszeć w Europie. Ale nie przejmuj się, jeśli nie zrozumiesz ani jednego słowa. Sympatyczny kierowca ciężarówki, który wybawi mnie dzień później z dużych kłopotów w okolicach Bilbao, ze śmiechem będzie tłumaczył, że nawet sami Baskowie słabo mówią w tym języku.

No więc jeśli zaczniesz swoje Camino w San Sebastian, to wprost z najpiękniejszej atlantyckiej plaży (Concha, czyli muszla, bo taki ma kształt zatoka w tym miejscu), będziesz się musiał wspiąć na szczyt górujący nad miastem. Tędy prowadzi Szlak, cóż… Więc jeśli jedziesz rowerem, a nie przygotowałeś się wcześniej do Drogi, to po pierwszej godzinie możesz mieć dosyć wszystkiego. A dalszej jazdy w szczególności. Trochę za szybko na wywieszenie białej flagi. Przecież przed tobą jeszcze jakieś 800 km, z których wiele będzie wspinaczką na podobne wzniesienia. Etap Camino del Norte z ponad tysiącem metrów przewyższeń dziennie, nie jest niczym szczególnym. Tak po prostu jest, ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Ale cóż to za trudności, kiedy za każdym wzniesieniem, za każdym dosłownie zakrętem będą się przed tobą otwierać przestrzenie, jakich – być może – nie widziałeś nigdy w życiu. Po prawej ręce Atlantyk i jego skaliste wybrzeże, po lewej ręce zielone góry. Potrzebujesz czegoś więcej?

***

Bartłomiej Dobroczyński „Każdy ma swoją świętą górę”:

(…) Można powiedzieć, że pielgrzymka, w niektórych swoich aspektach, przypomina proces terapeutyczny mający prowadzić w rezultacie do uzdrowienia. Pielgrzym w pewnym sensie opowiada bowiem swoją własną historię, czyli – mówiąc wprost: w symboliczny sposób odgrywa swoje życie. W trakcie swojej podróży znajduje się w wydzielonej przestrzeni i przeżywa święty czas. Ma wtedy okazję do refleksji nad swoją aktualną sytuacją, do oceny swojego postępowania, do dokonania podsumowań (…)”.

***

Na Camino del Norte z pewnością może ci brakować tego, co stanowi o powszechności Drogi Francuskiej – licznych, łatwo dostępnych i zazwyczaj absolutnie niedrogich schronisk. Nie zawsze o wysokim standardzie, najczęściej w zbiorowych salach ze wspólną kuchnią i łazienką (rekord pobiłem przed laty w Burgos, gdzie na sali, na dwóch piętrach spało ponad 50 osób, mających do dyspozycji dwa prysznice i cztery toalety. Niedługo potem wyburzono to schronisko). Ale przecież w Drodze wystarcza tylko w miarę wygodne łóżko, które pozwoli rozprostować kości i zregenerować ciało przed kolejnymi godzinami wędrówki, obojętne: pieszej czy rowerowej. Wędrując wzdłuż oceanu próżno będziemy przed przydrożnymi barami wypatrywać tablic „Menu pelegrino”, gdzie solidny posiłek zjemy zwykle za 10 euro, oczywiście z wliczoną w to butelką wina. Osobna sprawa, że to właśnie w Kraju Basków najwięcej restauracji posiada swoją gwiazdkę w Przewodniku Michelina. W niektórych niekoniecznie należy poprzestać na smakowaniu menu przez szybę i odważyć się wejść do środka. Nie musi to być akt samobójczy dla waszego portfela, wszak karta zwykle wystawiona jest na zewnątrz. Ceny również. Jedną z takich knajp odkryliśmy na kompletnym zadupiu, na końcu ślepej drogi, która z kolei odbijała od wiejskiej drogi (bocznej do Gijon) tuż przy czymś, co mogło przypominać Państwowy Ośrodek Maszynowy. W miejscowości bez nazwy wartej zapamiętania, gdzie nie było szkoły, ale był jeszcze tylko sklep znanej na całym świecie sieci „Szwarc – mydło i powidło”. Do restauracji można było łatwo trafić, skręcając w prawo tuż za plażowym toi-toiem. Zresztą jej gwiazdki Michelina błyszczały w zachodzącym słońcu jak latarnia morska.

***

Na żadnej jednak innej wersji Szlaku nie będzie nam towarzyszył przez cały czas ocean. Szum fal stanie się w pewnym momencie naturalnym rytmem Drogi, a jego pozorna monotonia pulsem medytacji. Przy odrobinie szczęścia może się nam trafić nocleg tak blisko skalistego wybrzeża, że przez otwarte okno uśpi nas (a rano obudzi) falowanie Atlantyku rozbijającego się o brzegi Kraju Basków, Asturii, aż wreszcie Galicji. Być może również nigdzie w Europie nie będziemy mieli okazji każdego dnia znaleźć na talerzu świeżych ryb i owoców morza. Co tam świeżych, najświeższych! Zapewne z porannego połowu, bo rybackie łodzie kołyszą się w przystani kilkaset metrów dalej. I nie próbujmy dociekać jaką rybę akurat serwuje kuchnia, bo utoniemy w próbach tłumaczenia. Po prostu bierzcie i jedzcie. No i oczywiście pijcie wino.

***

Bartłomiej Dobroczyński „Każdy ma swoją świętą górę”:

(…) W praktyce pielgrzymiej odzwierciedlona zostaje jakaś ważna prawda o człowieku i kosmosie. Wydaje się, że tak jest w większości tradycji religijnych i to jest najgłębszy sens pielgrzymowania. W duchowości buddyjskiej czas ma charakter kołowy i toczy się w nieskończoność, podobnie jak cały wszechświat, który jest nieustannie w ruchu. Dla buddyjskiego pielgrzyma ważniejsze od tego, dokąd idzie, jest sam fakt, że idzie – celem jest sama droga (…)”.

***

Oczywiście wszystkie drogi prowadzą do Santiago, ale najlepiej jeśli wiodą przez maleńkie wioski rybackie przytulone do skały, a od strony oceanu osłonięte wysokim falochronem. Wieczorem fale tak uparcie rozbijają się o betonowy mur, jakby też chciały dostać się na Szlak i dalej do Composteli. Z gigantycznego campera właśnie wsiadło raczej starsze małżeństwo. Wyruszyli z Helsinek siedem miesięcy temu. Kiedy wrócą do domu? A co to za pytanie –  właśnie zaparkowali dom nieopodal portu.

Takich ludzi jak ci Finowie spotkasz każdego dnia. Wiele z tych znajomości chciałbyś zatrzymać na dłużej, ale one będą trwać tyle, co przeciągająca się rozmowa w schronisku przy kolacji. Każdy ma przecież ze sobą jakąś butelkę wina i chleb. Bardzo nieliczne z tych znajomości okażą się wieczne. Coś jak trafienie szóstki w totolotka.

A w Santiago… A w Santiago de Compostela wszystkie Drogi spotykają się, a potem rozchodzą we wszystkich możliwych kierunkach świata. To zresztą nieważne. Najważniejsze będzie spotkanie z Jakubem Apostołem, który dziwnym trafem zakończył swoją ziemską wędrówkę akurat tutaj (choć życie zakończył trochę wcześniej i gdzie indziej). Ani to miejsce jakoś szczególnie wyjątkowe, ani pięknie położone. Przeciwnie, narażone na zmienne nastroje nieodległego Atlantyku, dzięki czemu szczyci się największą liczbą deszczowych dni w całej Hiszpanii. Nawet katedra skrywająca grób św. Jakuba czasami ma dosyć tego dziwacznego mikroklimatu. Konserwatorzy zabytków mają z nią problem, bo wilgoć starych murów to specjalność centrum miasta. Labiryntu wąziutkich uliczek, w którym łatwo się zgubić i chodzić w kółko, jakby się nadużyło wina. Ale to dzieje się tylko wtedy, jeśli jesteś tu pierwszy raz. Potem już będzie całkiem łatwo i z każdą kolejną wizytą u św. Jakuba będziesz nabierał pewności, że znasz to miejsce tak dobrze, jak żadne inne. A po wyjściu z katedry z zawiązanymi oczami trafisz do swojej ulubionej tapaserii, gdzie każda wariacja hiszpańskiej kanapki kosztuje 1 euro. Jedynej takiej, choć za tobą cała długość Hiszpanii, blisko 900 km. Ale to przecież jest Santiago de Compostela. Tutaj nawet kiedy pada deszcz, to masz wrażenie, że to najprzyjemniejszy deszcz, jaki ci kiedykolwiek kapał za kołnierz.

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama