Bartosz Szarek. Teraz, teraz, teraz. Niebawem II

Bartosz Szarek. Teraz, teraz, teraz. Niebawem II

Niespecjalnie wierzę w jutro, nie rozpatruję szczególnie wczoraj. O te dwa tematy od lat skutecznie dba moje dziś. Ale kiedyś było takie teraz, kiedy chciałem zadać pewne pytanie pewnemu artyście, który jak zwykle, niebawem i już-za-niedługo, będzie wydawał – błyszczał i lśnił jak nowy. A pytanie miało zabrzmieć: „Czy uważasz się za dobrego gitarzystę?”.

Odpowiedź miała pociągnąć za sobą kolejne i potwierdzić moją teorię, co do tego jak to on nie szczytuje podczas koncertów, a co ma niewiele wspólnego z tym jak robią to inni. Większość solówek, które słyszymy live, to mozół – praktykowany w kółko i od nowa. Znam wielu muzyków, którzy co wieczór potrafią niemal jeden do jednego odegrać ze sceny to samo solo – dopracowane, idealne, nieskazitelne. Ale nie w jego przypadku. Tu clou stanowią dwie rzeczy: znajomość mechaniki instrumentu, dyskomfort i przepastna wyobraźnia. A kiedy już staje przed widownią i nadchodzi ten moment, by dojść, jest to coś wbrew prawom natury. Czy wie, co będzie robił i w jakim kierunku to finalnie skręci? Nie całkiem. Wie z grubsza, co zagra i w jakim czasie musi się wyrobić, by możliwie najprzedniej skończyć, a w zależności od tego jak intuicyjna jest sekcja rytmiczna, może robić z gitarą rzeczy wprost niewyobrażalne.

Szanuję, choć początkowo wydawało mi się to nie do końca zrozumiałe. I wtedy pojąłem: szczoteczka do zębów w drugiej ręce, najpierw deser, whisky bez lodu. Zmiana perspektywy czy znalezienie innego sposobu to nierzadko sposób sam w sobie, a im mocniej dłubie się w strefie komfortu, tym więcej można ugrać. Tak więc, ten… solowa płyta Sebastiana Atramenta już niebawem.

Więcej felietonów przeczytasz w najnowszym wydaniu DTS – bezpłatnie pod linkiem:

Reklama